Kaszanka jako forma życia duchowego. Zbigniew Mentzel

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel страница 8

Kaszanka jako forma życia duchowego - Zbigniew Mentzel

Скачать книгу

na ścianie rysunek z koziołkiem). Śmierć i pogrzeb Stalina moja siostra zapamiętała z jednego powodu: tygodnik dla najmłodszych „Świerszczyk” wydano w kolorze czarnym. Egzemplarz archiwalny nie zachował się, niestety, w domowych zbiorach, a i w Bibliotece Narodowej niełatwo do niego dotrzeć. Kompletny rocznik 1953 „Świerszczyka” należy do cymeliów. Wytłumaczyć najmłodszym, dlaczego umarł człowiek, który miał żyć wiecznie (podobno Stalin, gdy życzono mu „sto lat”, odpowiadał jak pewien kardynał: „Po co te ograniczenia”), nie było łatwo, toteż w czarnym „Świerszczyku” pisano raczej o tym, że nauki Stalina są nieśmiertelne: „Nie płacz mój synku, że On już odszedł / Zostało Jego imię najdroższe, / Została jego wola ostatnia / Została przyjaźń narodów bratnia. / Nie płacz już, synku, On walczył dla was / By znowu wolna była Warszawa / Aby nad Wisłą, Odrą czy Prosną / Dzieciom zapewnić przyszłość radosną”.

*

      Początek życia Józefa Stalina jest tak samo zagadkowy jak jego koniec; historycy do dzisiaj spierają się, kto Wielkiego Nauczyciela spłodził. Większość z nich przyjmuje, że szewc Beso Dżugaszwili jako alkoholik w stanie kompletnego już rozkładu nie był zdolny do prokreacji (co do hipotezy, że ojcem Stalina był Nikołaj Przewalski, polskiego pochodzenia podróżnik znany jako odkrywca karłowatych koni, zdania są podzielone). Gdyby tygodniki dla najmłodszych nie podlegały w Polsce stalinowskiej cenzurze, w marcu 1953 roku „Świerszczyk” być może zamieściłby na swoich łamach baśń o człowieku-potworze, który nie wiadomo, jak przyszedł na świat, i nie wiadomo, jak go opuścił.

      Dzieciom długo śniłaby się czarna rozpacz.

      Światło, 7 czerwca

      Wczesnym rankiem, 7 czerwca, powiem TAK dla Unii Europejskiej i z poczuciem, że spełniłem obywatelski obowiązek, pojadę nad morze pisać książkę. „Obywatelski obowiązek” – mój Boże, jak często słyszałem te słowa wymawiane z szyderstwem… Mam szczęście, że to ja przeżyłem komunizm, a nie on mnie. Pamiętam tamten ciemny czas. Pamiętam, jak rodzice głosowali na komunistów, chociaż nienawidzili ich całą duszą. Dlaczego nie głosowali inaczej? Nie mieli wyboru? Owszem, mieli. Mogli głosować przeciw, ale się bali, a ja wiedziałem, że boją się przede wszystkim o nas, dzieci. Żyliśmy w strachu, czuliśmy się źle, byliśmy upokorzeni swoją nienawiścią. O to właśnie chodziło Stalinowi, gdy wydzierał Polskę Europie.

*

      Było, minęło. Sprawiedliwości stało się zadość. Po komunizmie zostały popioły. To martwa materia. Idźmy z duchem czasu.

      Nie utraciliśmy prawa do życia w godności. Strach i upokorzenie to nie to samo co moralna śmierć. Moi rodzice nie umarli taką śmiercią. Byli uczciwymi ludźmi. Chcieli dla dzieci dobra i oto ich marzenia się spełniają. Jako obywatele polscy jesteśmy obywatelami świata. Chodzimy z podniesionymi głowami. Nikomu nie boimy się spojrzeć prosto w oczy. W Europie jesteśmy od dawna, choć nie zawsze mieliśmy tu pełnię praw. I tylko z rzadka byliśmy szczęśliwi.

      Wybitny polski humanista, Władysław Tatarkiewicz, mówił, że słowo „szczęście” doprowadza do rozpaczy semantyka – każdy człowiek nadaje mu znaczenie po swojemu. Dla mnie „szczęście” znaczy „dobrze czuć się z innymi, będąc sobą”. Takie samopoczucie chcę mieć jako Polak, obywatel i człowiek po prostu. Sądzę, że dobrze poczuć się z innymi, nie przestając być sobą, mogą kiedyś wszystkie narody i państwa. Czy TAK dla Unii Europejskiej to głos oddany za szczęściem dla Polaków i Rzeczypospolitej? Nie mam wątpliwości.

