Kwiaty nad piekłem. Ilaria Tuti

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti страница 7

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti

Скачать книгу

się na chwilę: musiał zebrać się na odwagę, żeby wsunąć ramię do środka.

      – Dureń – powiedział do siebie ze wstydem, choć przecież nikt nie widział jego przerażenia.

      Zacisnął wargi i wyciągnął rękę. Czuł, jak zalewają go na przemian to zimne, to gorące poty. Dotarł do włącznika i wreszcie na suficie z trzaskiem rozbłysła jarzeniówka.

      Niebieskie kafelki połyskiwały w zimnym świetle. Z nieszczelnego kranu powoli kapała woda.

      Oliver wypuścił z płuc długo wstrzymywany oddech; nikt na niego nie czekał.

      Wszedł do ubikacji i spojrzał na rząd trzech otwartych na oścież kabin. Wybrał tę pośrodku i zaczął rozpinać spodnie. Przy pierwszym guziku znieruchomiał.

      Nie był już sam. Ktoś stał za jego plecami. W ciszy do jego oddechu dołączył jakiś inny, ciężki, śmierdzący czosnkiem i nikotyną.

      – Witaj, gówniarzu.

      Oliver odwrócił się powoli, jakby usłyszał rozkaz. Cały się trząsł.

      Masywna postać – wcielenie jego codziennego koszmaru – sprawiła, że sam poczuł się jeszcze mniejszy.

      Abramo Viesel pracował jako woźny w szkole w Travenì. Był starszy od jego rodziców, ale młodszy od dziadków. Jego ciało było tak masywne, że z trudem się poruszał, a gdy chodził, kiwał się na boki jak kuter miotany falami. Oliver jednak nie nazwałby go grubasem. Za każdym razem gdy się pojawiał i prześladował chłopca, na myśl przychodziło tylko jedno słowo: potężny. Jak zła postać z komiksu o superbohaterach. Tak potężny, że mógłby go zgnieść.

      Spojrzał na ręce woźnego: były wielkości głowy chłopca. Wyobraził sobie swoją twarz uwięzioną w tych grubych owłosionych palcach.

      – Wystarczyło ci odwagi, żeby tu przyjść samemu – usłyszał. – To nie był dobry pomysł.

      Oliver milczał. W tej sytuacji każde słowo byłoby błędem, dobrze o tym wiedział. Viesel z rozkoszą dręczył go od dnia, w którym chłopiec po raz pierwszy postawił nogę w szkole. Atakował go tylko słowami i jeszcze nigdy go nie tknął, ale Oliver czuł, że to się wkrótce zmieni. Znowu spojrzał na ręce woźnego i zobaczył, że całe drżą, jakby mięśnie spinały się pod skórą. Przypominały ryby w rzece podpływające do powierzchni wody, żeby nakarmić się owadami.

      Wiedział, że pan Viesel też szukał pokarmu, tego, który nasyciłby jego najskrytszy głód – strachu Olivera. Przeniósł wzrok na nabrzmiały brzuch mężczyzny. Zajmował całą przestrzeń w drzwiach.

      – Czekają na mnie – wydusił z siebie szeptem.

      Brzuch pana Viesela zatrząsł się od rubasznego śmiechu, który niemalże natychmiast ucichł.

      – Przyszedłeś, żeby się wysikać, to sikaj – rozkazał.

      Nie zamierzał się odsunąć. Ręką przytrzymywał drzwi toalety, tak żeby się nie zamknęły.

      Oliver mocno zacisnął powieki. Ucisk, który czuł wcześniej na pęcherzu, przemienił się w ból.

      – Muszę iść – powiedział. – Proszę.

      – Nie, zostajesz. Na baczność, jak żołnierzyk, aż zsikasz się w majtki.

      Oliver poczuł, że ma mokre policzki.

      – Och, wyłazi z ciebie mała dziewczynka – szydził pan Viesel.

      Oliver pomyślał, że Lucia to też mała dziewczynka, a mimo to jest odważna i silna. Otworzył oczy. Sylwetkę jego oprawcy rozmywały łzy.

      Mężczyzna pochylił się w jego stronę.

      – Wiesz, co ci zrobię, jeśli piśniesz komuś słówko, prawda?

      Oliver nie odpowiedział.

      – Przyjdę do ciebie w nocy, gdy będziesz spał, i… – Zdanie dokończył na migi, demonstrując, w jaki sposób go pochwyci.

      Oliver zdusił okrzyk, a woźny się roześmiał. Wtedy coś uderzyło go w twarz i zaraz upadło na ziemię.

      Viesel spojrzał na przedmiot, a Oliver podążył za jego wzrokiem. To była gąbka. Zostawiła na policzku mężczyzny biały ślad po kredzie.

      Woźny odwrócił się w stronę wejścia, co wykorzystał Oliver. Z całej siły wcisnął się między bok mężczyzny a drzwi, żeby odzyskać wolność.

      – Gdzie ty się wybierasz? – usłyszał za sobą, ale było już za późno.

      Mathias i Diego stanęli między nim a oprawcą.

      – Koledzy przybyli ci z odsieczą – warknął woźny. – Kiedy wreszcie przestaniesz być takim mazgajem?

      – Niech go pan zostawi w spokoju! – zawołał Mathias.

      – A ty czego chcesz, Klavora? Ojciec za mało ci wlał w tym tygodniu?

      Abramo Viesel wytarł twarz z kredy.

      – Jest tu też młody Valent! – mówił dalej, patrząc na Diega. Schylił się i podniósł gąbkę z podłogi. – Marnie skończył twój stary.

      – Milcz!

      Głos Mathiasa przebrzmiał bez skutku. Oliver zobaczył, jak przyjaciel chwyta Diega za ramię i stara się go wyciągnąć z łazienki, ten jednak stał jak słup soli.

      – Chodźmy już! – błagał Mathias.

      – Słyszałem, co mówili do siebie policjanci na parkingu, zanim weszli po twoją matkę – wyszeptał Viesel, jakby chciał im zdradzić tajemnicę. – Chcesz się tego dowiedzieć?

      Diego w milczeniu wpatrywał się w woźnego. Oliverowi przeszło przez myśl, że przyjaciel stoi jak zahipnotyzowany.

      – Chcesz się dowiedzieć, jak umarł?

      Teraz już cała trójka zamieniła się w słuch.

      Abramo Viesel podniósł ręce, rozczapierzył palce jak drapieżne zwierzę otwierające szpony i powoli przysunął je do twarzy Diega.

      – Zabrali go do lasu i tam wydłubali mu oczy. O tak!

      Nagle z korytarza dobiegło wołanie nauczycielki. Mathias szturchnął Olivera w bok i jednocześnie wyciągnął Diega z łazienki.

      Za ich plecami Abramo Viesel zaczął żalić się płaczliwie, jaki to on biedny, że musi sprzątać ubikacje po psikusach rozwydrzonych chłopców, a przecież ma takie problemy ze zdrowiem. Oliver nie odwrócił się ani razu, ale był pewien, że jedną ręką wymachuje gąbką, a drugą podpiera się w krzyżu.

      Spojrzał

Скачать книгу