Kaszanka jako forma życia duchowego. Zbigniew Mentzel

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel страница 7

Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      PRZEWIDUJĄCO – „w sposób przewidujący, zapobiegliwy; przezornie”.

      Cytowane źródło – Stefan Żeromski, Przedwiośnie, Warszawa 1951: „Zachowywał się chytrze, tak przebiegle, tak ostrożnie i przewidująco, iż mógłby być nazwany człowiekiem-łasicą”.

*

      PRZEWIDYWAĆ – „przeczuwać, domyślać się, odgadywać to, co będzie, co może nastąpić; spodziewać się czego, brać co w rachubę, liczyć się z ewentualnym rozwojem wypadków, przypuszczać co”.

      Cytowane źródło – Stanisław Zieliński, Jeszcze Polska…, Warszawa 1953: „Zakończenia nikt nie zdołał przewidzieć”.

      Komentarza na marginesach brak.

      Bosy górnik

      Górnika po raz pierwszy w życiu zobaczyłem na pocztowym znaczku. Nie pamiętam dokładnie, ile miałem wtedy lat. Cztery? Pięć? Najwyżej siedem. Telewizji jeszcze nie było i na znaczkach często odkrywaliśmy nieznane światy. Znaczek z górnikiem, czarny znaczek z kolorowej serii „Świat Pracy”, którą Poczta Polska wypuściła wkrótce po wojnie, oglądałem z większą uwagą niż inne znaczki. Ojciec utrzymywał, że na znaczku jest poważny błąd, ale ja nie potrafiłem go znaleźć. „Popatrz – mówił ojciec, chwytał znaczek z górnikiem pincetą i kładł go pod lampą. – Popatrz uważnie na tego górnika i zastanów się, co jest z nim nie w porządku”. Obracałem znaczek na wszystkie strony. O co ojcu chodzi? Nie miałem pojęcia. Muskularny górnik rozebrany do pasa kuł zapamiętale w węglową ścianę długim metalowym drągiem. „Nie widzisz? Naprawdę nie widzisz? Przecież on jest bosy! – nie wytrzymał wreszcie ojciec i pokazał mi bose stopy górnika przez szkło powiększające. – Kto pracuje w kopalni boso? Nawet u nas nie zdarza się coś takiego. Absurd. Grafik się pomylił. Zobaczysz, ten znaczek będzie kiedyś bardzo cenny”.

      Bosy górnik w kopalni rzeczywiście wyglądał absurdalnie (do dzisiaj w polskich katalogach filatelistycznych znaczek numer 440 reprodukowany jest z adnotacją: „Błąd w rysunku – górnik pracuje boso”), ale ani ojciec, ani ja nie mieliśmy wątpliwości, że praca górnika ma sens. Górnik wydobywał węgiel, a węgiel to był dla nas wtedy artykuł pierwszej potrzeby. Mieszkaliśmy na Pradze w starej kamienicy. Węglem paliło się w piecach, węgiel trzeba było mieć w piwnicy od wczesnej jesieni, nie zamówić tony węgla na czas to znaczyło duży kłopot. Bo choć setki towarowych pociągów z węglem przetaczały się przez Dworzec Wileński, choć tysiące konnych wozów pełnych węgla wyjeżdżało ze składu na Zaokopowej, choć węglarze nosili w koszach węgiel do piwnic albo ogromnymi łopatami zrzucali go z wozów pod okna, usypując wysokie hałdy – węgla ciągle było za mało, węgla nie starczało dla wszystkich, węgiel trzeba było „zdobywać” i kupować „na lewo”. Strach pomyśleć, co by się z nami stało, gdyby w kopalniach węgla górnicy zmniejszyli wydobycie…

      Nie wiem, od którego właściwie roku węgla w Polsce zaczęło być więcej niż potrzeba. Dla świętego spokoju przez długie lata nikt nie mówił górnikom, że ich praca traci sens. Kiedy praca bez sensu staje się dla kogoś lepsza niż brak pracy, jest na ogół za późno, żeby pracę zmienić. Dzisiaj, kiedy polskie kopalnie sprzedają węgiel taniej, niż kosztuje jego wydobycie, a do każdej tony węgla wysyłanej za granice dopłacać trzeba 50 złotych, górnicy nie przyjmują tego do wiadomości.

