Lizbona. Miasto, które przytula. Weronika Wawrzkowicz-Nasternak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lizbona. Miasto, które przytula - Weronika Wawrzkowicz-Nasternak страница 12

Lizbona. Miasto, które przytula - Weronika Wawrzkowicz-Nasternak

Скачать книгу

tu podomkach, panowie grający w karty. Nie ma mowy o sztabie stylistów czy makijażystów godzinami przygotowujących modeli do sesji. To nie sztucznie wykreowany świat, a zatrzymana chwila. Ta zwyczajność zamknięta w kadrze jest najbardziej ujmująca.

      Projekt A Tribute pojawił się w tej przestrzeni w 2009 roku. Opowiada historię konkretnej sąsiedzkiej społeczności. Jest też dla mnie wyjątkowym hołdem złożonym dojrzałości. W twarzach starszych ludzi czytasz historie, które zapisało w ich zmarszczkach życie.

      Świat w kałuży przy Praça do Comércio.

      To, co zrobiła Camilla Watson, jest dla mnie świetnym przykładem, jak można oswajać okolicę. W Mourarii artystka miała pierwszą pracownię i to z sąsiadami zrealizowała swój fotograficzny projekt. Na zdjęciach widać relację pomiędzy fotografowanym a tym, kto stoi za obiektywem. Czujesz zaufanie do oka, które jest po drugiej stronie. To bez wątpienia zasługa artystki. Camilla od lat angażuje się w projekty społeczne, czuć, że lubi być blisko ludzi, interesuje ją ich historia. Przed przeprowadzką do Lizbony uczyła między innymi młodych ludzi fotografii w favelach w Brazylii. Polecam wejście na jej stronę internetową6. Tam poznacie motywację, jaka towarzyszyła jej przy tworzeniu portretów lizbończyków. „Architektura i światło będą tutaj zawsze, ale ludzie przychodzą i odchodzą” – napisała.

      Po wystawie A Tribute powstały kolejne ekspozycje plenerowe przedstawiające charakterystyczne postaci związane z lizbońskimi dzielnicami, wśród nich Retratos de Fado – tribute to MourariaAlma de Alfama. Może się zdarzyć, że najpierw kupicie na ulicy kieliszeczek likieru od siwiuteńkiej starszej pani z elegancką trwałą, a potem zobaczycie jej zdjęcie wkomponowane w budynek w Alfamie w okolicy Museum Fado. To pani Maria, która ma swój straganik przy Largo do Chafariz de Dentro. Będzie tam już zawsze.

      Patrząc na wykonane przez Brytyjkę portrety, zdałam sobie sprawę z tego, że najczęściej zabieramy ze sobą konkretne kadry i wyjeżdżamy. Ona dała fotografowanym coś w zamian. Pamięć.

      PS Fanom podróży w czasie polecam zajrzeć na stronę lisboaantiga.blogs.sapo.pt. Znajdziecie tam czarno-białe zdjęcia pokazujące Lizbonę z przeszłości. Między innymi tę z lat trzydziestych.

      Lizbona. Miasto jak ze snu.

      Wyobraź sobie

      Mam w sobie radar nastawiony na wyłapywanie wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z Portugalią. Kiedy dowiedziałam się, że Andrzej Jakimowski realizował Imagine między innymi w Lizbonie, od razu poszłam do kina. Odkąd ten film pojawił się na DVD, mogę wracać do niego o dowolnej porze. Włączam płytę i spacerując dobrze znanymi uliczkami, otwieram w sobie ważne, emocjonalne szufladki. Imagine opowiada o ośrodku dla niewidomych w Lizbonie. A tak naprawdę o wszystkim, czego nie widać, a co intensywnie istnieje. Miłość nie ma przecież materialnej formy, a mocno odczuwa się jej obecność lub brak. Podobnie jest z tęsknotą lub strachem. Ten ostatni chowa się czasem za maską pewności siebie. To, co widać na pierwszy rzut oka, nie zawsze pokrywa się z tym, co jest w nas w środku.

      Bohaterowie, których poznajemy w Imagine, to Ian grany przez Edwarda Hogga i Eva, w którą wcieliła się Alexandra Maria Lara. On jest nauczycielem echolokacji, uczy niewidomych poruszania się bez białej laski, ona – młodą kobietą, która mimo fizycznej utraty wzroku dzięki niemu mentalnie otwiera oczy.

      Przed spotkaniem z Andrzejem Jakimowskim jeszcze raz zobaczyłam film. Kilka mocnych scen uświadomiło mi, że nic nie chroni nas przed upadkiem, co nie znaczy, że mamy przestać otwierać nowe drzwi. Filmowy Ian uczy, jak otrzepywać kolana i iść dalej. Swoim zachowaniem dodaje odwagi, podważa istnienie słowa „niemożliwe”. Lizbona nie jest w tym filmie miastem z pocztówki, a portem, z którego można wypłynąć w najważniejszą podróż – tę w głąb siebie.

