Słowik. Janusz Szostak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Słowik - Janusz Szostak страница 4
– Teraz myślę, że gdyby wtedy znalazł się ktoś, kto potrafiłby właściwie ocenić moje postępowanie i wybrać karę adekwatną do mojego przewinienia, być może dzisiaj byłbym innym człowiekiem. Ale mi nikt nie dał takiej szansy – zauważa „Słowik”.
Nastolatek, który wcześniej nie miał związków ze światem przestępczym, musiał przejść błyskawiczną szkołę życia więziennego, poznać rządzące nim reguły, niepisany kodeks zachowań oraz wywalczyć sobie pozycję w więziennym środowisku. „Trafiłem między naprawdę zdeprawowanych ludzi, pozbawionych jakichkolwiek skrupułów, dla których głównym celem w życiu było zostać jak najlepszym przestępcą. Pięściami musiałem walczyć o życie. Każdy dzień to była walka o przetrwanie. Powoli przesiąkałem atmosferą więzienia, zaczynałem myśleć innymi kategoriami. Pomimo woli stawałem się wyprodukowanym przestępcą” – wyznaje Andrzej Z., który pewnego dnia na ścianie celi postanowił napisać: „Tu umarł Andrzej, narodził się Słowik”. Tym samym jakby wybrał swój przyszły los.
Po wyjściu na wolność nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości: „Nie miałem się gdzie podziać, rodzina odwróciła się ode mnie. Ze swoją przeszłością nie mogłem znaleźć pracy. Wtedy coś we mnie pękło. Byłem wściekły na cały świat, zdałem sobie sprawę, jaką krzywdę mi wyrządzono. Komuna zrobiła ze mnie stuprocentowego przestępcę. I wtedy powiedziałem sobie: chcecie mieć przestępcę, to będziecie go mieli”.
Jak zadeklarował, tak robił: kradł i włamywał się do mieszkań. I znowu trafił za kraty, tym razem do więzienia dla najgroźniejszych przestępców, do zakładu karnego w Czarnem. Miał wtedy dwadzieścia jeden lat i kolejne cztery miał spędzić wśród najgorszych kryminalistów, morderców, gwałcicieli, narkomanów, wielokrotnych recydywistów. Tam zaczyna się rodzić legenda „Słowika”. W jej tworzeniu pomagają mu pięści i charakter, który podpowiada, aby nigdy się nie poddawać: „Zdobyłem taki szacunek, że ci najwięksi kryminaliści z wyrokami nie mniejszymi niż 10 lat, zaczęli mnie szanować i odnosić się do mnie z respektem. Już po wyjściu z więzienia, kiedy nie byłem już więźniem, przekonałem się, że ten szacunek przeniósł się również na wolność” – ocenia swój pobyt w Czarnem.
Andrzej Z. był jedną z niewielu osób, którym udało się uciec z tego najlepiej strzeżonego więzienia w Polsce. W dodatku dokonał tego w czasie stanu wojennego, który nie sprzyjał takim brawurowym akcjom, a tym bardziej ukrywaniu się. Niemniej jednak „Słowik” pół roku spędził w kryjówce na gdańskiej Starówce. Jednak poszukiwany listem gończym zbieg wrócił do Czarnego. Gdy w końcu wyszedł na wolność, ponownie nie potrafił się na niej odnaleźć. Zamiast pracować, musi rabować: „W tym czasie jak grzyby po deszczu powstają najróżniejsze hurtownie, które aż prosiły się, żeby je okradać. Zazwyczaj są zakładane w okolicy Warszawy w jakichś stodołach czy szopach. Są źle zabezpieczone. Nie mają alarmów, jedyne zabezpieczenie to metalowe skoble i duże kłódki. Zaczynam kraść papierosy i handlować nimi (…)” – „Słowik” wspomina tamten okres, który został przerwany kolejnymi aresztowaniem i wyrokiem. Dalej pisze: „Powoli zaczynam zdawać sobie sprawę, że wieloletnie przebywanie w jednej celi z najgroźniejszymi przestępcami tak bardzo mnie zmieniło, że nie potrafię żyć na wolności. Moje życie, mój dom są tu, w więzieniu. Jestem nieprzystosowany do innego życia” – stwierdza przyszły mafioso. Mimo to ciągnie go do wolności. Aby znaleźć się poza murami, załatwia fałszywy telegram o śmierci matki i dostaje pięciodniową przepustkę.
