Hannibal. Thomas Harris

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hannibal - Thomas Harris страница 4

Hannibal - Thomas Harris Hannibal Lecter

Скачать книгу

i zatrzymał się z hukiem.

      Starling ruszyła w jego stronę. Drugi ze strzelających siedział wciąż na oknie i z oszalałym wzrokiem napierał rękoma na dach, wciśnięty między cadillaca i jeden z zaparkowanych samochodów. Broń zsunęła się z dachu. W oknie ukazały się puste ręce. Z samochodu wygramolił się mężczyzna z zawiązaną na głowie niebieską bandaną i zaczął uciekać z podniesionymi rękami. Starling zignorowała go.

      Strzały z prawej strony i uciekinier runął na twarz, próbując wpełznąć pod samochód. W górze rozległ się warkot helikoptera.

      – Na ziemię! Na ziemię! – krzyczał ktoś na targu. Ludzie ukryli się pod stoiskami. Woda z porzuconego węża tryskała w powietrze.

      Starling zbliżała się do cadillaca. Ruch na tylnym siedzeniu. Samochód się zakołysał. Ze środka dochodziły krzyki dziecka. Strzał i szyba w tylnym oknie roztrzaskała się w drobny mak.

      Starling podniosła broń.

      – Stać! Nie strzelać! Uwaga na drzwi. Za mną! Uwaga na drzwi w sklepie rybnym.

      – Evelda! – Ruch na tylnym siedzeniu. Krzyk dziecka. – Evelda, wystaw ręce przez okno.

      Evelda Drumgo zaczęła wychodzić. Dziecko wciąż płakało. Z głośników na targu dudniła Macarena. Evelda ruszyła w stronę Starling z pochyloną głową, obejmując dziecko.

      Burke drgnął na ziemi między nimi. Konwulsje były słabsze, teraz gdy prawie się wykrwawił w rytmie Macareny. Ktoś podbiegł, pochylił się i próbował zatamować krew.

      Broń Starling była wycelowana w ziemię, tuż przed Eveldą.

      – Evelda, pokaż ręce! No dalej, pokaż mi ręce!

      Wybrzuszenie pod kocem. Evelda podniosła głowę i ciemne egipskie oczy. Spojrzała na Clarice.

      – Proszę, proszę, to ty, Starling.

      – Evelda, nie rób tego. Pomyśl o dziecku.

      – Czas na wymianę płynów ustrojowych, dziwko.

      Koc zafurkotał, rozległ się huk. Kula z pistoletu Starling przestrzeliła górną wargę Eveldy Drumgo, przeszywając głowę na wylot.

      Oszołomiona Starling usiadła na ziemi bez tchu z dziwnym kłuciem w boku głowy. Evelda też usiadła. Pochyliła się do przodu nad krzyczącym dzieckiem. Zalewała je buchającą z ust krwią. Starling podczołgała się i szarpnęła za śliskie klamry nosidełka. Wyciągnęła filipiński nóż zza stanika Eveldy i przecięła uprząż krępującą dziecko. Było lepkie i czerwone, wyślizgiwało się z rąk.

      Starling trzymała zakrwawione dziecko, rozglądając się rozpaczliwie. Zauważyła wodę tryskającą w powietrze przy sklepie rybnym. Pobiegła tam. Odsunęła noże i rybie wnętrzności, położyła dziecko na stole i skierowała na nie silny strumień wody. Czarne dziecko na białym stole do czyszczenia ryb między nożami, rybimi wnętrznościami i głową rekina, obmywane z zakażonej wirusem HIV krwi. Krew Starling też leciała na niemowlę, mieszając się z krwią Eveldy i łącząc we wspólny strumień, słony jak morze.

      W pyle wodnym błyszczała nadal drwiąca tęcza boskiej obietnicy – iskrząca się flaga nad dziełem Jego ślepej opatrzności. Starling nie zauważyła żadnych ran na ciele chłopca. Z głośników rozbrzmiewała Macarena, światło flesza błyskało raz po raz, aż Hare odciągnął natrętnego fotografa.

