Kaszanka jako forma życia duchowego. Zbigniew Mentzel

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel страница 2

Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel

Скачать книгу

egzaminów wstępnych na Wydział Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

      Studia ukończyłem z wyróżnieniem i zostałem na uczelni jako asystent w Katedrze Kultury Polskiej, skąd relegowano mnie po roku, gdy w tygodniku „Polityka” ogłosiłem niedopuszczalną – według dziekana wydziału – recenzję z książki Literatura wobec wojny i okupacji, w której najważniejszy był esej Marii Janion o „cywilu” Białoszewskim.

      Na państwowej posadzie pracowałem jeszcze trzykrotnie – jako radca w Naczelnym Zarządzie Kinematografii Polskiej (trzy miesiące), redaktor tygodnika „Polityka” (trzy lata) oraz rzecznik prasowy Polskiego Towarzystwa Antynikotynowego (trzy tygodnie).

      Od bez mała czterdziestu lat jestem wolnym strzelcem.

      Mam dwie odznaki: Zasłużony dla Zdrowia Polaków (za pomysł piosenki Tylko nie pal) oraz Zasłużony Działacz Kultury (za „wkład i zaangażowanie w rozwój niezależnych wydawnictw w latach reżimu komunistycznego”).

      Po raz pierwszy ujrzałem swoje nazwisko drukiem w miesięczniku „Wiadomości Wędkarskie” (rubryka „Na odpowiedź jeszcze za wcześnie”), pierwszy tekst natomiast ogłosiłem w dwutygodniku „Teatr” jako list do redakcji.

      Po roku 1989 na życie chciałem zarabiać piórem, ale nie potrafiłem tej ambicji zaspokoić; utrzymuję się z gry na giełdzie (na przekór nieprawdziwej opinii, która wlecze się za mną od czasów szkolnych: dobry z polskiego, głąb z matematyki). Napisałem kilka książek, z których jedna – powieść Wszystkie języki świata – została przetłumaczona, niestety, jak na razie, tylko na pięć języków.

      Zmuszony do tego przez przyjaciół z wydawnictwa Znak piszę obecnie biografię Leszka Kołakowskiego, z którym prowadziłem długie rozmowy w Oxfordzie ogłoszone w dwóch tomach.

      Na pytanie, czy mając swoje lata, nie czuję się staro, odpowiadam, że stary jest ktoś, kto ma za sobą przyszłość, ja natomiast mam za sobą tylko przeszłość i – mam nadzieję – nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.

      Za najważniejsze wydarzenia w swoim życiu uznaję: urodziny, śmierć matki, oświadczyny (przyjęte), napisanie pierwszego rozdziału powieści, ślub, śmierć ojca i każdy miesiąc czerwiec spędzony nad polskim morzem.

      Ciąg dalszy nastąpi. Albo nie.

      Bałkański kocioł w moim domu

      Dla kogoś, kto – jak ja, na przykład – ożenił się z pół-Serbką i w rodzinie ma krewnych, którzy pochodzą z Bałkanów, zawodowo zajmują się Bałkanami i codziennie spierają się o Bałkany z bałkańskim temperamentem, pojęcie „bałkańskiego kotła” niezależnie od sensu, jaki nadają mu wydarzenia na Bałkanach, oznacza po prostu: wieczny zamęt w domu.

      Bałkańskie wątki wplatają się w fabułę mego życia od niedawna, niekiedy jednak odnoszę wrażenie, że były tam zawsze, tylko nie potrafiłem tego dostrzec.

      Kilka dni temu poszedłem na wieczór autorski serbskiego pisarza Bory Ćosicia, którego powieść Rola mojej rodziny w światowej rewolucji ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. Kiedy wróciłem do domu, w telewizji szedł amerykański film Peacemaker („dynamiczne kino akcji”). Na ekranie ujrzałem Serba, któremu w Sarajewie snajper zastrzelił żonę i córeczkę i który, przekonany, że cały świat sprzysiągł się przeciwko Serbom, jako premier Republiki Serbskiej pomaga bratu wysadzić w powietrze gmach główny ONZ, biegając z rosyjską bombą nuklearną w plecaku. Po obejrzeniu filmu, aby na moment oderwać się od Serbów, otworzyłem książkę Pawła Elszteina o warszawskiej Pradze, dzielnicy mojego dzieciństwa, jednak już pierwszy fragment, na jaki natrafiłem, opowiadał o tańczącym niedźwiedziu, którego na dobrze znanych mi praskich ulicach oprowadzali przed wojną Serbowie…

