Słowik. Janusz Szostak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Janusz Szostak страница 5

Słowik - Janusz Szostak

Скачать книгу

chciał udowodnić, że jest lepszy od Słowika. Wszystkie pojedynki kończyły się podobnie: krótkie spięcie i karetka zabierała delikwenta. Nigdy nie bawiły mnie takie historie, po prostu zmuszany byłem do obrony, a że przez lata ćwiczeń nabrałem sporej wprawy, zawsze wychodziłem z tych pojedynków zwycięsko. Tylko nie zawsze pokonani potrafili pogodzić się z przegraną, o czym niech zaświadczy poniższa historia.

      Miałem bardzo atrakcyjną żonę, z którą często bywałem w restauracjach, na dyskotekach, na różnych przyjęciach. Jej uroda powodowała, że bardzo często była podrywana przez facetów. Czasami bywały z tego powodu kłopoty (…)” – wspomina Andrzej Z.

      „Słowik” twierdzi, że bił nie tylko nachalnych podrywaczy swojej ówczesnej żony, lecz poskromił także Andrzeja Gołotę. Tak to opisał w książce „Skarżyłem się grobowi”: „Ponieważ Gołota był wielki i dobrze się bił, Pershing zatrudnił go do swojej obstawy. Przy boku Pershinga zaczął pojawiać się w różnych popularnych dyskotekach i restauracjach, w których i ja bywałem. Dzięki temu, w którymś momencie Gołota stanął na mojej drodze. W towarzystwie przyjaciół bawiłem się w dyskotece Olszynka, gdy w pewnym momencie do naszego stolika podszedł Gołota i próbował się dosiąść.

      – Przepraszam cię bardzo – mówię – to są moje koleżanki, może byś się przywitał i spytał, czy możesz się dosiąść.

      – Koło dupy latają mi twoje kobiety – on na to.

      – Skoro nie witasz się z moimi koleżankami, to się zrywaj – i w tym momencie ściągnąłem okulary.

      Po wielu latach spotykamy się znowu, tym razem w agencji towarzyskiej, do której zaprosiłem kilku moich gości z zagranicy. Okazuje się, że klientem w tej agencji jest Andrzej Gołota, mało tego, udaje, że mnie nie zna. Rozumiem, może nie przyznawać się do znajomości ze mną w telewizji, na ulicy czy gdziekolwiek w miejscu publicznym, ale nie w burdelu. Jest rozebrany, zasłonięty tylko ręcznikiem. Pamiętając o tym, jak kilka lat temu zlekceważył moją osobę, bardzo spokojnie mówię do niego:

      – Słuchaj, misiu, natychmiast opuść ten lokal!

      – Jak to? – pyta zdziwiony.

      – Masz dwie sekundy!

      I ten słynny Gołota grzecznie wychodzi poza teren burdelu.

      – A buty?

      – Buty zostają tutaj na pamiątkę, bo jesteś słynnym bokserem. A teraz wynoś się stąd bez butów! (…)”.

      Tę z pozoru niewiarygodną historię potwierdza mi Piotr K. „Broda”, gangster związany z „Pruszkowem”, a obecnie świadek koronny ukrywający się przed policją.

      – W budynku Pasty w Warszawie, na dole, był klub, dość popularne miejsce spotkań gangsterów. Nazywało się to John Bull, to był pub w stylu irlandzkim. Była taka sytuacja, że przyjechał tam Andrzej Gołota z „Nastkiem” [Krzysztof K. – legenda warszawskiego półświatka – przyp. aut.], „Bąblem” [Sławomir J. – znany kulturysta powiązany z „Pruszkowem” – przyp. aut.] i „Masą”. W tym czasie był tam także Andrzej „Słowik” z jakimś towarzystwem. I wyskoczył do nich mocno, zaczęło się coś od Gołoty. Później przenieśli się do agencji towarzyskiej i tam ich odnalazł „Słowik”. Wówczas Gołota musiał się szybko ewakuować bez butów. Te buty długi czas wisiały na ścianie w tej agencji jako trofeum, że Gołota stamtąd uciekał. Była taka sytuacja i jest w stu procentach prawdziwa. Ale o co tam poszło dokładnie, tego nie wiem.

      W tym czasie „Pruszków” był już owiany gangsterską legendą, co zapewne nie było bez wpływu na zachowanie słynnego boksera. W końcu burdel to nie ring i nie wiadomo, co mogło go tam jeszcze spotkać. Wówczas tak zwana mafia pruszkowska wydawała się bezkarna. A jej liderzy budzili powszechny strach.

