Hannibal. Thomas Harris
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hannibal - Thomas Harris страница 3
Nisko zawieszony kabriolet impala z czterema młodymi Murzynami włączył się do ruchu i jechał powoli za furgonetką. Przednim kołem zahaczyli o chodnik, żeby zwrócić uwagę przechodzących dziewczyn, a dudniąca muzyka z ich samochodu wprawiła w drżenie metalowe boki obserwacyjnego vana.
Starling doszła do wniosku, że nie stanowią zagrożenia. Cripowie niemal zawsze jeździli potężnym sedanem lub kombi z opuszczonymi do końca bocznymi szybami, odpowiednio starym, żeby nie rzucał się w oczy w tej okolicy. W środku siedziały zwykle trzy, czasem cztery osoby. Jeśli nie trzyma się wyobraźni na wodzy, nawet drużyna koszykarska w buicku wygląda groźnie.
Czekając na zmianę świateł, Brigham zdjął osłonę z okularów peryskopu i poklepał Boltona po kolanie.
– Rozejrzyj się, czy na chodniku nie paradują jakieś lokalne gwiazdy.
Obiektyw peryskopu ukryty w wentylatorze na dachu dawał widok tylko na boki.
Bolton zrobił pełen obrót i zatrzymał się, przecierając oczy.
– Jak silnik pracuje, to wszystko się trzęsie – oświadczył.
Brigham połączył się przez radio z łodzią.
– Przepłynęli czterysta metrów i posuwają się dalej – powtórzył swojej załodze.
Furgonetka stanęła na czerwonym świetle na Parcell Street, jedną przecznicę od sklepu, i pozostała w bezruchu przez – jak się wydawało – bardzo długi czas. Kierowca rozejrzał się, niby sprawdzając lusterko z prawej strony, i powiedział półgębkiem do Brighama:
– Mało chętnych na ryby. No to jazda.
Światło zmieniło się o czternastej pięćdziesiąt siedem, dokładnie trzy minuty przed godziną zero. Zdezelowany samochód zatrzymał się przed targiem rybnym Feliciana, zajmując dogodne miejsce na chodniku.
Kierowca zaciągnął ręczny hamulec. Zgrzyt było słychać w tylnej części furgonetki.
Brigham zwolnił miejsce przy peryskopie.
– Rozejrzyj się – zwrócił się do Starling.
Obejrzała front budynku. Wystawione na chodnik stoły i lady pełne ryb połyskiwały lodem pod płócienną markizą. Ryby były starannie ułożone gatunkami na kruszonym lodzie, kraby poruszały odnóżami w otwartych skrzyniach, homary właziły jeden na drugiego w zbiorniku. Sprytny sprzedawca nałożył na oczy większych ryb wilgotne ściereczki, żeby błyszczały, gdy wieczorem napłynie fala niezbyt rozmownych, ale wybrednych gospodyń domowych pochodzących z Karaibów.
Promienie słońca rozbłysły tęczą w pyle wodnym nad stołem do czyszczenia ryb, gdzie Latynos kroił silnymi rękoma rekina mako, posługując się sprawnie nożem o zakrzywionym ostrzu. Polewał wielką rybę szlauchem. Zabarwiona krwią woda spływała do rynsztoka. Starling słyszała, jak przepływa strumieniem pod furgonetką.
Obserwowała kierowcę, który zapytał o coś sprzedawcę ryb. Gość zerknął na zegarek, wzruszył ramionami i wskazał palcem pobliską knajpę. Kierowca pokręcił się po targu przez chwilę, zapalił papierosa i odszedł w stronę baru.
Z głośników dochodziły dźwięki Macareny, wystarczająco głośne, żeby Starling słyszała je wyraźnie w furgonetce. Ta piosenka zbrzydnie jej na całe życie.
Wejście, które ją interesowało – podwójne metalowe drzwi w metalowej framudze z pojedynczym betonowym stopniem – znajdowało się po prawej stronie.
