Słowik. Janusz Szostak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Janusz Szostak страница 8

Słowik - Janusz Szostak

Скачать книгу

Zatrudnieni w tamtejszych aresztach funkcjonariusze nie tłamszą osadzonych, nie pokazują swojej wyższości nad nimi. Przychodzą tam do pracy, a nie na służbę, jak to dzieje się w Polsce. Tam na kilkudziesięciu bądź nawet kilkuset osadzonych w jednym pawilonie przypada często jeden klawisz i wszystko funkcjonuje poprawnie.

      Grypsowanie – relikt PRL

      Przed laty życie w więzieniach i aresztach było poukładane zgodnie z więziennymi zasadami, a osadzeni podzieleni według obowiązującej za kratami hierarchii na gitów, frajerów i cweli. Gdzieniegdzie trafiali się jeszcze tak zwani feści – nieistniejąca już podkultura więzienna współpracująca z administracją więzienną, a walcząca z gitami.

      Dziś wydaje się, że popularna w latach 70. i 80. subkultura git ludzi straciła na znaczeniu. Jednak na pewno nie przestała istnieć. Każdy trafiający do aresztu lub zakładu karnego na wstępie deklaruje, czy jest grypsującym, czy też nie.

      Grypsowanie gwarantuje spokój i szacunek ze strony współwięźniów oraz brak problemów ze strony administracji więziennej. Niekiedy dochodzi do sytuacji, że grypsującymi są tak zwane sześćdziesiątki – mały świadek koronny – czyli osoby, które poszły na współpracę ze śledczymi. Co jest złamaniem wszelkich reguł grypsery i wskazuje na jej upadek.

      O sensie grypsowania we współczesnych więzieniach i aresztach rozmawiam z Andrzejem Z.

      – Czy grypsujący w zakładach karnych i aresztach mają jeszcze takie znaczenie, jakie mieli w latach 70. lub 80.? Czy teraz liczą się głównie pieniądze?

      – Oczywiście, że grypsujący są istotni, i to bardzo, aczkolwiek nie rozumiem, czemu ogół społeczeństwa myśli, że człowiek grypsujący to potwór i zwyrodnialec. Czy mieć swoje zasady, nie donosić na innych, unikać wszelkiego tałatajstwa typu: zboczeńcy, pedofile i temu podobni to potworność i zwyrodnienie? Tacy właśnie jesteśmy i nie wstydzę się tego. Pieniądze są oczywiście istotne, ale nie do tego stopnia, jak niektórzy sobie wyobrażają.

      – Ponoć obecnie w więzieniach mało kto gnębi gwałcicieli i pedofilów? Liczy się bowiem kasa, a za nią spokój może kupić każdy.

      – Przede wszystkim te łachudry są izolowane. Ale nie wszystko da się załatwić za kasę.

      – Jaki obecnie jest sens grypsowania?

      – Sens grypsowania się nie zmienił, ale, niestety, zmieniają się ludzie. Grypsowanie powstało przeciw administracji więziennej. Osadzeni mieli swoje gry, rozmowy, zachowania. Nie wolno było kapować, współpracować z oddziałowym i tak dalej. I to było nawet fajne, bo człowiek miał prosty kręgosłup. Nawet ci z Solidarności, którzy siedzieli w stanie wojennym, często grypsowali. Nadal łatwiej jest być tak zwanym grypsującym. Grypsujący mają zawsze czystą celę, myją się, dbają o higienę i o porządek. U niegrypsujących bardzo różnie bywa z tymi sprawami. Są i tacy, którzy myją się tylko wówczas, gdy ich oddziałowy siłą do łaźni wygoni raz w tygodniu. Kwestia higieny naprawdę bywa problematyczna, zwłaszcza gdy w celi siedzi na przykład czterech dorosłych facetów, jest ciepło, oni ćwiczą, gimnastykują się. Bez codziennej toalety nie sposób byłoby wytrzymać. Poza tym grypsujący pomagają sobie, mogą na siebie liczyć w trudnych sytuacjach.

      – Dla pana grypsowanie ma znaczenie?

