Kwiaty nad piekłem. Ilaria Tuti
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti страница 15
Pozwoliła słodko-gorzkiej melancholii rozpłynąć się po pokojach razem ze wzruszającą melodią. W łazience rozebrała się, unikając swojego odbicia w lustrze, by nie patrzeć na starzejące się ciało. Po szybkim prysznicu przygotowała się do wieczornego obrzędu: z szafki wyjęła opakowanie z glukometrem i nakłuwaczem. Włożyła końcówkę i zamknęła kapturek. Wyregulowała niezbędną głębokość nakłucia tak, żeby przebić skórę, i przyłożyła do palca. Kilka kropel ciemnej krwi skapnęło na pasek służący do pomiaru poziomu glukozy. Parę sekund i na ekranie pojawił się zadowalający wynik. Wzięła dozownik insuliny. Znowu te igły. Po latach codziennych tortur stały się jej własną koroną cierniową. Pomacała pośladki w poszukiwaniu najmniej bolesnego miejsca i się wkłuła.
Przez chwilę siedziała nieruchomo na brzegu wanny i wpatrywała się w kafelki na ścianach, a potem uporządkowała pomieszczenie, chowając w szafce dowody swojej choroby. Z trudem się ubrała, jakby nagle ciężar ostatnich godzin sprawił, że jeszcze bardziej przybrała na wadze.
Poszła do kuchni i zabrała się za przygotowanie kolacji, czegoś szybkiego do przegryzienia na sofie, z książką pod ręką. Może pozwoli sobie na lampkę dobrego wina, żeby złagodzić napięcie i przywołać sen.
Otworzyła lodówkę i nagle poczuła się tak, jakby płynęła po morzu przedmiotów pozbawionych tożsamości. Razem ze światłem, które zapaliło się po otworzeniu drzwiczek, pojawiło się coś jeszcze: pustka. Nie była w stanie niczemu nadać nazwy. Z przerażeniem rozejrzała się wkoło, ale jej mózg nie przypisywał obrazom żadnego znaczenia, nie łączył kształtów z ich przeznaczeniem i działaniem.
Spróbowała coś powiedzieć, lecz miała zdrętwiały język i zesztywniałą z paniki szczękę.
To było jej otoczenie, z tym że ona go nie rozpoznawała.
Dotarło do niej, że kołysanka dobiegła końca. Jej anioł zapadł w sen właśnie wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowała. Znowu była sama. Sama i przerażona.
13
Massimo nie zmrużył oka. Te kilka godzin, które komisarz Battaglia dała swojemu zespołowi na wypoczynek, spędził nad raportem. Wielokrotnie kasował całe akapity i pisał je od nowa, w końcu jednak doszedł do wniosku, że odwalił kawał dobrej roboty. Dokument wysłał pocztą internetową o godzinie, w której noc zaczyna blednąć. Ku własnemu zaskoczeniu chwilę później otrzymał zwrotne potwierdzenie odczytania.
Teresa Battaglia również nie spała i prawdopodobnie tak jak on rozmyślała nad zabójstwem w lesie, pośród nieprzystępnych gór, ponad sto kilometrów stąd. Massimo wiedział, jak trudno jest uwolnić umysł od psychologicznych pęt okrucieństwa, bo sam tego doświadczał. Kiedyś myślał, że z biegiem czasu, w miarę oglądania kolejnych ofiar będzie coraz łatwiej, ale się przeliczył. Widział ludzi zamordowanych dla kilku groszy, kobiety zgwałcone przez mężczyzn, którzy powinni je kochać, dzieci wyrastające w patologicznych środowiskach, a mimo to jego dusza nadal była jak żywe ciało pozbawione twardego naskórka obojętności i przez to bezpośrednio narażone na cierpienia.
Tego ranka przyszedł do komisariatu dużo za wcześnie i nawet nie zamierzał okłamywać się dlaczego: zrobił to dla niej. Chciał naprawić wrażenie po pierwszym, katastrofalnym spotkaniu, zaimponować tej energicznej kobiecie, która nie uważała go za kompetentnego policjanta.
