Mister. E L James
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mister - E L James страница 8
– Lordzie Trevethick – mówi, pochylając łysiejącą głowę i otwierając drzwi szerzej.
– Czy to naprawdę konieczne, Blake? – pytam i wchodzę do holu. Blake milczy, biorąc ode mnie płaszcz. – Jak się miewa pani Blake?
– Doskonale, milordzie. Choć wielce ją zasmuciły ostatnie wydarzenia.
– Jak nas wszystkich. Czy Caroline jest w domu?
– Tak, milordzie. O ile mi wiadomo, lady Trevethick przebywa w salonie.
– Dziękuję. Sam do niej pójdę.
– Naturalnie. Czy napije się pan kawy?
– Poproszę. Aha, Blake, jak już wspominałem w ubiegłym tygodniu, „proszę pana” w zupełności wystarczy.
Blake waha się przez sekundę, po czym kiwa głową.
– Tak, proszę pana. Dziękuję panu.
Najchętniej wywróciłbym teraz oczami. W tym domu byłem czcigodnym Maximem Trevelyanem, do którego zwracano się „panie Maximie”. „Lordem” był wyłącznie mój ojciec, a po nim mój brat. Minie trochę czasu, zanim przywyknę do nowego tytułu.
W drodze do salonu muszę pokonać wysokie schody i hol na piętrze. Poza tapicerowanymi kanapami i eleganckimi meblami w stylu królowej Anny, pozostającymi w rodzinie od pokoleń, pokój jest w zasadzie pusty. Łączy się z oranżerią, z której rozciąga się spektakularny widok na Tamizę, molo Cadogan i most Alberta. W tym ogromnym pomieszczeniu znajduję Caroline, skuloną w fotelu i otuloną kaszmirowym szalem. Siedzi wpatrzona w okno. W ręce ściska małą niebieską chusteczkę.
– Cześć – mówię, wchodząc do środka.
Caroline zwraca ku mnie zalaną łzami twarz z zaczerwienionymi, spuchniętymi oczami.
Ożeż.
– Gdzie ty się, do ciężkiej cholery, podziewałeś? – wybucha.
– Caro… – mówię, gotowy, by ją ułagodzić.
– Nie zaczynaj, idioto – warczy i podnosi się z fotela z zaciśniętymi pięściami.
Cholera. Naprawdę jest wściekła.
– Co tym razem zrobiłem?
– Dobrze wiesz co. Dlaczego nie odbierałeś moich telefonów? Nie odzywałeś się przez dwa dni!
– Musiałem sobie dużo przemyśleć. Poza tym byłem zajęty.
– Ty? Zajęty? Maximie, nie wiedziałbyś, co to znaczy być zajętym, nawet gdybyś się potknął i wsadził w to pojęcie swojego kutasa.
Blednę, po czym parskam śmiechem, wyobraziwszy sobie tę scenę.
Caroline odrobinę się rozluźnia.
– Nie rozśmieszaj mnie, kiedy jestem na ciebie wściekła. – Wydyma wargi obrażona.
– Potrafisz mieć niewyparzony język. – Rozkładam ramiona, a ona podchodzi, żeby się przytulić.
– Dlaczego nie zadzwoniłeś? – pyta, kiedy mnie obejmuje. Już zapomniała o złości.
– Trochę tego wszystkiego za dużo – szepczę, tuląc ją do siebie. – Potrzebowałem czasu, żeby to sobie poukładać.
– Sam?
Nie odpowiadam. Nie chcę kłamać. W poniedziałek byłem z, hm… Heather, a wczoraj z… jak ona miała na imię? Dawn.
Caroline prycha i wyswobadza się z moich objęć.
– Tak właśnie myślałam. Za dobrze cię znam, Maximie. Jaka była?
Wzruszam ramionami, kiedy przypominam sobie usta Heather obejmujące mojego penisa.
Caroline wzdycha.
– Straszny kurwiarz z ciebie – mówi z właściwą sobie pogardą.
Jak mógłbym zaprzeczyć?
Nikt lepiej od Caroline nie wie o moich nocnych przygodach. Dysponuje całą kolekcją epitetów, którymi mnie opisuje, i bez przerwy ruga mnie za rozwiązłość.
Mimo to poszła ze mną do łóżka.
– Ty rżniesz się na prawo i lewo, żeby zagłuszyć żałobę, a ja musiałam samotnie przeżyć lunch z tatusiem i Macochą. Było okropnie – sili się na żart. – A wczoraj wieczorem byłam taka samotna.
– Przepraszam – mówię, ponieważ nic innego nie przychodzi mi do głowy.
– Widziałeś się z prawnikami? – zmienia temat, spoglądając prosto w moje oczy.
Kiwam głową i muszę przyznać przed samym sobą, że to kolejny powód, dla którego jej unikałem.
– O nie – jęczy. – Co za ponura mina. Nic nie dostałam, prawda? – Oczy ma ogromne z przerażenia i żalu.
Kładę dłonie na jej ramionach i mówię najłagodniej, jak potrafię:
– Wszystko powierzono mnie jako dziedzicowi.
Caroline wyrywa się szloch. Zasłania usta dłonią, a łzy napływają jej do oczu.
– Niech go szlag – szepcze.
– Nie martw się, coś wymyślimy – mruczę i znowu ją obejmuję.
– Kochałam go – odzywa się cichym, cienkim głosikiem podobnym do mowy dziecka.
– Wiem. Oboje go kochaliśmy.
Ale wiem też, że ona równie mocno jak mojego brata kochała jego tytuł i majątek.
– Ale nie wyrzucisz mnie z domu?
Biorę od niej chusteczkę i wycieram jej oczy.
– Nie, oczywiście, że nie. Jesteś wdową po moim bracie i moją najlepszą przyjaciółką.
– Ale nic poza tym? – Posyła mi łzawy, przepełniony goryczą uśmiech, a ja w odpowiedzi całuję ją w czoło.
– Pańska kawa. – Z progu oranżerii dobiega głos Blake’a.
Natychmiast opuszczam ramiona i odsuwam się od Caroline. Lokaj wchodzi z kamiennym wyrazem twarzy, niosąc tacę z dwiema filiżankami, mlekiem, srebrnym dzbankiem pełnym kawy i moimi ulubionymi herbatnikami w czekoladzie.
– Dziękuję,