      Do górników miałem zawsze sentyment, książki o górnikach ciekawiły mnie, działały na wyobraźnię, myślę teraz (inaczej niż dawniej), że Jarosław Iwaszkiewicz, który kazał się pochować w mundurze górnika, niekoniecznie podlizywał się w ten sposób I sekretarzowi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Edwardowi Gierkowi. Przykro mi, że w sprawie górników nie stać mnie na więcej niż na pełną sentymentu opowieść o pocztowym znaczku. Ktoś, kto projektował tamtego herosa na bosaka, nieświadomie dał proroczą wizję.

      A mój ojciec się przeliczył. Mimo błędu w rysunku przez pół wieku cena znaczka niewiele poszła w górę. Nakład musiał być wysoki. Sprawdziłem w katalogu. Rzeczywiście. W roku 1947 aż dwadzieścia dwa miliony „bosych górników” poszło na znaczkach w Polskę.

      Wieniec na trumnie Dzierżyńskiego

      Encyklopedia Powszechna Ulitma Thule – moja tegoroczna lektura wakacyjna – wyróżnia się spośród wielu znanych mi kompendiów wiedzy nadzwyczaj emocjonalnym ujęciem haseł. Nie ulega wątpliwości, że w trakcie pracy ogarniała encyklopedystów na przemian euforia, gniew i dzika furia, nad którą bynajmniej nie starali się zapanować. Owocuje to zdumiewającą jak na encyklopedię soczystością języka i pozbawia dzieło znamion monotonii. Lektura jest żywa.

*

      Tom szósty Encyklopedii (Korek – Makao) wydano trzynaście lat po wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku i w haśle „Lenin” o ostatnich dniach życia Włodzimierza Iljicza czytamy między innymi:

      „Gasł w zrabowanej wilii w Gorkach pod opieka żony, Krupskiej, nie dopuszczając do siebie doktorów, prócz jednego, a w bezładnej kałmuckiej czaszce z wolna, nieubłaganie gnił jego mózg. Nie mógł wydusić z gardła żadnego słowa, język bezwładnie bełkotał się w ustach, nieruchomymi oczyma kontemplował bez końca swój tragiczny czyn życiowy”.

*

      Zamieszczone w tomie trzecim (Delbruck – Garnier) hasło „Dzierżyński” jest pod względem literackim równie sugestywne i zapewne opracował je ten sam autor, który zajął się Leninem:

      „Dzierżyński należący do najbliższych kamratów Lenina z zaciekłością graniczącą z krwawym obłędem kazał mordować i torturować dziesiątki i setki tysięcy ludzi, znajdując w całej Rosji armie uległych i gotowych na wszystko wykonawców. Zwyrodniałemu katowi wyprawiono wspaniały pogrzeb. Na trumnie jego złożono wieniec z rewolwerów. Straszliwy upiór bolszewicki zniknął, ale dzieło jego pozostało i system wyrafinowanego terroru, który on wprowadził, trwa do dzisiaj”.

*

      Wieniec na trumnie Feliksa Dzierżyńskiego, wieniec z rewolwerów, śnił mi się wczorajszej parnej nocy.

      Swoją drogą, oni to mieli pomysły…

      Czarny „Świerszczyk”

      W pięćdziesiątą rocznicę śmierci Józefa Stalina przyszła mi do głowy i taka niewesoła myśl: gdy jeszcze żył Stalin, ja już byłem na świecie. W marcu 1953 roku miałem bez mała dwa lata, a ponieważ każde dziecko w tym wieku płacze przynajmniej co drugi dzień, najprawdopodobniej płakałem zarówno w dniu śmierci Stalina, jak i w dniu jego pogrzebu, choć z pewnością to nie Stalin wyciskał mi z oczu łzy.

      Kiedy Stalin umierał, znany poeta mojego pokolenia, Jan Polkowski, urodzony 10 stycznia 1953 roku, miał niecałe dwa miesiące i jako niemowlę płakał zapewne codziennie. Dzień, miesiąc i rok urodzenia Polkowskiego pamiętam tak dokładnie, bo pamiętam jego wiersz o Stalinie. Wiersz, który od tej daty właśnie się zaczyna: „10 stycznia 1953 roku miałeś przed sobą / jeszcze dwa miesiące życia. /Beria siedział przy łóżku, trzymał cię / za rękę, czuł pod palcami chwiejny, zmęczony / puls życia / milionów zamęczonych. / Obaj byliśmy bezradni / ja, nowonarodzone dziecko, / i ty, jak nowonarodzone dziecko. / Obaj, nieświadomie, lub tylko sobie wiadomymi / ścieżkami, podążaliśmy niezmordowanie / ku śmierci,

Скачать книгу