Słowik. Janusz Szostak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Janusz Szostak страница 9

Słowik - Janusz Szostak

Скачать книгу

Na dzień obecny ponad 20 lat, w tym, jak już mówiłem, 13 lat na tak zwanych N, czyli oddziałach dla niebezpiecznych osadzonych. W ciągu 10 lat nawet przez rok nie byłem na wolności. Raz byłem 58 dni, potem 59 dni i raz pół roku. Od momentu gdy pierwszy raz poszedłem do więzienia do ukończenia przeze mnie około 30. roku życia łącznie byłem niecały rok na wolności. A tak, to non stop siedziałem. Najdłuższa przerwa była w latach 90. Byłem wtedy na wolności 10 lat.

      – Zapewne po tylu latach spędzonych w aresztach i więzieniach czuje się pan tam jak w domu.

      – Nie traktuję więzienia jako miejsca do życia. Każdy mój pobyt tam – nawet najdłuższy – jest jedynie przerywnikiem, przecinkiem w zdaniu, jakim jest życie. Ja się w więzieniu nie aklimatyzuję, nie usiłuję się tu odnaleźć, bo to nie jest miejsce do prawdziwego życia. Staram się to przetrwać w oczekiwaniu na wolność.

      – Czy polskie zakłady karne zmieniły się na przestrzeni lat? Odnoszę wrażenie, że raczej niewiele.

      – Więzienia i areszty jednak się zmieniły, i to diametralnie, porównując je ze stanem z czasów komuny. Jednak po 1989 roku zmiany w więziennictwie zaszły w niewielkim stopniu. Chociaż rozwój technologii, który ma miejsce na świecie, powoduje zmiany również w więzieniach, w standardzie zakładów karnych. Teraz w każdej celi jest toaleta, jest woda bieżąca ciepła i zimna. Kąciki sanitarne są ogrodzone. Kiedyś tego nie było. Więzienia często nawet kanalizacji nie miały, nie mówiąc o bieżącej wodzie w celi. Postęp technologiczny i kulturalny sam spowodował te zmiany.

      – Trafił pan ponownie za kraty za udział w zorganizowanej grupie przestępczej wraz z Leszkiem D. ps. „Wańka” oraz Januszem P. „Parasolem”. Wyłudziliście ponoć kilkadziesiąt milionów VAT, przypisano wam też inne przestępcze czyny. Niebawem rozpocznie się proces w tej sprawie. Wyjdzie pan z niego obronną ręką?

      – Jeszcze nie jest to czas odpowiedni, aby skomentować to pytanie.

      – Nie ma pan wrażenia, że niekiedy zamykano i oskarżano pana tylko dlatego, że jest pan „Słowikiem”?

      – Niestety, to się zdarzało aż za często.

      – Nie da się ukryć, że jest pan bodaj największą żyjącą legendą polskiego świata przestępczego. Czy uda się panu kiedykolwiek uwolnić od etykiety gangstera?

      – Nie, nigdy nie uda mi się od tego uciec, bo jestem już tak naznaczony, mam takie stygmaty, które już się nie zagoją. Kartotekę mam taką, a nie inną, i tego się nie da ukryć ani wymazać.

      – Czy z tego względu nie obawia się pan wychodzić na ulice?

      – Absolutnie. Muszę przyznać, co pewnie niejednego Czytelnika zaskoczy, że społeczny odbiór mojej osoby jest bardzo pozytywny. Ludzie na ulicach bardzo często mnie rozpoznawali. Z uwagi na ogrom tej rozpoznawalności czasem bywało to kłopotliwe dla moich współtowarzyszy lub współtowarzyszek. Nigdy nie spotkałem się jednak z negatywnym odbiorem czy z jakąś nieprzychylną mi reakcją. Nikt nigdy nie krzyknął: ty taki, nie taki, ty skurwysynie, bandyto… Ludzie podchodzili, zagadywali, pytali, czy mogą sobie ze mną zdjęcie zrobić. Mówili czasem, że czytali moją książkę, że śledzili doniesienia w mediach o mnie, że są zbulwersowani śledztwem w sprawie Papały i temu podobne. Paradoksem jest to, że moja obecna partnerka, gdy mnie poznała, nawet nie wiedziała, kim jestem. Dowiedziała się dopiero wtedy, gdy w zasadzie już byliśmy parą. Gdy się zorientowała, to nawet jej to trochę imponowało. Nie fascynował jej „Słowik”, ale bardziej to, że ja jestem zupełnie inny, aniżeli mówią o mnie ludzie lub piszą media.