Czekał na nią w biurze z prezentem i niespodzianką. Był pewien, że to pierwsze ją ucieszy, a co do niespodzianki – raczej mało prawdopodobne.
Komisarz Battaglia weszła w towarzystwie Parisiego i De Carliego, który szedł za nią jak cień. Ze zmarszczonymi brwiami rozprawiała o czymś, co właśnie przeczytała na kartce. Policjanci przytakiwali ze skupieniem, sporadycznie rzucając jakąś uwagę. Tworzyli zgraną trójkę. Massimo wywnioskował to z ukrytej w ich gestach dynamiki. Pani komisarz była jak oś, wokół której obracały się dwa ramiona dobrze naoliwionej machiny. Teresa wyrażała się krótkimi, często urwanymi zdaniami, bo i nie było potrzeby ich kończyć, skoro pozostali je rozumieli. Dopowiadali za nią, zapewniając, że to, o co prosi, może już uznać za wykonane. W ich zachowaniu nie było przypochlebiania się, tylko wielki szacunek.
Nagle Massimo poczuł się jak głupiec, trzymając w ręku paczuszkę. Położył ją na biurku pani komisarz i odepchnął od siebie palcem, jakby chciał się od niej odciąć. Już sam fakt, że siedział, wydał mu się wielką nieostrożnością.
Ten drobny ruch i szelest papieru przyciągnęły uwagę całej trójki. Massimo zobaczył, jak twarz pani komisarz ulega zmianie – zupełnie jak u drapieżnika spoglądającego na swoje terytorium, które zostało zajęte przez mało wartościową ofiarę – z zaskoczonej w gniewną.
– A ty co robisz w moim biurze? – zapytała, wyraźnie skandując sylaby. To nie był dobry znak.
Massimo nie wiedział, jak ogłosić jej swoją niespodziankę. Wolałby zacząć od podarunku. Ale skoro się nie udało, postanowił załatwić sprawę szybko i bezboleśnie.
– Teraz to także moje biuro – rzucił bez namysłu.
Żadnej reakcji.
– Nie dosłyszałam – odparła.
Massimo był pewien, że usłyszała go doskonale.
– W moim biurze pękła rura – wyjaśnił, wedle jego mniemania odważnym tonem. – Spędzę tu trochę czasu. Z panią. Tak postanowił komendant.
Parisi i De Carli wymienili spojrzenia. Ich miny mówiły wyraźnie, że to się pani komisarz nie spodoba.
– A to co? – zapytała Teresa, tylko wskazując oczami na paczuszkę.
– Dla pani – wyjaśnił Massimo z nadzieją. Może wreszcie zacznie się między nimi układać.
Komisarz usiadła na swoim miejscu. Spojrzała na podarunek. Otworzyła.
– Jasny gwint.
– Pani komisarz… – zaczął Parisi, gładząc swoją doskonale wypielęgnowaną bródkę, ona go jednak uciszyła. Porwała jeden z pączków i zanurzyła w nim zęby, z lubością przymykając oczy. Z wnętrza przysmaku wylała się kremowa masa.
– Są też z czekoladą – szepnął Massimo zachęcająco, zapraszając gestem pozostałą dwójkę. Oni jednak z niepokojem wpatrywali się w panią komisarz.
Teresa kiwała głową z zamkniętymi oczami. Była w siódmym niebie.
– Wieki ich nie jadłam – wymamrotała.
Massimo się uśmiechnął. Wreszcie dostrzegł w niej jakiś ludzki odruch inny niż poirytowanie. W gruncie rzeczy nieźle mu poszło.
– I lepiej, żeby dalej ich pani nie jadła – odezwał się nerwowo De Carli.
Komisarz Battaglia spojrzała na Massima przez zmrużone powieki, w których czaiło się wyzwanie.
– Mam