***

      Z Andrzejem Jakimowskim spotykamy się tuż przed moim kolejnym wyjazdem do Lizbony. Po piętnastu minutach bezwiednie przechodzę na „ty” – dzieje się tak zawsze, kiedy dobrze mi się z kimś rozmawia. Przepraszam za to, że się zagalopowałam, i usiłuję wrócić do formuły „pan/pani”. Reżyser uśmiecha się i mówi: „Byliśmy już na ty, nie ma odwrotu”. Lizbona zbliża.

      Weronika: Kiedy pierwszy raz trafiłeś do stolicy Portugalii i jakie były twoje wrażenia?

      Andrzej Jakimowski: Po raz pierwszy wylądowałem w Lizbonie w latach dziewięćdziesiątych, na świecie była już wtedy moja córka Martynka. Pamiętam, że ją nosiłem na barana, więc to musiała być końcówka lat dziewięćdziesiątych.

      Piękny odnośnik w czasie.

      Pamiętam, że podczas pierwszego pobytu zarejestrowałem z jednej strony zachwyt pięknem miasta, z drugiej świadomość tego, że jego bogactwo zostało umocnione wielowiekową tradycją kolonialną. Miałem wrażenie, że poczułem klimat jeszcze z okresu Salazara7, czyli takie prowincjonalne odcięcie. To jest zresztą paradoks, bo przecież Lizbona, w ogóle Portugalia, jest centrum nowożytnego świata, a dyktatura salazarowska spowodowała, że stała się państwem, które znalazło się na marginesie Europy. Skojarzyło mi się to z izolacją Polski w stanie wojennym. Zapamiętałem jakieś takie zakonserwowanie, odcięcie od reszty świata. To było widoczne nawet w kroju płaszczy, jakie nosiły starsze osoby na ulicach. W modzie czuło się lata sześćdziesiąte.

      Chciałabym, żebyśmy uruchomili wyobraźnię i z Warszawy, gdzie teraz siedzimy, przenieśli się do Café do Eléctrico w Lizbonie. To tam wiele lat temu narodził się pomysł na Imagine. Do tej kafejki wybierają się bohaterowie filmu.

      Chronologia zdarzeń tak wyglądała, choć po drodze zdążyłem o tym zapomnieć. Podczas pierwszej lizbońskiej wizyty wałęsaliśmy się w upale po mieście i zatrzymaliśmy się właśnie w tej kawiarence. Można ją rozpoznać po tym, że kiedy siedzi się przy stoliku, ma się wrażenie, że za chwilę do środka wjedzie tramwaj. Tory zakręcają tuż przed wejściem. Tego się człowiek zupełnie nie spodziewa. Kafejka jest położona niżej niż trasa tramwaju, co tylko potęguje wrażenie nadjeżdżającej katastrofy. Wiele lat później napisałem scenariusz filmu, którego akcja toczy się w mieście, gdzie są bardzo strome ulice i można z nich zobaczyć okolice portu. Kiedy już udało się znaleźć koproducentów do tego projektu i wystartować z dokumentacją, okazało się, że nie potrafię znaleźć takiego miejsca, jakie sobie wymyśliłem. Odrzucaliśmy kolejne pomysły, najpierw Göteborg, potem polskie wybrzeże. Scenariusz powoli stawał się fikcją, nie można go było zrealizować. W pewnym momencie moją ostatnią szansą stała się Lizbona. Wypożyczyłem samochód i szukałem lokacji do jednej z kluczowych scen. Jeździłem krętymi uliczkami i powoli traciłem nadzieję. Przypadek sprawił, że po południu, już po pracy, znalazłem się z żoną w małej kafejce, w której poczuliśmy déjà vu. Kiedy zobaczyliśmy zbliżający się tramwaj, pojawił się przebłysk: „Już tu byliśmy!”. Okazało się, że to miejsce odwiedziliśmy kilkanaście lat wcześniej. Nagle wszystko zaczęło się idealnie zgadzać. Zrozumiałem wtedy, że pisząc scenariusz, odwzorowywałem na papierze coś, co wcześniej zapamiętałem. Rozpisując sceny, miałem w głowie cały układ przestrzenny, nie

Скачать книгу


<p>6</p>

www.camillawatsonphotography.net – na tej stronie znajdziecie dokładną lokalizację lizbońskich projektów brytyjskiej artystki oraz opis, jak powstawały jej fotografie.

<p>7</p>

António de Oliveira Salazar – w latach 1932–1968 przywódca Portugalii. Twórca tak zwanego Nowego Państwa (Estado Novo), w którym sprawował władzę dyktatorską.