      „To dziennikarze i policjanci wykreowali Masę, Pershinga czy Słowika na przywódców tak zwanej mafii” – Andrzej Z. konsekwentnie zaprzecza istnieniu w Polsce jakiejkolwiek mafii. „To wtedy media zaczęły używać słowa mafia dla jakichkolwiek działań przestępczych. Pomimo że mało kto rozumiał znaczenie tego określenia, używali go wszyscy. Dziennikarzom mafia była potrzebna, żeby wiadomościom nadać posmak sensacji i lepiej je sprzedać, policji, żeby uzyskać dodatkowe fundusze na walkę ze zorganizowaną przestępczością. Przeciętny telewidz i czytelnik gazet uwierzył w istnienie mafii. Ludzie zaczęli się bać. Wykreowano mafię pruszkowską, później wołomińską. Pisano o wojnie między tymi mafiami, podkładaniu bomb, morderstwach na zlecenie. Straszono ludzi zwyrodnialcami wyrzucającymi przez okna niemowlęta, robiącymi wiertarką dziury w kolanach torturowanych ofiar. A tak naprawdę w Polsce mafii nigdy nie było (…)” – twierdzi legendarny gangster.

      Między innymi o tym, czy istniała mafia pruszkowska i jaką rolę odgrywał w niej „Słowik”, opowiem w dalszej części książki.

      Nie miałem innej drogi

      Rozmowa z Andrzejem Z. „Słowikiem” o tym, jak zostaje się przestępcą wbrew własnej woli, i o tym, jak wygląda resocjalizacja w polskich więzieniach.

      – Wstąpił pan na drogę przestępstwa wbrew sobie i z zupełnie błahego powodu. Nie było z niej potem odwrotu?

      – Moje wkroczenie na drogę przestępstwa było zupełnie nieświadome, gdyż, jak już wcześniej wspomniałem, samochód nie był przeze mnie ukradziony. Jedynym wykroczeniem było to, że poruszałem się bez wymaganych uprawnień. A, jak wspomniałem, moje towarzystwo było z wyższych sfer i miało wpływowych rodziców, to jedynym kozłem ofiarnym musiałem zostać ja. To wpłynęło na moje dalsze życie. Ja wcześniej nie byłem i nie czułem się przestępcą. To więzienie zrobiło ze mnie przestępcę, tam wyprodukowali mnie takiego, jaki jestem. Dopiero oni zmienili mój światopogląd, nastawienie do świata, do ludzi. Przebudowali mój system wartości. Obowiązująca wówczas machina więzienna, tak zwana resocjalizacja – o ile jakakolwiek była – zostawiła mnie na pastwę losu.

      – Wielu młodych ludzi z powodu niekiedy banalnych przewinień czy wybryków trafia za więzienne mury. Tam muszą się odnaleźć w rzeczywistości, o której nie mieli pojęcia. Ktoś im pomaga się w niej odnaleźć?

      – Nie znam takich przypadków. Nikt się za mną wówczas nie ujął, nikt się mną nie zainteresował. Nikogo nie interesowało, że byłem normalnym chłopakiem, który chodzi do szkoły, uprawia sport, ma normalne życie, które raptownie jest mu odebrane. Przypominam, że przestępstwo, jakie popełniłem jako młody człowiek, było faktycznie zaledwie wykroczeniem i większość osób, które popełniły podobny czyn, dostawała za to zawiasy. Ja zostałem potraktowany wyjątkowo srogo i na dodatek osadzono mnie w bardzo rygorystycznym więzieniu. W Mielęcinie było co prawda więcej takich chłopaków, którzy do więzienia trafili po raz pierwszy, jednak ja jakimś cudem trafiłem na pawilon, na którym panowała żelazna dyscyplina. Tam 90 procent osadzonych było recydywistami. Niemal wszyscy siedzieli już wcześniej, czy to w więzieniu, czy w zakładach poprawczych. Dla nich taki „obóz” więzienny nie był nowością. Z łatwością się tam odnajdowali. Dla mnie na początku to był szok.

      – Twierdzi pan, że człowiek, który wszedł na drogę przestępstwa, ma niewielką szansę, aby z tej drogi zejść. Dlaczego tak się dzieje?

      –

Скачать книгу