Czas Wagi. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa страница 12

Czas Wagi - Aleksander Sowa

Скачать книгу

grupę z Kosarem. Nie podoba mi się ta propozycja. Boję się.

      – Ty się boisz?

      – Tylko człowiek niespełna rozumu nie czuje strachu.

      – Stawiasz mnie w złym świetle.

      – Przyzwyczaiłem się do pracy tutaj. Tu mam kolegów.

      – W policji nie ma kolegów – rzucił Kraus.

      – Więc wrogów, na własnej piersi wyhodowanych.

      – Możesz wziąć ich ze sobą.

      – Pan idzie ze mną?

      Kraus zaprzeczył głową. Emil zrozumiał. Przewidzieli, że może nie chcieć.

      – Nie, ale możesz wziąć Kosarewicza. Na tych samych warunkach. Grupa, dodatek i przeniesienie. Dali mi taki argument do ręki. – Kraus wskazał pismo. – I mam upoważnienie, aby zagwarantować ci, że po zakończeniu sprawy pójdziesz do Szczytna.

      – Już mam studia.

      – Zostałbyś podkomisarzem. Kosarewicz tak samo. Teraz masz starszego sierżanta, drugą grupę, najmniejszy dodatek. I tak do emerytury. Kosarewicz również – zauważył Kraus, wkładając pismo do szuflady. – Zawsze znajdą się tacy, którzy zapamiętają odmowę. Nie ja, bo mnie i tak czeka emerytura, ale inni. Wielu takich, którzy będą nad tobą. I Kosarewiczem. A wiesz, że każdemu może powinąć się noga, prawda? Wystarczy się nie ogolić. To twój wybór.

      – Nie mam wyboru.

      – Wybieraj z głową.

      – Ona mi mówi, że to propozycja nie do odrzucenia.

      – To twoje życie, twoja decyzja, twoja kariera. W policji się nie odmawia. Nigdy się takiej samej szansy nie dostaje. Sporo ci zaoferowali.

      – Prawie żaden argument mnie nie przekonuje.

      – Naprawdę?

      – To brzmi zbyt różowo. Nie lubię różowego koloru.

      – Nie umiem cię rozgryźć. Drugi by matkę za taką propozycję zabił – westchnął komendant. – To co, mogę oddzwonić, że się zgadzasz?

      – Muszę się zastanowić.

      – Jeszcze powiedz, że to nie w twoim stylu i że masz zasady, a na to wszystko jesteś za uczciwy. No, ale zrobisz, jak chcesz. Pamiętaj, że nie masz czasu. Jutro musisz się zgodzić. To znaczy, musisz podjąć decyzję – poprawił się komendant. – Jaka by ona nie była, niech będzie właściwa. A to znaczy, że pojutrze rano zaniesiecie raporty do pałacu Mostowskich. Wolne masz, jutro też, więc się wyśpij. Nie wiem, wódki się napij, rodziców odwiedź. W ryj komuś daj. I pomyśl. To wychodzi ci jednak najlepiej. Niestety.

      Emil spojrzał w oczy Krausa i zobaczył cień czegoś, czego nie rozumiał. Jakiś czas później zrozumiał tamto puste spojrzenie, gdy przypomniał sobie ów deszczowy i senny poniedziałkowy poranek.

      13

      Zza chmur przeświecało słońce. A jednak co kilkanaście minut kropiło, więc stając przed barem U Sylwka, wybrali środek zamiast miejsca pod parasolami. Emil zrelacjonował partnerowi rozmowę z Krausem.

      – To się nazywa propozycja nie do odrzucenia – rzekł Kosar.

      – Raczej śmierdząca sprawa.

      – A która sprawa w naszej robocie nie jest śmierdząca? Pomyśl pozytywnie. Po pierwsze szesnasta grupa to nie dwudziesta druga, najmniejszy dodatek na dwudziestej drugiej to nie to samo, co maksymalny na szesnastej.

      – Jesteś gliną dla kasy?

      – Wolałbym coś zarobić, a nie zapierdalać za damski chuj – burknął urażony Kosar. – Szósta grupa to detektyw, a detektywi to nie jacyś zasrani wywiadowcy jak my.

      – Mów za siebie.

      – Może zaraz powiesz, że w kryminalnym pracuje się tak samo jak w patrolówce?

      – Też pracujemy po cywilnemu.

      – Ale nie prowadzimy śledztw.

      – Kiedyś pracowałem przy jednym – powiedział Emil. – To większy syf niż nasze nocki z rzędu.

      – To jest przynajmniej prawdziwa policja.

      – A nasza jest sztuczna? Jak miód z cukru?

      Kosar pokręcił głową i się napił. Spojrzał w zawieszony nad barem telewizor. MTV emitowało hit Barbie Girl zespołu Aqua. Proste, wpadające w ucho dźwięki wypełniały lokal.

      – Nie byłbyś sobą, gdybyś się zgodził, co?

      – Nie podoba mi się ta sprawa – odparł Emil. – Oferują tak wiele. Przecież wiesz, jak jest w firmie. Nikt nie daje kokosów. Dlatego chciałem z tobą o tym pogadać.

      – Nad czym się zastanawiasz?

      – Wstąpiłem do firmy dla innych celów.

      – O ja pierdolę! – Kosar przewrócił oczyma. – Zaczyna się, kurwa! Ty jednak jesteś jebnięty! Niby po szkołach, wykształcony, ale idiota. Zaraz sprzedasz mi tę gadkę o tym, że wierzysz w to, co robimy. Czasem mi się wydaje, że masz nierówno pod sufitem. Wypisz wymaluj, Lot nad kukułczym gniazdem. Randle McMurphy, w mordę. Tylko że Nicholson grał, a ty jest świr autentyczny.

      – Chcesz być jak ci w pałacu Mostowskich czy na Puławskiej?

      – Nie naprawisz świata.

      – Nie musisz tego powtarzać – warknął Emil.

      – Tak samo jak ty nie musisz mnie ciągle na coś narażać. Pamiętasz Wronę? Powinniśmy zamknąć gnoja.

      – Żeby teraz śmiał się nam w twarz?

      – Mogą nas za to wypierdolić! Łamiemy prawo.

      – Raczej działamy na jego granicy.

      – Mamy działać w jego granicach. Nie jesteśmy szeryfami. Praga to nie Dziki Zachód.

      – Nie bylibyśmy skuteczni.

      – To nie jest sprawiedliwość.

      – To właśnie jest sprawiedliwość – wyjaśnił Emil – bo prawdziwej sprawiedliwości nie ma. Ona czasem bywa, a jeśli jest, to zawsze tylko jakaś.

      – Nie wierzysz w nią?

      – Wierzę, ale tylko w boską. Boską lub moją.

      – Coś pójdzie nie tak i dostaniemy wyroki za niedopełnienie

Скачать книгу