Już miała oderwać wzrok od peryskopu, gdy nagle drzwi się otworzyły. Na ulicę wyszedł postawny biały mężczyzna w hawajskiej koszuli i sandałach. Do piersi przyciskał plecak, pod którym chował dłoń. Za nim szedł żylasty Murzyn z płaszczem przerzuconym przez rękę.
– Uwaga – powiedziała Starling.
Pojawiła się piękna twarz i długa jak u Nefertiti szyja Eveldy Drumgo.
– Evelda wychodzi za tymi dwoma facetami. Chyba się zmywają – informowała Starling.
Okupowała peryskop tak długo, aż Brigham w końcu ją szturchnął. Włożyła kask.
Brigham mówił do laryngofonu.
– „Strike One” do wszystkich jednostek. Zaczyna się. Zaczyna się. Wyszła od naszej strony. Ruszamy. Zdejmijmy ich jak najspokojniej. – Przeładował broń. – Łódź będzie tu za trzydzieści sekund, jazda.
Starling wyskoczyła pierwsza. Warkoczyki Eveldy śmignęły w powietrzu, gdy odwróciła głowę w jej stronę.
– Na ziemię, na ziemię! – krzyknęła Starling. Wiedziała, że ma za sobą uzbrojoną eskortę.
Evelda minęła swoich towarzyszy.
Na szyi miała zawieszone nosidełko z dzieckiem.
– Nie chcemy kłopotów. Czekajcie – rzuciła do swoich ludzi. Ruszyła do przodu. Szła dumnie jak królowa. Przed sobą, na tyle wysoko, na ile pozwalały szelki nosidełka, trzymała owinięte w koc dziecko.
Trzeba zrobić jej miejsce. Starling schowała broń do kabury i rozłożyła puste ręce.
– Evelda! Poddaj się! Podejdź do mnie. – Usłyszała za sobą ryk potężnego ośmiozaworowego silnika i pisk opon. Nie mogła się odwrócić. To pewnie wsparcie.
Evelda ją zignorowała. Podeszła do Brighama. Dziecięcy kocyk zafurkotał, gdy wystrzelił schowany pod nim MAC 10. Brigham runął na ziemię z twarzą zalaną krwią.
Postawny biały facet odrzucił plecak. Burke zobaczył pistolet maszynowy i wystrzelił pocisk avon, tworząc obłoczek nieszkodliwego ołowianego pyłu. Przeładował broń, ale było za późno. Przeciwnik trafił go w krocze pod kamizelką i obrócił się w stronę Starling. Zanim nacisnął spust, wyciągnęła broń i strzeliła dwa razy w środek hawajskiej koszuli.
Strzały z tyłu. Żylasty Murzyn odchylił płaszcz zakrywający broń i cofnął się z powrotem do drzwi. Jakaś siła, niczym potężny cios pięścią w plecy, pchnęła Starling do przodu, zapierając jej dech w piersiach. Odwróciła się i zobaczyła samochód Cripów: cadillac sedan z otwartymi bocznymi oknami, na których siedzieli okrakiem, niczym Indianie, dwaj mężczyźni. Strzelali nad dachem. Z tylnego siedzenia strzelał trzeci. Ogień i dym z trzech luf, świst kul w powietrzu.
Starling dała nura między zaparkowane samochody. Kątem oka dostrzegła, jak ciałem leżącego na jezdni Burke’a wstrząsają drgawki. Brigham leżał nieruchomo, pod jego kaskiem tworzyła się kałuża. Hare i Bolton strzelali spomiędzy samochodów po drugiej stronie ulicy, dokąd cofnęli się pod ostrzałem. Usłyszała brzęk tłuczonego szkła i huk eksplodującej opony. Z jedną nogą w rynsztoku wyjrzała z ukrycia.
Dwaj siedzący okrakiem na oknach samochodu mężczyźni walili z broni maszynowej nad dachem. Kierowca wolną ręką strzelał