Kaszanka jako forma życia duchowego. Zbigniew Mentzel

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel страница

Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel

Скачать книгу

lt="Kaszanka jako forma życia duchowego"/>

      Kto zbiera skarby językiem kłamliwym, nikczemny i szalony jest, i wpadnie w sidła śmierci

Księga Przypowieści 21,6

      Od autora

      Ponieważ wszystkie utwory, nawet poetyckie, jakie gazety drukują w miejscu przeznaczonym na felieton, nazywane są z tej racji „felietonami”, również i teksty składające się na książkę niniejszą za felietony kiedyś uchodziły. Pisałem je – dla „Tygodnika Powszechnego”, „Przekroju”, „Rzeczpospolitej” czy „Skarpy Warszawskiej” – jako tak zwany stały felietonista, co nie jest określeniem ścisłym. „Stały”, ale na jak długo? Prędzej czy później z rozmaitych powodów dziękowano mi za współpracę albo ja sam z niej rezygnowałem. Pamiętam, jak nowy redaktor naczelny tygodnika „Przekrój” napisał, że stałym felietonistą jest u niego facet, który z programu „Big Brother” odpadłby już na etapie eliminacji wstępnych. Był to największy komplement, jaki zdarzyło mi się od Piotra Najsztuba usłyszeć. Po roku redaktor doszedł do wniosku, że wolałby drukować facetów, którzy takie programy wygrywają, a przynajmniej dochodzą w nich do finału. Przerwaliśmy więc współpracę, żeby ją, o dziwo, znowu po jakimś czasie podjąć.

      Niektóre z zamieszczonych tu tekstów (niech będzie – felietonów) pochodzą sprzed lat piętnastu i dwudziestu, a więc z epoki, która dla wielu czytelników jest już na poły prehistoryczna. A jednak nie czuję się sprzedawcą towarów przeterminowanych, autorem, który „nie nadąża” za współczesnością. Formy myślenia, odczuwania, działania, jakie dawniej krytykowałem, i dzisiaj wykazują jadowitą żywotność. Również te, które były mi najbardziej bliskie, pozostają takimi nadal. Nie o „współczesność” mi zasadniczo chodziło, tylko o „rzeczywistość”, której nie daje się zredukować do tego, co ma datę dzisiejszą.

      Wyjaśnienia domaga się podtytuł książki. W polskiej krytyce literackiej znany jest termin „powieść utajona”. Już prawie pół wieku temu Tomasz Burek pisał o klęsce tradycyjnie pojętych konwencji powieściowych, które nie potrafią dosięgnąć rzeczywistości. „Na komplikację świata trzeba odpowiadać wynajdywaniem nowych powiązań wewnątrz struktury artystycznej utworu”. Współczesna summa powieściowa może powstawać jako powieść utajona, jako twór wielogatunkowy i polimorficzny. „Jako epicko-encyklopedyczno-historiozoficzno-osobista hybryda”.

      Tyle teoria. W praktyce bywa rozmaicie. Złośliwi czytelnicy mówią o powieściach utajonych tak głęboko, że z wyjątkiem autorów nikt ich na oczy nie widział. Zbiór moich felietonów (ostatecznie godzę się na tę nazwę) żadnej powieści z pewnością nie skrywa. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że utajoną opowieść autobiograficzną daje się w nim odnaleźć.

      I

      Światło, 7 czerwca

      Pożegnanie stulecia

      W Pismach wybranych Jana Parandowskiego (rok wydania: 1955) pośród kilku tekstów zamieszczonych tam przez autora jako „prace z warsztatu”, jeszcze nieukończone, odnaleźć można fragment powieści zatytułowanej Koniec stulecia. Akcja utworu zaczyna się w sylwestra roku 1900, w pewnej „starej, poczciwej knajpie”, dokąd grupka polskich studentów, emigrantów na paryskim bruku, przybywa na spotkanie ze swym mistrzem, Fournierem, aby wspólnie pożegnać i osądzić odchodzący wiek dziewiętnasty. Fournier, który ma lat osiemdziesiąt, a wydaje się w towarzystwie najmłodszy, obejmuje przewodnictwo stołu i gdy zegar wybija dwunastą, z kielichem szampana w dłoni wygłasza uroczystą mowę:

