Kwiaty nad piekłem. Ilaria Tuti

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti страница 9

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti

Скачать книгу

nie odrywając oczu od slajdów, które zmieniały się jeden za drugim.

      – W tym zabójstwie jest coś patologicznego – zauważyła. – A to każe mi przypuszczać, że nie motyw jest w nim najważniejszy.

      – Zgadzamy się, że psychoza odegrała tu znaczącą rolę, ale…

      – Nie o to chodzi.

      – A o co?

      Teresa nie chciała tego zdradzić, jeszcze nie teraz. Bo skoro czynnik psychiczny jest tu tak istotny, jak sugerowałby to rodzaj agresji, to jak wyjaśnić stopień zorganizowania widoczny w pozostałych elementach?

      Albo jesteś kompletnym popaprańcem, albo wyrachowanym i pedanteryjnym zbrodniarzem. Jedno z dwóch.

      – Dowiemy się więcej po rozmowie z patologiem – ucięła. – Wezmę ze sobą nowego, tego inspektora.

      Komendant zgodził się skinięciem głowy.

      – Zamierzasz go pomęczyć? – zapytał cicho, z lekkim uśmieszkiem, który natychmiast opanował.

      Teresa spojrzała ukradkiem na Mariniego. Stał oparty o ścianę. Widać było, że próbował doprowadzić ubranie do ładu, ale samo mydło i woda nie wystarczyły, żeby przywrócić mu godną prezencję.

      – Tylko tyle, ile trzeba – odparła, obracając się z powrotem w stronę ekranu.

      7

      Zakład Medycyny Sądowej był miejscem, które wywierało spore wrażenie, zwłaszcza jeśli przekraczało się jego podwoje w nocy, kiedy personel ograniczał się do dyżurnego patologa i dwóch pracowników, a światła były przygaszone. Choć w dzień przypominał szpitalny oddział – z bieganiną na korytarzach, głośnymi rozmowami, salami pełnymi doktorantów – w godzinach nocnych objawiał swoje najbardziej niepokojące oblicze. Cisza zmywała patynę normalności i obnażała prawdziwy charakter tego miejsca: samotnego kresu ziemskiej wędrówki. W powietrzu unosił się smutek, jakby cierpienie krewnych przywarło do ciał przechowywanych w komorach chłodniczych, a łzy i szlochy przylgnęły do ścian.

      Śmierć powinna kończyć w ziemi, a nie w betonie – pomyślała Teresa, przechodząc przez tonące w ciemnościach sale, gdzie bezruch ogarnął nawet to, co w innych okolicznościach by się poruszało: nie było okien, które wpuściłyby światło i świeże powietrze, a wyłączone maszyny nie miały czego monitorować. To nie było miejsce dla żywych istot.

      Panem tego opustoszałego królestwa był Antonio Parri.

      Teresa i Marini znaleźli go w jednej z sal, gdy przygotowywał zajęcia na następny dzień.

      Pani komisarz zastukała w otwarte drzwi, po raz kolejny – jak zawsze zresztą – nie mogąc się nadziwić dziecinnej twarzy tego drobnego mężczyzny o białych zmierzwionych włosach: obserwował świat szeroko otwartymi błękitnymi oczami skrywanymi za parą okularów. Wiecznie niezaspokojona ciekawość, bystry umysł. Często to właśnie Parri jako pierwszy słyszał wnioski Teresy na temat takiego czy innego przypadku.

      – Przez panią komisarz muszę pracować po godzinach – skarcił ją z udawanym naburmuszeniem, które od razu przerodziło się w uśmiech. Porzucił papiery, nad którymi ślęczał, i gestem zaprosił gości do środka. Z Marinim przywitał się skinieniem głowy. Przyjrzał się mu zaledwie przez kilka sekund, ale i tak umiałby go opisać w każdym szczególe: na tym polegała jego praca i postępował tak zarówno ze zmarłymi, jak i z żywymi.