      – Napisał pan w „Skarżąc się grobowi”: „Celem mojej książki jest to, żeby wszyscy zrozumieli, że przeszłość to nie teraźniejszość”. Pana przeszłość wydaje się obecnie nie różnić od teraźniejszości. Jak pan widzi swoją przyszłość?

      – Nostradamus nie żyje, a to był ostatni z proroków, który znał przyszłość.

      – Były policjant Jan Fabiańczyk „Majami” powiedział mi o panu coś takiego: „Słowik mógłby być taką szarą eminencją, do której inni zgłaszają się o rozstrzygnięcie jakichś spornych kwestii: panie Andrzeju, jest taki problem, może pan by go rozsądził. Słowik mógłby dawkować swoje opowieści, siedząc w fotelu i paląc cygaro. Taki Don Słowiko, który gdzieś tam sobie siedzi i doradza innym, rozwiązuje jakieś kwestie”. Co pan sądzi o takim scenariuszu dla siebie?

      – „Majami” ma bujną wyobraźnię, chociaż z drugiej strony… Wspomniany „Majami” akurat najmniej wiedział na mój temat. Ja go nie znałem, nigdy nawet o nim nie słyszałem. W ogóle było dwóch policjantów o takiej ksywce. Jeden z Trójmiasta i on podobno zbliżył się do środowiska „Nikosia”. Coś tam mógł wiedzieć, ale czy wiedział, to ja z kolei tego nie wiem. Ten „Majami”, o którym mowa, podobno gdzieś tam pracował przy tak zwanej grupie mokotowskiej. To wszystko, co powstało z udziałem tej osoby, to jego własna interpretacja zdarzeń, a nie fakty.

      Na początku był spirytus

      „Słowik” pierwsze większe pieniądze zarobił na handlu spirytusem. Jak sam mówi, był to wspaniały czas w jego życiu, chociaż znaczną jego część spędził w więzieniach i aresztach:

      – Lata 90. to był dla mnie złoty okres. Przebywałem wówczas na wolności 10 lat i obracałem ogromnymi, jak dla mnie, pieniędzmi. Zapewne wszyscy Czytelnicy są ciekawi, skąd mieliśmy, jak na tamte czasy, tak znaczną kasę. Zatem spieszę z wyjaśnieniami. Na początku lat 90. spotkało się kilku znajomych z więzienia i wtedy szukaliśmy pomysłu na godny zarobek. Po długich rozmowach doszliśmy do wniosku, że najprościej będzie dorobić się na przemycie spirytusu. Na zachodniej granicy toczył się taki proceder na dużą skalę. Jak nietrudno się domyślić, postanowiliśmy wejść w ten biznes, nie inwestując zbyt wiele. Chcieliśmy natomiast dużo zarabiać. Po prostu zdecydowaliśmy się okradać przemytników. I tak też zrobiliśmy.

      – Potrzebne były jakieś inwestycje?

      – Niewielkie. Na początku zakupiliśmy na podstawioną osobę (słupa) poloneza caro, a do kompletu na stacji benzynowej nabyliśmy niebieskiego koguta na magnes oraz lizaka policyjnego do zatrzymywania samochodów. Już wtedy mieliśmy znajomości u pograniczników, którzy wystawiali nam transporty, które przekraczały niemiecko-polską granicę. Co się potem działo, chyba łatwo się domyślić.

      – Domyślam się, że zaczął się rabunek.

      – Gdy mieliśmy cynk z granicy, natychmiast podjeżdżaliśmy obok wskazanego nam tira z włączonym kogutem, a lizakiem pokazywaliśmy, aby się zatrzymał. Po czym wyjmowało się kierowcę z szoferki i zapraszało do poloneza. Nigdy nie musieliśmy używać broni. Zawsze dochodziliśmy do porozumienia. Tymczasem nasz kierowca jechał do naszej ciężarówki, aby tam przeładować skradzione beczki. Po przeładowaniu oddawało się ciężarówkę kierowcy i jechał sobie dalej. Cały i zdrowy. Niektórzy z napadniętych kierowców okazywali niesamowite zdziwienie, gdy dowiadywali się, co naprawdę przewożą, gdyż w papierach były zwykle wpisane całkowicie inne towary.

      – Uchodziło wam to bezkarnie?

      – Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek właściciel zagarniętego przez nas towaru

Скачать книгу