      Rozdział 2

      Ślepa uliczka w robotniczej dzielnicy Arlington w stanie Wirginia, tuż po północy. Ciepła jesienna noc po deszczu. Powietrze drży niespokojnie przed chłodnym frontem. Pośród zapachów mokrej ziemi i liści swój koncert odgrywa świerszcz. Milknie, gdy dociera do niego silna wibracja: stłumiony warkot mustanga z pięciolitrowym silnikiem i stalowym orurowaniem. Skręca w uliczkę, a za nim pojawia się samochód policyjny. Oba samochody wjeżdżają na podjazd przed zadbanym bliźniakiem i się zatrzymują. Mustangiem trzęsie nieco na jałowym biegu. Gdy silniki cichną, świerszcz odczekuje chwilę i wznawia koncert – ostatni przed nadejściem mrozów, ostatni w ogóle.

      Umundurowany funkcjonariusz policji wysiada od strony kierowcy z mustanga. Obchodzi samochód i otwiera drzwi pasażerce. Biała opaska przytrzymuje opatrunek na uchu Clarice Starling. Nad zieloną szpitalną bluzą, którą ma na sobie zamiast koszuli, widać na szyi czerwonopomarańczowe plamy betadyny.

      W zasuwanej plastikowej torbie niesie swoje rzeczy: trochę cukierków miętowych, klucze, identyfikator agentki specjalnej FBI, ładowarkę z pięcioma nabojami, mały pojemnik z gazem. Oprócz torby ma też pas z pustą kaburą.

      Policjant podaje jej kluczyki od samochodu.

      – Dziękuję, Bobby.

      – Chcesz, żebyśmy przyszli z Pharon trochę z tobą posiedzieć? A może wolałabyś, żebym przysłał Sandrę? Nigdy nie kładzie się spać przed moim powrotem. Przywiozę ją tutaj na jakiś czas, potrzebujesz towarzystwa…

      – Nie, pójdę już. Zaraz wróci Ardelia. Dziękuję, Bobby.

      Policjant wsiada do samochodu, w którym czeka jego partner. Widząc, że Starling znika w drzwiach domu, odjeżdża.

      Pralnia w domu Starling jest ciepła i pachnie płynem do płukania tkanin. Węże od pralki i suszarki są przymocowane plastikowymi uchwytami. Starling kładzie rzeczy na pralce. Klucze z głośnym brzękiem padają na metalową obudowę. Przenosi pranie z pralki do suszarki. Zdejmuje spodnie od munduru i wrzuca je do bębna, za nimi wędruje tam szpitalna bluza i zakrwawiony stanik. Włącza pralkę. Ma na sobie tylko skarpetki, majtki i pistolet kaliber 38 z osłoniętym kurkiem w futerale przy kostce. Na plecach i żebrach wyraźnie odznaczają się siniaki, a na łokciu widać zadrapanie. Prawe oko i policzek są spuchnięte.

      Pralka podgrzewa wodę i bęben zaczyna się obracać. Starling otula się wielkim ręcznikiem kąpielowym i cicho przechodzi do salonu. Wraca z napełnioną do połowy szklanką jacka daniel’sa. Siada na gumowej macie przed pralką, opierając się o nią w ciemnościach. Ciepła maszyna pracuje, chlupocząc miarowo. Starling siedzi na podłodze z twarzą zwróconą do góry. Łka kilka razy na sucho, zanim oczy zajdą jej łzami. Łzy pieką, płynąc po policzkach.

      Chłopak Ardelii Mapp przywiózł ją do domu mniej więcej za piętnaście pierwsza w nocy po długim wypadzie na Cape May. Pożegnali się przed drzwiami. W łazience Ardelia usłyszała szum wody i głuchy odgłos w rurach. Pralka realizowała swój program.

      Przeszła na tyły domu i zapaliła światło w kuchni, którą dzieliła ze Starling. Zajrzała do pralni. Na podłodze siedziała Clarice z obandażowaną głową.

      – Starling, dziecino! Co się stało? – Mapp przykucnęła przy niej.

      – Przestrzelono mi ucho, Ardelio. Zajęli się tym w szpitalu Waltera Reeda. Nie zapalaj światła, dobrze?

      – Dobrze. Przygotuję ci coś do jedzenia. Nic nie wiem – w samochodzie słuchaliśmy kaset – opowiadaj.

      – John

Скачать книгу