      „Patrzę na zgarbione plecy tego starucha, który odchodzi tam, gdzie już osiemnastu przed nim odeszło, i czuję westchnienie w piersiach, co mi się zdarza raz na stulecie. Kiedy się urodziłem w kraju, skąd pochodzi to wino, Goethe pracował nad drugą częścią Fausta, a Byron jeszcze nie umarł w Missolunghi. Mój ojciec, który był za młodu jakobinem, śpiewał mi karmaniolę nad kołyską. Mój wuj wycinał mi pajace z kartonu i widzę jego sine palce, które sobie odmroził w odwrocie spod Moskwy. Byłem wyrostkiem, kiedy Wiktor Hugo wspaniałym wierszem witał Napoleona wracającego pod kopułę Inwalidów. Gdy po raz pierwszy znalazłem się w Paryżu, Balzac zaczynał być sławnym […] Pasteur uleczył jedną z moich kuzynek pokąsaną przez wściekłego psa. Widziałem, jak zapalono pierwsze lampy gazowe, potem Edison przysłał nam żarówkę […] Pędząc na schadzkę przez Pont Neuf omal nie wpadłem na Mickiewicza, który w osmolonym surducie, z czarnymi paznokciami, jakby dopiero co sięgał po garść ziemi rodzinnej, szedł przed siebie z okiem proroka uwięzionym u dalekiego horyzontu […] Porwany wiatrem Wiosny Ludów biłem się na barykadach, piętnaście lat później obrzucałem kamieniami powozy ministrów za to, że nie przyszli z pomocą styczniowemu powstaniu…”.

      Fragment ogłoszony w Pismach wybranych liczy sobie zaledwie kilka stron; mowa Fourniera wypełnia je niemalże w całości. Historię dziewiętnastego wieku opowiada on studentom w taki sposób, jakby stanowiła biografię starego człowieka – jego własną biografię, a także biografię jego pokolenia, które żyło chimerami romantycznej duszy, walczyło o wolność, a poczucie sprawiedliwości wykształciło do tego stopnia, że nadejście dnia bez tyranów, bez zbrodni, bez wojen, wydawało mu się bardzo bliskie.

      „Vive la Pologne, messieurs! Wam, synom tej ziemi, należy się najpierwsze zadośćuczynienie” – brzmią ostatnie słowa mowy. Gdy studenci piją zdrowie XX wieku i jeden po drugim odgadywać mają przyszłość, tekst się urywa.

      Czym w istocie było dziewiętnaste stulecie, co pozostawiło w spadku swojemu następcy i na ile jest odpowiedzialne za późniejsze jego zbrodnie? – nie wiemy, czy i jak próbował Parandowski odpowiedzieć na te pytania. Podczas wojny pracę nad Końcem stulecia przerwał, kiedy była już „daleko posunięta”, i wbrew zamierzeniom nie udało mu się do niej powrócić. Wiemy jednak, że w procesach wytaczanych ostatnim stuleciom bliższa była mu zdecydowanie rola świadka obrony, nie zaś oskarżenia.

      „Nawet w najczarniejszych momentach tego, co moje pokolenie przeżyło lub czego się lęka – pisał w latach pięćdziesiątych – nie opuszcza mnie nigdy przekonanie, że siły twórcze są zawsze potężniejsze od sił niszczących”.

      Przekonanie to nie miało nic wspólnego z urzędowym optymizmem epoki. Parandowski wielokrotnie wyrażał je wcześniej. Na przykład? Na przykład jako autor Bolszewizmu i bolszewików w Rosji, pierwszego w języku polskim opisu sowieckiej rzeczywistości, którą w roku 1919 obserwował z bezstronnością, „o ile jest ona możliwa wobec ludzi, którzy olbrzymi i żyzny kraj zamieniają w rozpaczliwą pustynię”.

      Przypomnijmy zakończenie tamtej książki:

      „Bolszewicy przeminą […] a życie i jego niezmienne formy pozostaną te same”.

      Jak pisać CV?

      Można i tak:

      Ja, Zbigniew Mentzel, zodiakalny Baran, urodziłem się w Warszawie dokładnie w połowie XX stulecia jako syn Rudolfa, wychowanka Korpusu Kadetów nr 1 we Lwowie, oficera Wojska Polskiego II RP, podporucznika piechoty w stanie spoczynku, farmaceuty, i Janiny z domu Mierzejewskiej, niedoszłej pianistki i poetki, przy mężu.

      Protestancka rodzina wcześnie osieroconego ojca jest dla mnie zagadką; możliwe rejony pochodzenia nazwiska są germańskie, germańsko-austriackie, frankońsko-hebrajskie lub zgoła hebrajskie. Ale w poszukiwaniu nieznanych przodków dotarłem też do holenderskich mennonitów i dalej podążam tym tropem. Polska katolicka rodzina matki należała do zubożałej szlachty herbu Szeliga, która w Kongresówce i w PRL-u wyprzedała do szczętu resztki niewielkiego majątku. Obok dziadka Stanisława, magistra farmacji, egzegety Biblii, rodziców i siostry Marty, germanistki, najsilniejszy wpływ na moje życie wywarli dwaj wujowie, cioteczni bracia matki: Jan Tryjarski, inżynier konstruktor, utalentowany artysta malarz, który tuż po wojnie wszystkie

Скачать книгу