Kaszanka jako forma życia duchowego. Zbigniew Mentzel

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel страница 5

Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel

Скачать книгу

align="center">

      Lombard Wejherowo

      Jestem na rynku w Wejherowie, rodzinnym mieście wybitnej pisarki, i staram się czytać po swojemu centrum. Dopiero co w kościele farnym pod wezwaniem Trójcy Świętej znalazłem modlitwę do św. Judy Tadeusza, patrona spraw trudnych i beznadziejnych. „Kto tę kartkę weźmie do domu, przepisze 25 razy i każdą z osobna przyniesie do kościoła, niechaj wierzy, że z chwilą przyniesienia ostatniej, spełni się to, o co prosi”. Schowałem kartkę do portfela, wyszedłem ze świątyni i pod szklaną gablotą Stowarzyszenia „Civitas Christiana” studiuję artykuły na temat nowej ewangelizacji w zjednoczonej Europie. Lokal Stowarzyszenia jest na razie zamknięty, ale drzwi obok, opatrzone napisem KREDYTY – UBEZPIECZENIA, stoją już otworem. Rozglądam się po rynku i próbuję dociec, jakimi kanałami przepływają w tym mieście pieniądze. Ogromny szyld lombardu w Wejherowie ma rozmiar mimo wszystko mniejszy aniżeli tablica triumfalnie anonsująca, że w kamieniczce, która może przejdzie dzięki temu do historii, mieści się biuro posła Platformy Obywatelskiej.

      Wchodzę do lombardu zwabiony napisem ANTYKI KUPIĘ i widok drogocennych arcydzieł kaszubskiego rękodzieła majaczących pod sufitem odbiera mi oddech. Atleta w boksie oddzielonym od klientów metalową siatką patrzy na małolatów, którzy wodzą wzrokiem po wziętych w zastaw koreańskich radioodtwarzaczach. „Czego?” – z prostotą pyta mnie młodzieniec znający niewątpliwie swoją wartość. Patrzę na złoty łańcuch, który dynda mu na szyi, i nabieram pewności, że to latorośl właściciela. „Czy te rzeczy są do kupienia?” – pokazuję wyroby prastarych Kaszubów. „Nie” – dostaję odpowiedź i od razu wyczuwam, że następne pytanie byłoby nie na miejscu. „Do widzenia” – mówię wzbogacony wiedzą, w co lokują kapitał najbogatsi ludzie miasta, wychodzę z lombardu i przychodzi mi na myśl, że Dorota Masłowska zaniedbuje wątki regionalne.

      Wybitne dzieło literackie wyprzedza czas, w którym powstało; Wojna polsko-ruska Doroty Masłowskiej wydaje się cokolwiek spóźniona wobec XXI wieku. Ciekawszą „wojną”, którą na swej ziemi autorka mogła była już zobaczyć, jest wojna (i pokój) kaszubsko-niemiecka lub – jeszcze lepiej – kaszubsko-holenderska. Dla ludzi, którzy myślą schematami, bo czas zatrzymał się im w miejscu, dzieło Masłowskiej i tak jest zresztą niepojęte w swoim przyspieszeniu. Znany rusofil, dramatopisarz Tadeusz Słobodzianek, wywodzi na przykład w „Gazecie Wyborczej”, że główną zasługą Masłowskiej jest opisanie polskiego szowinizmu: bohaterowie powieści (Słobodziankowi wydaje się, że to „menele”. Oj, Tadziu, Tadziu – módl się do św. Judy – jakiż to menel jeździ samochodem i popija drinki) nienawidzą „Ruskich” i wyładowują na nich frustrację. Autor Cara Mikołaja przegapił lub zataja, że bohaterowie Wojny… nienawidzą – tak samo jak „Ruskich” – własnej do nich nienawiści, że swój szowinizm chcą z siebie – najdosłowniej – wyrzygać. To nieprawda, że w dzisiejszej Polsce wrogiem numer jeden Polaka jest „Ruski”, a już na pewno nie jest tak na Kaszubach, i bez trudu mogę sobie wyobrazić inne zakończenie Wojny…: Silny zakochuje się w „Ruskiej” poznanej w polskim burdelu i popełnia samobójstwo, bo ona go nie chce (podobną autentyczną historię opisał niedawno „Super Express”).

      Jestem na rynku w Wejherowie i chcąc podzielić się swoimi myślami z Dorotą Masłowską, dzwonię z komórki raz i drugi.

      Abonent jest czasowo niedostępny.

      Pociąg literacki

      Minęło parę dni, minęło parę nocy, budzik zadzwonił, taksówka, dworzec, peron – poczułem pociąg literacki do Wrocławia.