      Tempo, w jakim przyswajam sobie kulturę narodów bałkańskich, najwyraźniej ulega przyspieszeniu; coraz częściej też zastanawiam się, co mnie w tej kulturze, poza muzyką i urodą kobiet, najbardziej pociąga. Wspomniany pisarz serbski Bora Ćosić, mieszkający obecnie w Berlinie, przed przyjazdem do Polski ogłosił esej zatytułowany Pan Witold. Wyrzuca tam sobie, iż – w przeciwieństwie do Witolda Gombrowicza, który tłumaczył Polakom, że skoro Polska nie pozwala im czuć i myśleć jak ludziom, powinni od nadmiaru polskości się uwolnić – on, Bora Ćosić, nie potrafił podobną perswazją skłonić do opamiętania własnego narodu. Abstrahując od społecznej skuteczności perswazji Gombrowicza, sądzę, że Ćosić ma wyrzuty sumienia cokolwiek na wyrost. Bohaterami jego powieści są w każdym razie „ludzie po prostu” i ja przynajmniej czuję się z nimi jak wśród swoich; ta historia pewnej rodziny jest także moją rodzinną historią.

      Izaak Babel w jednym z opowiadań o dzieciństwie wyznaje, że mając w rodzinie wujka pijaka, kuzynów, uwodzicieli generalskich córek, dziadka, który podrabiał podpisy i układał porzuconym żonom listy szantażowe, uciekał od tej frapującej rzeczywistości w fikcję, bo „w trzynastym roku życia zupełnie jeszcze nie wiedział, co począć z prawdą na tym świecie”. Trzynastoletni narrator powieści Ćosicia ma tymczasem tak naturalny instynkt prawdy, jakby przemawiający przez jego usta autor doskonale wiedział, że nasze zmyślenia, nawet najbardziej fantastyczne, są tylko gryzmołami na marginesach wielkiej księgi życia. Oto i jeden z jej rozdziałów zapisany przez mieszczańską rodzinę, którą po roku 1945, czyli „za komuny”, stłoczono w jednym pokoju własnego mieszkania (pozostałe cztery zostały „zajęte”): ojciec sprzedaje maszynki do mięsa, pije, trzeźwieje, staje na jednej ręce, matka gotuje, szyje, pisze wiersze, wujek uwodzi sąsiadki, ciotki opowiadają przedwojenne filmy…

      Bałkany? Niekoniecznie. Dla mnie też Polska, Warszawa, Praga, ulica Środkowa, moje mieszkanie, mój stary dom… Dom bardzo niespokojny, gdzie wujek Tolek – niczym postać z powieści serbskiego pisarza – powtarza w kółko swoją ulubioną kwestię: „Tylko spokój może nas uratować”.

      „Zmarnowałem swoją młodość”

      – Co pan wie o Zeusie? – pyta mnie surowym głosem Maria Janion.

      O kim? O Zeusie? Tak. Wykluczone, żebym przesłyszał się we śnie. Profesor Maria Janion odpytuje mnie z mitologii greckiej! Egzamin? Rozmowa kwalifikacyjna? Teleturniej? To już nie jest oczywiste.

      Zeus, Zeus… – gorączkowo zbieram myśli i po chwili pamięć podrzuca zbawczą fiszkę:

      – Zeus – mówię – syn Kronosa i Rei, w przeciwieństwie do licznego rodzeństwa nie został połknięty przez ojca, gdyż matka, ukrywszy niemowlę, podała małżonkowi zamiast niego owinięty w pieluchy głaz. Nadzwyczaj kochliwy Zeus zgwałcił podstępem swoją siostrę Herę, przybierając zrazu postać wymizerowanej kukułki, którą czule rozgrzewała na swoim łonie. Zeus… – urywam, bo widzę, że profesor Janion cała trzęsie się ze śmiechu.

      Czyżbym coś pokręcił?

      – Nie rozumiemy się – wyjaśnia wreszcie, z trudem powstrzymując napad wesołości. – Kompletnie się nie rozumiemy. Ja i moje studentki nazywamy Zeusem Lwa Tołstoja. Nie wiedział pan? To o niego pytam.

      Budzę się zawstydzony.

*

      Od dawna chodzi za mną fragment opowieści Lwa Tołstoja Dwaj huzarzy. Kornet ułanów, Ilin,

Скачать книгу