      – Ogólnie kwestia grypsowania to dla mnie trochę głupi temat. Siedziałem nie tylko w Polsce, lecz także w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, w Szwecji, półtora roku w Hiszpanii. Tam nikt nie grypsuje. Grypsują głównie w Polsce. To jest relikt komunizmu, który pozostał. To z jednej strony pomaga, a z drugiej – przeszkadza. Wielu deklaruje się jako grypsujący, żeby po prostu mieć święty spokój, żeby nikt ich nie zaczepiał. A 95 procent tak zwanych grypsujących jest grypsującymi tylko na papierze. To naprawdę są unikatowe przypadki, aby ktoś podejmował jakieś działania przeciwko administracji aresztu. To jest takie grypsowanie bardziej bierne niż czynne. Ale co z tego, skoro potem tworzą się z takiego, nawet biernego grypsowania, problemy. Administracja i tak cię wówczas odpowiednio zaszereguje i nie dostaniesz warunkowego przedterminowego zwolnienia, nie dostaniesz lepszej pracy, nie dostaniesz się do lepszego zakładu karnego. Jesteś już naznaczony. Mimo że tak naprawdę nic złego nie robisz.

      Te podziały są w ogóle niepotrzebne. To nie zdaje egzaminu. To jest relikt, który już dawno powinien zostać wyrzucony do kosza.

      – Co pan odpowiada, gdy pytają pana o grypsowanie?

      – Mnie nikt nie pyta, czy ja grypsuję, czy nie grypsuję, bo się mnie boją. Gdy ktoś o to zapyta, to odpowiadam: „A co to pana obchodzi? Czy ja się pana pytam, czy pan jest gejem?”. I wtedy widzę, jak się zaczyna denerwować. I mówię: „Po co pan zadaje takie krępujące pytania? Sam pan widzi, że niewygodnie jest na takie pytania odpowiadać. Po co mnie pytasz o takie rzeczy człowieku? Ja sobie żyję po swojemu”. I wtedy mają problem, co w aktach zapisać. Mają kłopot ze mną, bo w tym temacie nie mogą się ze mną dogadać. Wyśmiewam ich z tym pytaniem o grypsowanie.

      Szkodzi mi legenda

      Bohater tej książki jest przekonany, że nigdy nie uwolni się od etykiety mafiosa, a gangsterska legenda będzie się za nim ciągnęła do końca życia.

      – W więzieniach radził pan sobie z wyjątkowo niebezpiecznymi osobnikami. Mimo bardzo młodego wieku szybko zdobył pan szacunek. Czy tak jest do dziś? Pewnie teraz nikt nie odważy się wyskoczyć z pięściami do „Słowika”?

      – To pytanie jest dla mnie niezrozumiałe, gdyż nie miewam już takich sytuacji. Ale na szacunek trzeba sobie zasłużyć, zapracować. Notabene, mimo 60 lat na karku moja kondycja i wygląd są na najwyższym poziomie. Ogólnie siłowe rozwiązywanie problemów pomiędzy osadzonymi w zakładach karnych niemal ustało. Raczej nikt już sobie w ten sposób nie buduje własnej pozycji. Ze mną nikt w tego rodzaju konflikty nie wchodzi, ja też ich nie prowokuję. Zasugerowałbym stwierdzenie, że do więzienia każdy wchodzi ze swoją pozycją wypracowaną na wolności.

      – Udało się panu uciec z więzienia w Czarnem, i to w stanie wojennym. Jak do tego doszło? Dotychczas nie opisał pan szczegółów tej ucieczki.

      – Uciekłem sam, nikt mi nie pomagał. Trzeba wiedzieć, że było to jedno z najcięższych więzień. Dla najgorszych recydywistów. Gdy tam przyjechałem, inni osadzeni mieli poodsiadywane już co najmniej po 10 lat. Były wyroki po 10 lat w górę. A ja miałem wówczas zaledwie 21 lat. Najmłodszy recydywista był ze mnie. Za karę mnie tam zawieźli. Ja się tam zupełnie nie nadawałem, mnie by tam zgnietli, zrobili ze mnie miazgę. Musiałem z nimi walczyć, nie miałem innego wyjścia, nie mogłem im się dać. Po tym, co tam zobaczyłem i przeżyłem, stwierdziłem, że nie da się tam żyć, że ja tam nie wytrzymam. Trzeba uciekać, bo tam po prostu umrę. Byłem chłopakiem z dużą wyobraźnią i odwagą. Dostrzegłem, że jeden kogutek [wieżyczki strażnicze – przyp. aut.] od drugiego jest dość daleko, a strażnicy byli wyposażeni w broń typu PM. Wyjątkowo mało skuteczną. Młody człowiek za bardzo nie czuje strachu. Do tego byłem wysportowany. Dla mnie przeskoczyć mur nie było problemem. Po czym biegłem po tym lesie chyba do trzeciej nad ranem i postanowiłem odpocząć. W tym czasie rozwidniło się i cóż ujrzałem? W odległości około 20 metrów przede mną widniał mur więzienia, z którego uciekłem. Ale dzięki temu, że zbłądziłem,

Скачать книгу