Kwiaty nad piekłem. Ilaria Tuti
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti страница 7
![Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti](/cover_pre425503.jpg)
– Dureń – powiedział do siebie ze wstydem, choć przecież nikt nie widział jego przerażenia.
Zacisnął wargi i wyciągnął rękę. Czuł, jak zalewają go na przemian to zimne, to gorące poty. Dotarł do włącznika i wreszcie na suficie z trzaskiem rozbłysła jarzeniówka.
Niebieskie kafelki połyskiwały w zimnym świetle. Z nieszczelnego kranu powoli kapała woda.
Oliver wypuścił z płuc długo wstrzymywany oddech; nikt na niego nie czekał.
Wszedł do ubikacji i spojrzał na rząd trzech otwartych na oścież kabin. Wybrał tę pośrodku i zaczął rozpinać spodnie. Przy pierwszym guziku znieruchomiał.
Nie był już sam. Ktoś stał za jego plecami. W ciszy do jego oddechu dołączył jakiś inny, ciężki, śmierdzący czosnkiem i nikotyną.
– Witaj, gówniarzu.
Oliver odwrócił się powoli, jakby usłyszał rozkaz. Cały się trząsł.
Masywna postać – wcielenie jego codziennego koszmaru – sprawiła, że sam poczuł się jeszcze mniejszy.
Abramo Viesel pracował jako woźny w szkole w Travenì. Był starszy od jego rodziców, ale młodszy od dziadków. Jego ciało było tak masywne, że z trudem się poruszał, a gdy chodził, kiwał się na boki jak kuter miotany falami. Oliver jednak nie nazwałby go grubasem. Za każdym razem gdy się pojawiał i prześladował chłopca, na myśl przychodziło tylko jedno słowo: potężny. Jak zła postać z komiksu o superbohaterach. Tak potężny, że mógłby go zgnieść.
Spojrzał na ręce woźnego: były wielkości głowy chłopca. Wyobraził sobie swoją twarz uwięzioną w tych grubych owłosionych palcach.
– Wystarczyło ci odwagi, żeby tu przyjść samemu – usłyszał. – To nie był dobry pomysł.
Oliver milczał. W tej sytuacji każde słowo byłoby błędem, dobrze o tym wiedział. Viesel z rozkoszą dręczył go od dnia, w którym chłopiec po raz pierwszy postawił nogę w szkole. Atakował go tylko słowami i jeszcze nigdy go nie tknął, ale Oliver czuł, że to się wkrótce zmieni. Znowu spojrzał na ręce woźnego i zobaczył, że całe drżą, jakby mięśnie spinały się pod skórą. Przypominały ryby w rzece podpływające do powierzchni wody, żeby nakarmić się owadami.
Wiedział, że pan Viesel też szukał pokarmu, tego, który nasyciłby jego najskrytszy głód – strachu Olivera. Przeniósł wzrok na nabrzmiały brzuch mężczyzny. Zajmował całą przestrzeń w drzwiach.
– Czekają na mnie – wydusił z siebie szeptem.
Brzuch pana Viesela zatrząsł się od rubasznego śmiechu, który niemalże natychmiast ucichł.
– Przyszedłeś, żeby się wysikać, to sikaj – rozkazał.
Nie zamierzał się odsunąć. Ręką przytrzymywał drzwi toalety, tak żeby się nie zamknęły.
Oliver mocno zacisnął powieki. Ucisk, który czuł wcześniej na pęcherzu, przemienił się w ból.
– Muszę iść – powiedział. – Proszę.
– Nie, zostajesz. Na baczność, jak żołnierzyk, aż zsikasz się w majtki.
Oliver poczuł, że ma mokre policzki.
– Och, wyłazi z ciebie mała dziewczynka – szydził pan Viesel.
Oliver pomyślał, że Lucia to też mała dziewczynka, a mimo to jest odważna i silna. Otworzył oczy. Sylwetkę jego oprawcy rozmywały łzy.
Mężczyzna pochylił się w jego stronę.
– Wiesz, co ci zrobię, jeśli piśniesz komuś słówko, prawda?
Oliver nie odpowiedział.
– Przyjdę do ciebie w nocy, gdy będziesz spał, i… – Zdanie dokończył na migi, demonstrując, w jaki sposób go pochwyci.
Oliver zdusił okrzyk, a woźny się roześmiał. Wtedy coś uderzyło go w twarz i zaraz upadło na ziemię.
Viesel spojrzał na przedmiot, a Oliver podążył za jego wzrokiem. To była gąbka. Zostawiła na policzku mężczyzny biały ślad po kredzie.
Woźny odwrócił się w stronę wejścia, co wykorzystał Oliver. Z całej siły wcisnął się między bok mężczyzny a drzwi, żeby odzyskać wolność.
– Gdzie ty się wybierasz? – usłyszał za sobą, ale było już za późno.
Mathias i Diego stanęli między nim a oprawcą.
– Koledzy przybyli ci z odsieczą – warknął woźny. – Kiedy wreszcie przestaniesz być takim mazgajem?
– Niech go pan zostawi w spokoju! – zawołał Mathias.
– A ty czego chcesz, Klavora? Ojciec za mało ci wlał w tym tygodniu?
Abramo Viesel wytarł twarz z kredy.
– Jest tu też młody Valent! – mówił dalej, patrząc na Diega. Schylił się i podniósł gąbkę z podłogi. – Marnie skończył twój stary.
– Milcz!
Głos Mathiasa przebrzmiał bez skutku. Oliver zobaczył, jak przyjaciel chwyta Diega za ramię i stara się go wyciągnąć z łazienki, ten jednak stał jak słup soli.
– Chodźmy już! – błagał Mathias.
– Słyszałem, co mówili do siebie policjanci na parkingu, zanim weszli po twoją matkę – wyszeptał Viesel, jakby chciał im zdradzić tajemnicę. – Chcesz się tego dowiedzieć?
Diego w milczeniu wpatrywał się w woźnego. Oliverowi przeszło przez myśl, że przyjaciel stoi jak zahipnotyzowany.
– Chcesz się dowiedzieć, jak umarł?
Teraz już cała trójka zamieniła się w słuch.
Abramo Viesel podniósł ręce, rozczapierzył palce jak drapieżne zwierzę otwierające szpony i powoli przysunął je do twarzy Diega.
– Zabrali go do lasu i tam wydłubali mu oczy. O tak!
Nagle z korytarza dobiegło wołanie nauczycielki. Mathias szturchnął Olivera w bok i jednocześnie wyciągnął Diega z łazienki.
Za ich plecami Abramo Viesel zaczął żalić się płaczliwie, jaki to on biedny, że musi sprzątać ubikacje po psikusach rozwydrzonych chłopców, a przecież ma takie problemy ze zdrowiem. Oliver nie odwrócił się ani razu, ale był pewien, że jedną ręką wymachuje gąbką, a drugą podpiera się w krzyżu.
Spojrzał