Czas Wagi. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa страница 10

Czas Wagi - Aleksander Sowa

Скачать книгу

znaczy?

      – Już nie musisz się golić.

      – Zawiesza mnie pan?

      – Chyba nie podejrzewasz mnie o złe intencje?

      – Więc jednak coś się stało?

      – I tak, i nie – powiedział dowódca. – Nie to jest ważne. Liczy się nasza współpraca.

      – Współpraca? Wybiera się pan na emeryturę i chce zostawić dobre wrażenie?

      – Postaram się trochę jeszcze napsuć ci krwi – odpowiedział Kraus, odwracając się do policjanta. – Wezwałem cię w innej sprawie.

      – I dlatego ściągnął mnie pan tu po nocnej służbie w dniu wolnym?

      – Jest ważny interes służby.

      – Nadal nie wiem jaki.

      – Nadszedł czas, żeby zwolnić cię z zajmowanego stanowiska – rzekł oficjalnie komendant.

      – Czy to oznacza, że koniec z tymi szopkami tutaj?

      – Szopkami? Nie rozumiem, ale nie ciągnijmy tematu. To nic nam nie da. Skupmy się, bo robota jest do zrobienia.

      – A, o to chodzi.

      – Mam propozycję. Jeśli się zgodzisz, od jutra… a właściwie od dzisiaj będziesz kryminalnym. Wystarczy, jak odpowiesz, że przyjąłeś do wiadomości.

      – To z powodu sprawy Las Vegas?

      – Miałeś powiedzieć: przyjąłem – westchnął Kraus. – Las Vegas nie ma związku. Uznałem, że nadajesz się do poważniejszych spraw. To powinno ci wystarczyć.

      – Panie komendancie, mam dwudziestą grupę zaszeregowania. Pan ma piątą. Mnie ojczyzna docenia najniższym dodatkiem służbowym, jaki może mieć gliniarz. Czy ta propozycja oznacza coś innego?

      – Nie ma na razie etatów. Masz słowo, że stanę na głowie, żebyś awansował. Szesnasta grupa.

      – Detektyw? Kiedy?

      – I dodatek raz wyższy, niż masz teraz – kusił Kraus. – Tyle mogę obiecać.

      – A co może pan zagwarantować?

      – Wydział kryminalny.

      – To obietnice, a co z konkretami?

      – Nie, Stompor – odparł Kraus. – To konkret. Spodoba ci się ta praca.

      – To, co robię teraz, też mi się podoba. I coś mi śmierdzi. Powiedział pan, że pan nie ma etatów, a teraz rozmawiamy o wydziale kryminalnym. O co chodzi?

      – W kryminalnym się rozwiniesz, policja będzie miała z ciebie większy pożytek – rzekł Kraus, znów patrząc za okno – a także ojczyzna, społeczeństwo dzielnicy i miasta. Robisz dobrą robotę, a ja doceniam ludzi. Zresztą z tego, co pamiętam, od dawna chciałeś się przenieść, prawda?

      – Do techniki operacyjnej, a nie do kryminalnego. Napisałem dziewięć raportów. Wszystkie zaopiniował pan negatywnie.

      – No tak, faktycznie. – Komendant podrapał się za uchem. – To prawda.

      – W trzy lata. Średnio wychodzi jeden co cztery miesiące.

      – Jest potrzeba w wydziale kryminalnym. Mam nadzieję, że łapanie prawdziwych bandytów pójdzie ci tak samo dobrze jak matematyka.

      – Nie interesuje mnie wydział kryminalny.

      – To nie koncert życzeń – powiedział chłodno szef, zerkając na Emila. – Otworzyły się możliwości i nie zapomniałem o tobie. O twoim partnerze również. Tworzycie zgrany duet. Słyszałem, że jesteście jak stare, dobre małżeństwo.

      – Tak, policja nas rucha na każdym kroku, ale my…

      – Daj już spokój!

      – Jak pan komendant sobie życzy.

      – Taka uprzejma odpowiedź w twoich ustach nie brzmi wiarygodnie – stwierdził podejrzliwie Kraus.

      – Wiem o tym.

      – Zostawmy to. W ostatnim roku zatrzymaliście z Kosarewiczem najwięcej sprawców wśród wszystkich policjantów służby prewencyjnej w Warszawie. Coś chcesz dodać?

      – Tak, ale pagon mi nie pozwala.

      – Mów.

      – Jaki jest prawdziwy powód naszej rozmowy? Bo, z całym szacunkiem, to, co słyszę, to pieprzenie.

      – Nie musisz mi wierzyć.

      – Nie wierzę.

      – To twój punkt widzenia – chrząknął komendant. – Przyznam, że jest w nim ziarno prawdy.

      – A jaka jest cała prawda?

      – Prawda – westchnął szef. – Po co ci ona?

      – Dla zasady.

      – Ty i twoje zasady, Stompor. Tylko ci przeszkadzają. Jedna powinna ci wystarczyć. Ja jestem tutaj, a ty po drugiej stronie. Zresztą, prawdę i tak poznasz – powiedział, częstując Emila papierosem. Zatrzymał wzrok na policjancie, a potem nabrał powietrza. – Widzisz, prawda będzie dla nas inna. I wiem, że to rozumiesz. Niestety. – Kraus uchylił okno. Do gabinetu wdarły się dźwięki Kamionka, Pragi Południe i Grochowa. Komendant zapalił, zaciągnął się i wydmuchał dym w kierunku nieba. Przez chwilę myślał, po czym szczerze się uśmiechnął. – Car Rosji, Piotr Pierwszy, wydał zarządzenie, w którym jest mowa o tym, że podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by pojmowaniem istoty sprawy nie peszyć przełożonego.

      – Wolałby pan mnie głupszego?

      – Wolałbym, żebyś nie sprawiał problemów.

      – Mamy wiek dwudziesty.

      – A ja nazywam się Kraus, a nie Piotr Pierwszy.

      – I nie jest pan carem Rosji – zauważył Emil.

      – Żyłoby ci się lżej, gdybyś nie pyskował.

      – Taka natura.

      – I byłoby lżej innym.

      – Cały czas trzymam język na wodzy.

      – Nie wierzę. Co nie zmienia faktu, że jestem twoim przełożonym. I mówię ci, Emil – zwrócił się do Stompora po imieniu – że prawda nie jest dobra. Masz ledwie siedem lat służby, ale doświadczenia więcej niż niejeden kryminalny przed emeryturą.

Скачать книгу