      „Lubię pociągi” – mówi w najnowszym filmie Romana Polańskiego dziewczyna, którą gra Emmanuelle Seigner. „Co jeszcze? – pyta mężczyzna spotkany w pociągu. – Co jeszcze pani lubi?”. Johnny Deep, wypowiadając te słowa z jednoznaczną intonacją, posuwa się stanowczo za daleko. „Tylko pociągi!” – odpowiada dziewczyna dotknięta językiem kiczu. Świetna scena.

      Sprawdzam miejscówkę. Mój wagon zatrzymuje się w sektorze pierwszym. Zmierzając we właściwą stronę, bezgłośnie przeprowadzam polemikę z recenzentami filmowymi, którzy twórczość Polańskiego uznają za amoralną. Polański poza dobrem i złem? Nie, nic podobnego…

      Pociąg ekspresowy „Panorama”, objęty całkowitą rezerwacją miejsc, wjeżdża na tor drugi przy peronie trzecim. Wsiadam do wagonu. Bagaż jak zwykle mam za ciężki. Papier waży.

      Kto w przedziale? Mieszane towarzystwo. Dwie dziewczyny, z których każda całą sobą wczuwa się w rolę bizneswoman, i myśliwy w tyrolskim stroju z twarzą purpurową od nadmiaru emocji. „Gdyby […] wiedzieli nawzajem o sobie, co ich w tej chwili szczególnie czyni godnymi uwagi, zdziwiliby się oczywiście, że przypadek tak dziwnie zrządził, sadzając ich razem w wagonie…” – przypominam sobie początek powieści Fiodora Dostojewskiego Idiota.

      Zajmuję ulubione miejsce przy drzwiach (w czasach Dostojewskiego nazywane „rogowym”) i przyglądam się współpasażerom z natężoną uwagą. Myśliwy o fizjonomii naznaczonej wybuchami apopleksji mości na półce futerał, w którym znajduje się niechybnie myśliwski sztucer pierwszorzędnej jakości. Dziewczyny wydobywają z neseserów laptopy, biznesplany i żurnale mód, każda ma też na podorędziu „Politykę”, jestem ciekaw, od którego stałego felietonisty rozpoczną lekturę tygodnika.

      Ja też chcę czytać. Wiozę jedenaście książek, nie licząc samouczka wydanego przez Księgarnię M. Arcta: Nowy przewodnik w rozmowach nowoczesnych w języku francuskim, polskim i niemieckim, czyli rozmowy zwyczajne i poufałe powiększone rozmowami o podróżach, drogach żelaznych, statkach parowych – do użytku podróżnych lub osób poświęcających się nauce jednego z tych języków. Porozmawiajmy o pociągach – mam ochotę zaproponować dziewczynom. Czytam samouczek.

      „…Konduktorze! Ja nie mogę siedzieć we środku i wstecz. Daj mi miejsce rogowe przodem. Nie. Tu jest tylko jedno miejsce, a ja potrzebuję mieć trzy. Nie chcielibyśmy się rozłączać. Płaszcze i kapelusze pań chciej położyć w sieć górną. Kelner! Przynieś nam chleb z masłem obłożony pieczenią. Moje panie, jeżeli życzycie, zgaszę natychmiast cygaro. Dlaczego się pociąg nagle zatrzymuje? Konduktorze! W towarowym wagonie wybuchnął ogień! Jedna oś pękła. Musimy wagon oderwać…”.

      – Potwornie tu gorąco! – wybucha nagle myśliwy i zaczyna mocować się z pokrętłem aparatury grzewczej. „Coś się u kotła zepsuło, ale szkoda będzie wkrótce zreperowaną” – czytam ze swojego samouczka. Dwie dziewczyny patrzą na mnie wzrokiem, który niekoniecznie daje mi nadzieję, że przed końcem podróży wymienimy bilety wizytowe.

      Zastanawiam się, czy moja znajomość ojczystego języka jest na tyle biegła, abym obie bizneswoman zainteresował opowieścią o przygodzie, która we Wrocławiu spotkała mnie poprzednim razem.

      Stałem na Rynku przed wejściem do pasażu Pod Błękitnym Słońcem i czułem się jak Kassim, brat Ali Baby z klechdy Bolesława Leśmiana. Czułem się jak Kassim, gdy zapomniał zaklęcia, które otwierało Sezam. Na szklanej tafli przede mną rysowały się drzwi, ale fotokomórka z niewiadomych powodów nie reagowała na moją cielesność i nie mogłem wejść do środka. Co za upokorzenie! Za szkłem, we wnętrzu pasażu Pod Błękitnym Słońcem, widziałem solarium, konsulat szwedzki, księgarnię Prószyńskiego i Spółki, sklep z garniturami Hugona Bossa, Biuro Podróży Fischer Polska i urządzenia do

Скачать книгу