      Piszę te słowa 20 maja. Nie wiem, jakim wynikiem skończy się referendum. Wiem, że głosowanie jest obowiązkiem obywatelskim. Wierzę, że będzie ważne i głosy na TAK przeważą. Jeśli się pomylę, trudno. Na pewno nie stracę nadziei, że prędzej czy później Los się do Polski uśmiechnie.

      Późnym wieczorem, 7 czerwca, pójdę nad morze i poszukam światła na horyzoncie.

      Latarnia morska, gwiazda, magiczne oko wszechświata.

      II

      Dobry adres

      Czterech zawstydzonych

      W pejzażu mojego dzieciństwa pomnik Braterstwa Broni z obecnego placu Wileńskiego na warszawskiej Pradze zajmował miejsce ważne i do dzisiaj darzę go niejakim sentymentem. Starszy o sześć lat ode mnie, przez dorosłych nazywany był pomnikiem Czterech Śpiących, co mieszkającemu w pobliżu dziecku wydawało się zagadkowe, a przez to intrygujące. Niezliczoną ilość razy podczas niedzielnych spacerów z ojcem obchodziłem pomnik dookoła, przystawałem pod każdą z czterech figur przedstawiających żołnierzy polskich i radzieckich, i wpatrując się w ich nisko opuszczone głowy, próbowałem sprawdzać, czy wykute z brązu powieki rzeczywiście mają zamknięte. Śpią czy nie śpią? A jeżeli śpią, to dlaczego?

      Bez mała sto lat temu światowej sławy filolog klasyczny, Tadeusz Zieliński, w artykule zatytułowanym O pomnikach i wandalizmie napisał zdania, które warto przypomnieć wszystkim uczestnikom dzisiejszych sporów o zabytki przeszłości. „Zdecydujmy się skierować do świadomego społeczeństwa słowa, które są go godne: ani jeden pomnik nie powinien być zniszczony i tylko nieliczne powinny być usunięte. Te nieliczne to świadectwa politycznego sadyzmu”.

      Zieliński wprowadzał to nowe określenie, mając pełną świadomość, że sprawa jest tak stara, jak ludzkie zło w ogóle. Rozumiał przez nie uczucie satysfakcji, którego doświadcza zwycięzca, oglądając nieszczęście i poniżenie zwyciężonego. Jedyne pomniki, które skłonny byłby usuwać, mają swoim wyglądem przypominać zwyciężonemu, że został zwyciężony, że jest niewolnikiem. „Albo też, posługując się językiem, który właściwy jest temu odczuciu: oto moja pięść, powąchaj”. Przykładem takiego pomnika był dla Zielińskiego monument Murawiowa-Wieszatiela w Wilnie, nazywany „Pomnikiem Rakarza”. Zanim z miasta zniknął, polscy patrioci wysmarowali go wilczym sadłem; stado psów wyło pod nim wtedy przez kilka dni. (Nawiasem mówiąc, warszawski pomnik Dzierżyńskiego oblewano walerianą, żeby zwabić okoliczne koty).

      Idąc tropem myśli wielkiego uczonego, w kompozycji i wyglądzie pomnika Czterech Śpiących – politycznego sadyzmu się nie doszukuję. Podobnie jak wielu rodowitych prażan skojarzenia mam inne: ci młodzi żołnierze zasnęli, jakby chcieli zapomnieć, że nie przyszli z pomocą Warszawie dogorywającej w powstaniu.

      Miałem sześć a może siedem lat, gdy któregoś razu pod pomnikiem Czterech Śpiących zapytałem ojca:

      – Tato, czy oni naprawdę śpią?

      – Nie – pokręcił głową.

      – No to co właściwie robią?

      – Wstydzą się – mruknął ojciec.

      Do dzisiaj więcej mi to daje do myślenia aniżeli wszystkie obelgi rzucane na pomnik i jego twórców przez tych, którzy chcieliby go z warszawskiej Pragi raz na zawsze usunąć, a najlepiej zniszczyć.

      Dobry adres

      Mieszkać w dobrym punkcie to nie to samo, co mieć dobry adres. Jaki adres jest dobry? Dla każdego inny. Mieszkam od urodzenia w Warszawie i nigdy nie opuszczałem tego miasta na dłużej niż na trzy miesiące. Plac Inwalidów to mój czwarty stały adres. Fakt, że po raz pierwszy mieszkam na placu, ma być może znaczenie,

Скачать книгу