Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen страница 30
Jako że dwa ciała poruszały się z większym trudem niż jedno, upadek zakończył się, zanim zbocze zrobiło się naprawdę strome. Nagle znalazły się na stoku pośród gałęzi i butwiejących liści i wpatrywały się w siebie otwartymi szeroko oczami.
– Chcesz mnie zabić? – syknęła Wanda Phinn, wydostając rękę i chwytając nią wiszące nisko gałęzie i obnażone korzenie drzew.
Pirjo była zszokowana. Nie tylko z powodu potłuczeń i niepowodzenia, ale w ogóle takim obrotem sprawy. Teraz Wanda Phinn będzie wiedziała, że coś tu bardzo nie gra i stanie się zbyt czujna.
Jak ma ją powstrzymać przed spotkaniem z Atu? Jak przeszkodzić tej kobiecie, by nie opowiedziała o swych podejrzeniach jedynej osobie, która naprawdę nie powinna się o tym dowiedzieć?
– Mam padaczkę – zaimprowizowała Pirjo, jąkając się i chowając twarz w ziemi. Udała też, że drży na całym ciele. – Strasznie mi przykro. To był mały atak, zazwyczaj czuję, że się zbliża, niestety nie tym razem. Bardzo cię przepraszam, Wando. To się mogło źle skończyć.
Próbowała wycisnąć łzy z oczu, ale bez powodzenia. Zebrała więc w ustach nieco śliny i wypuściła ją kącikiem ust.
– Chodź – poleciła Wanda bez cienia współczucia.
Zawlokła je obie na górę, a Pirjo myślała, aż trzeszczało.
Na końcu placu znajdowała się szopa ze staroświeckimi toaletami. Siedzisko i dziura w ziemi, dokładnie taka, z jakich korzystali ich przodkowie. Pirjo wielokrotnie tam bywała; znała nawet na pamięć wierszyk, który jakiś dureń nieporadnym pismem nabazgrał na ścianie:
Rozrabiaki i buraki
Co dostają tutaj sraki
Jeśli serca trochę mają
Innym papier zostawiają.
Wiele razy myślała o tym, że najgorszą śmiercią dla człowieka byłoby wepchnięcie go do dziury kloacznej, by utopił się w cudzych odchodach.
Czy jest to jakaś opcja? Potrafiłaby zaciągnąć tu Wandę i wepchnąć ją do środka?
Pirjo czuła aż nazbyt wyraźnie, że kręci się w kółko. Że znalazła się w sytuacji bez wyjścia, stała się taka bezbronna.
„O mój Boże, wiem, że ona mnie wygryzie” – pomyślała. „Urodzi dzieci Atu i sprawi, że stanę się zwykłą gospodynią, a może i gorzej”.
Można było od tego oszaleć. Dlaczego nie potrafiła temu zapobiec? Dlaczego nie zadbała o to, by zdyskredytować tę dziewczynę w oczach Atu? Dlaczego w ogóle odpowiedziała na jej zgłoszenie? Dlaczego?!
– Jeśli nie czujesz się dobrze, mogę dalej poprowadzić – usłyszała za sobą głos Wandy.
Pirjo odwróciła się do kobiety stojącej w podartym ubraniu i wyciągającej do niej rękę.
– Kluczyki poproszę! – zażądała, a jej spojrzenie nietrudno było rozszyfrować. Miała się na baczności, wiedząc, że ma ku temu powody.
– Którędy jedziemy? – spytała, wrzucając bieg skutera.
Pirjo wskazała ręką.
– Z powrotem na szosę w stronę Resmo, a potem w prawo w Alvaret. Dojazd zajmie nam jakieś dziesięć minut.
Czyli musi się to stać na wrzosowisku. Nie wiedziała jeszcze jak, ale na pewno tam.
14
Noc z Assadem w jednym łóżku była nie lada wyzwaniem.
Carl zachodził w głowę, jakim cudem tak stosunkowo niewielkie stworzenie jest w stanie wygenerować hałas o tak zróżnicowanym charakterze. W każdym razie jeszcze nigdy nie miał okazji słyszeć, by człowiek wydawał z siebie naprzemiennie poddźwiękowy warkot i piskliwy świst, niczym wysłużone kościelne organy. Zapamiętałość Assada w dawaniu jednoosobowego koncertu szła w parze z absolutną niemożnością dobudzenia go. Krótko mówiąc, Assad spał nie tyle jak kamień, co jak góra. Właściwie to jak ryczący wulkan, przyszło na myśl bezsilnemu Carlowi o świcie między trzecią a piątą.
Kiedy wreszcie chrapanie ustało i Carl na parę sekund odetchnął z ulgą, miejsce nieartykułowanych dźwięków zajęło równie nieartykułowane mamrotanie płynące z szeroko otwartych ust Assada.
Były to słowa, które Carl w swojej malignie wziął za totalny bełkot bądź język arabski, ale słysząc kilka oderwanych od reszty duńskich zwrotów, znów oprzytomniał.
Czy Assad powiedział „zabić”? I „nie zapomnę”, po czym zaczął rzucać się na łóżku? Słowa były niewyraźne, ale nie ulegało wątpliwości, że kolega nie czuł się dobrze. Carl nie potrafił już potem zmrużyć oka.
Dlatego umierał ze zmęczenia i choćby nie wiadomo jak się starał, nie był w stanie odwzajemnić szerokiego uśmiechu Assada, gdy kudłacz w końcu otworzył oczy.
– Assad, ależ ty gadasz przez sen – zdążył powiedzieć, nim na ulicy dał się słyszeć wrzask kobiety.
Mørck usiadł na łóżku. Musiała stać tuż przy wejściu do hotelu, bo stąd jej nie widział.
Za jego plecami rozległo się pytanie zadane bardzo stłumionym głosem.
– Gadałem? Ale co mówiłem?
Carl chciał obdarzyć go rozbrajającym uśmiechem, ale facet miał grobową minę, był blady i garbił się, opierając o zagłówek łóżka. Przypominał żołnierza, który zadał cios towarzyszom broni.
– Nic szczególnego, trudno było zrozumieć. Ale mówiłeś po duńsku i nie byłeś zadowolony. Miałeś koszmary?
Assad ściągnął krzaczaste brwi i już miał odpowiedzieć, kiedy kobieta na ulicy wrzasnęła ponownie.
– John, wiem, że tam jesteś! – krzyknęła. – Widziano cię z nią, rozumiesz?
Carl poderwał się i podbiegł do okna, skąd zobaczył ładną kobietę w średnim wieku, pieklącą się na schodach do hotelu niczym pies bojowy, który zwietrzył krew. Oczy miała nieprzytomne, pięści zaciśnięte.
Do kurwy nędzy! Czyli Rose jednak zwabiła Johna Birkedala w swoją sieć.
Biedny, nieszczęsny człowiek.
– Proponuję, żebyśmy się dziś rozdzielili – powiedział Carl przy śniadaniu, z całych sił próbując zmobilizować mięśnie powiek. Kiedy pozostała dwójka sobie pójdzie, on zakradnie się do pokoju i spróbuje pozbyć się brzemienia niewyspania, będącego owocem minionej nocy.
– Jestem