„Chciałem w ciągu tych pięciu dni załatwić wszystkie najpilniejsze sprawy, a potem odsiedzieć wyrok do końca. Chciałem mieć to już poza sobą, być czystym. Ale stało się inaczej. W ciągu tych pięciu dni wolności zarobiłem tak dużą ilość pieniędzy, że mogłem skutecznie ukrywać się w nieskończoność (…)” – wyznaje gangster, który nie wrócił z przepustki, poznał kobietę i został ojcem Sary. Tym trudniej było mu wracać do więzienia. I szczerze mówiąc, nie miał zamiaru tego zrobić.
„Jestem szczęśliwy. U boku ukochanej kobiety przeżywam najwspanialsze chwile. Nareszcie mam taką rodzinę, o jakiej marzyłem przez lata więzienia. Taką, w jakiej wychowywali mnie moi rodzice. Męczy mnie jedynie ciągła presja ukrywania się przed policją. I presja ta udziela się również mojej kobiecie. To powoduje, że po pewnym czasie mój związek rozpada się. Moja kobieta nie wytrzymuje ciągłego napięcia (…)” – „Słowik” podsumowuje okres życia, które wkrótce ponownie miało się radykalnie zmienić.
Jak sam wyznaje, w tym czasie pojawia się okazja, aby został ułaskawiony przez prezydenta Lecha Wałęsę. Tak to wspomina „Słowik” w swojej książce: „Zaproponowano mi skorzystanie z prawa aktu łaski ówczesnego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Wałęsy. I ja z tej propozycji skorzystałem, ściślej mówiąc, po prostu się wykupiłem. Zapłaciłem żądane pieniądze i otrzymałem odpowiedni dokument. Nie widziałem innej możliwości. Naznaczony piętnem groźnego przestępcy, ukrywającego się przed policją, nie mogłem się ubiegać o akt łaski Prezydenta w normalnym trybie. Wykorzystałem ludzką chciwość i akt łaski po prostu kupiłem (…)”.
Wałęsa ułaskawił „Słowika” w 1993 roku. O przyjęcie łapówki w wysokości 150 tysięcy dolarów byli posądzani Mieczysław Wachowski i Lech Falandysz z Kancelarii Prezydenta.
Sam Lech Wałęsa tak odniósł się do tej sprawy: „Nie znam Słowika. Wprawdzie on jakieś tam zwolnienie dostał w moim okresie, ale ja miałem kancelarię ideową, więc nie było mowy, żeby ktokolwiek dał się przekupić. W czasie gdy doszło do ułaskawienia Andrzeja Z., był słowiczkiem, a nie Słowikiem, i dopiero przymierzał się do gangsterowania. Gdybym wiedział, że słowiczek wyleci na Słowika, tobym go udusił w zarodku”.
„Śmieszne wydaje mi się tłumaczenie Pana Prezydenta, że ktoś podsunął mu do podpisania stosowny dokument, że on o niczym nie wiedział, że nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności (…)” – Andrzej Z. jednoznacznie ocenia rolę Wałęsy w tym zdarzeniu.
Od momentu ułaskawienia życie Andrzeja Z. nabrało rozpędu: „Prowadzę wystawne życie. Dużo podróżuję, zwiedzam świat. Stać mnie na wiele. Po latach spędzonych w więzieniach, gdzie odpokutowałem za swoje przestępstwa, wiodę życie uczciwego obywatela. Prowadzę legalną firmę, zarabiam pieniądze, płacę państwu podatki. Nie jestem złodziejem, nie okradam państwa. Jeżeli kiedyś to robiłem, to już dawno za to odpowiedziałem. Niech nikt nie myśli, że moje bogactwo wzięło się z okradania banków, napadów na sklepy, wymuszania haraczy (…)” – zastrzega „Słowik”, który w tym czasie jest już jednym z filarów „Pruszkowa” i legendą świata przestępczego w Polsce.
W książce „Skarżyłem się grobowi” wyjawia, jak osiągnął taką pozycję i co w tym pomaga: „Pieniądze to władza i szacunek. Pieniądze dają poczucie siły, pozwalają przyporządkować sobie innych ludzi. Ludzie bogaci rządzą tym światem. Ja swoją pozycję i szacunek zawdzięczam nie tyle pieniądzom, które posiadam, co poszanowaniu zasad, na które składają się honor, wierność i lojalność wobec przyjaciół. W obronie tych ideałów byłem bezkompromisowy. Gdy po wielu latach odsiadki wyszedłem na wolność, miałem już ugruntowaną opinię człowieka twardego i nieustępliwego w obronie swoich zasad (…)”. Zasady zasadami, ale siła pięści i nieustępliwość też torowały drogę