      – Bez ciebie ani rusz – powiedziała Teresa, która w tych czterech słowach zawarła wszystko: złożoność sprawy, nietypowe elementy, które nie dawały jej spokoju, oraz potrzebę konfrontacji z analitycznym umysłem zdolnym dostrzec to co ona.

      – Chodźmy – odparł patolog. – Już na nas czeka.

      Ciało ofiary leżało na stalowym stole pod śnieżnobiałym prześcieradłem pachnącym mydłem. Parri traktował swoich gości ze szczególną troską i poszanowaniem. Pewnego razu Teresa widziała, jak zmienia okrycie, bo było poplamione. Zmarłemu raczej to nie przeszkadzało, ale krewnym mogło, i Antonio to wiedział. A co ważniejsze – rozumiał. Jego obecność sprawiała, że to miejsce stawało się mniej przygnębiające; rozświetlał je swoim człowieczeństwem.

      Żona ofiary rozpoznała męża kilka godzin wcześniej, kiedy ciało leżało jeszcze w lesie, w plastikowym policyjnym worku. Wiedziano zatem, kim był mężczyzna, ale nie, co go spotkało i w jaki sposób przedwcześnie odszedł z tego świata.

      – Wykonaliśmy wszystkie rutynowe badania – wyjaśnił Parri. – Analiza krwi, wymazy, materiał spod paznokci… Musimy jeszcze tylko przeprowadzić autopsję i poczekać na wyniki.

      Odkrył zwłoki.

      Teresa pokiwała głową ze wzrokiem utkwionym w nieboszczyku. Na jego oczodołach leżały kawałki gazy. Jeszcze jeden przejaw litości.

      – Nie odbył stosunku przed zejściem. Rany na twarzy są głębokie i sugerują brutalne pobicie. Moim zdaniem nie użyto żadnego przedmiotu. Sprawca zrobił to gołymi rękami, de facto zostawił odciski.

      Teresie nie umknął fakt, że Marini aż się wzdrygnął. Do tej pory trzymał się z boku i tylko od czasu do czasu wyciągał szyję, żeby spojrzeć na ofiarę.

      – Nie zje cię – zwróciła się do niego. – Podejdź i przypatrz się.

      Inspektor posłuchał, ale dalej stał sztywno: nietrudno było się domyślić, że nie wie, jak ma się zachować. Teresa zauważyła, że młodemu policjantowi nagle zaczęło przeszkadzać jego własne ciało. Nie wiedział, gdzie podziać ręce, jak stawiać kroki, co ze sobą zrobić.

      – Nie znam się na tych sprawach – wyznał. – Niewiele pomogę.

      – Nie znasz się na zamordowanych? To albo się poznasz, albo zmień pracę. – Teresa przeniosła wzrok na Parriego. – Chcesz mi powiedzieć, że wydłubał mu oczy palcami?

      – Chyba tak. Ofiara nie umarła od razu, ale dopiero po kilku godzinach, na co wskazują niektóre naczynia włosowate, które zdążyły się zamknąć. Ale prawdziwą przyczynę zgonu podam ci dopiero po pełnej autopsji. W każdym razie śmierć miała miejsce w dniu zaginięcia. Wykluczyłbym uduszenie, tchawica wygląda na nietkniętą i nie ma sińców na szyi.

      – Od takich ran chyba się nie umiera? – Marini w końcu ośmielił się coś powiedzieć.

      – Nowy? – Parri zwrócił się do Teresy.

      – Tak.

      – Nie, chłopcze, od takich ran się nie umiera.

      – Skoro zmarł po kilku godzinach, zabójca przyglądał się jego agonii – szepnęła Teresa w zamyśleniu. – A może wrócił, żeby ułożyć ciało i przygotować wcześniej zaplanowaną scenę.

      – W jednym z oczodołów znaleźliśmy fragment paznokcia – kontynuował

Скачать книгу