Słowik. Janusz Szostak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Słowik - Janusz Szostak страница 10

Słowik - Janusz Szostak

Скачать книгу

To jak sobie radziliście bez pomocy „Dziada” – dociekam.

      – Potem musieliśmy kombinować w inny sposób. Choćby poprzez pozostawianie mojej skromnej osoby pod zastaw u potencjalnych sprzedawców tego płynu. Ale to opiszę innym razem – deklaruje „Słowik”. – Najwięcej informacji na temat transportów otrzymywaliśmy od znanego powszechnie wszystkim handlarza spirytusem Ludwika A. „Lutka” [jeden z bossów „Wołomina – przyp. red.] oraz od samego „Dziada”, którzy w ten sposób wykańczali finansowo konkurencję.

      Spirytusowe interesy „Dziada” ze „Słowikiem” chyba nie do końca wyglądały tak, jak je opisuje Andrzej Z. Inną wersję i rolę „Słowika” w tych interesach przedstawiają mi dawni wspólnicy Henryka N. „Dziada”.

      – Na początku było tak, że „Słowik” często spotykał się z „Dziadem”. Robili sobie z Heńkiem wspólne grille, wódeczkę pili, zarabiali razem pieniądze. Głównie na spirytusie, który sprowadzał Heniek – objaśnia Zygmunt, były współpracownik Henryka N. znanego bardziej jako „Dziad”. – „Słowik” przyjeżdżał często do Heńka ze swoimi kolegami z „Pruszkowa”, wszyscy niby się wtedy kolegowali. Ale nikt nie wiedział, że „Słowik” jest w tak dobrych relacjach z „Dziadem”, że wspólnie biesiadują. A Andrzej się tym nie chwalił swoim kumplom z „Pruszkowa”.

      – A mnie się wydaje, że dobrze o tym wiedzieli, a „Słowik” wkradł się w łaski Henryka N., aby rozpracować jego biznesy od środka – zauważam.

      – Mogło tak być, bo gdy Andrzej przyjeżdżał do Ząbek, to zawsze się przymilał „Dziadowi”: „Heniu to, Heniu tamto…” – zagadywał i urabiał „Dziada”.

      – I ty myślisz, że robił to bezinteresownie? Pewnie podchodził „Dziada” tak jak „Pershinga”, aby rozeznać się w jego interesach?

      – Jest to prawdopodobne, bo „Słowik” jest taki jak żmijka, która chce się wszędzie wkręcić, wślizgnąć i być mądrzejszy od tych swoich kumpli. Rzeczywiście podszedł „Dziada”, który zwierzył mu się, gdzie i od kogo kupuje ten swój spirytus.

      Gdy Andrzej Z. poznał źródło dostaw, wypadki potoczyły się błyskawicznie, bo pojechał z tą wiedzą do pruszkowskich kumpli. Szybko uradzili, że tym razem kupią spirytus bez udziału „Dziada”. Mimo że wcześniej zawsze brali od niego.

      To według moich rozmówców był punkt zwrotny w ich wzajemnych stosunkach.

      – Od tego czasu zaczęły się problemy. Na początku to była jedna ekipa i nie było między nami żadnych podziałów czy wojny. Robiliśmy wspólnie interesy – zauważa Damian z grupy „Dziada”. – To się zaczęło wtedy, gdy się okazało, że „Dziad” z „Wariatem” zarabiają większe pieniądze niż cały „Pruszków”.

      – To prawda – dodaje Zygmunt. – Heniek i Wiesiek byli obrotni, mieli układy i możliwości załatwienia wielu tematów. Pruszkowscy się od nich uczyli. A jak już zobaczyli, że „Dziad” z „Wariatem” potrafią zarobić pieniądze, że ściągają towar, zaczęli się pod to podłączać. Na początku nie mieli zielonego pojęcia, jak zarabiać pieniądze. „Pruszków” to nie była żadna mafia, to „Masa” z nich zrobił mafię. Ale oni przy „Wariacie” i „Dziadzie” byli na początku niczym ubodzy krewni. Najpierw wszystkim kręcił Wiesiek, bo miał układy, potem dopiero Heniek przejął te wszystkie interesy. Po śmierci Wieśka jego żona przyszła do Heńka i opowiedziała o wszystkim, co robił. Mówiła co, gdzie i z kim, bo poznała te wszystkie tematy. A Heniek rozkręcał to dalej.

      Wróćmy jednak do zdarzenia, które poróżniło na dobre „Dziada” z pruszkowiakami. Był to moment, w którym „Słowik” wyciągnął od Henryka N. informację, gdzie ząbkowski boss zaopatruje się w spirytus. Wówczas „Pruszków” postanowił uniezależnić się od dostaw „Dziada” i skorzystać z jego źródła zaopatrzenia w spirytus, po który wyruszyły do Niemiec dwa tiry.

      – Jesteśmy od Heńka – podszyli się pod „Dziada” kierowcy z „Pruszkowa”. To wystarczyło, aby ich naczepy zapełniły się spirytusem. Zapłacili i ruszyli w kierunku Polski, informując swoich bossów o szczęśliwie zakończonej transakcji.

      W tym czasie „Dziad” odebrał telefon:

      – Heniu, byli tu od ciebie jacyś nowi i wzięli dwa tiry towaru.

      – Nikogo nie wysyłałem po towar! – Henryk N. nie krył zdenerwowania. – Jeśli jeszcze kiedyś przyjadą, to daj mi natychmiast znać.

      Minęło kilka tygodni, gdy ciężarówki z „Pruszkowa” ponownie przyjechały po spirytus. „Dziad” już był o tym powiadomiony i przygotował ekipę, która miała zająć się spirytusem zakupionym przez pruszkowskich.

      – Wiedzieliśmy, gdzie będą czekać na bezpieczny przejazd przez granicę, gdzie zaparkują tiry i gdzie pójdą na dziwki – objaśnia Zygmunt. – Gdy tylko kierowcy poszli do burdelu, nasi chłopcy wsiedli do ich ciężarówek i odjechali w kierunku Warszawy. A potem zajechali na podwórko, gdzie Heniek miał dziuplę.

      Jeszcze ząbkowska ekipa nie zdążyła opróżnić ładunku, a już dzwonią pruszkowscy:

      – Heniu, zginęły nam dwa tiry…

      – Jakie znowu tiry?

      – No ze spirytusem.

      – Ja nic o tym nie wiem, nie zamawiałem teraz spirytusu. A wy przecież ode mnie go bierzecie.

      – No wiesz, myśmy mieli teraz jakiś inny układ. Nie wiesz może, czy ktoś chce sprzedać ten spirytus? Może tobie?

      – Chłopaki, w życiu bym nie wziął żadnego waszego tira ze spirytusem. Ja nie chcę z wami wojny – zapewniał „Dziad”, a w tym czasie stał w naczepie z tym spirytusem. Śmiał się i spychał z tira nogą beczki, za które zapłacił „Pruszków”. – I tak pruszkowscy zafundowali „Dziadowi” dwa tiry spirytusu. Tylko dlatego, że chcieli być od niego mądrzejsi i go wykołować – zauważa Zygmunt i dodaje: – No i potem musieli sobie szukać innego dostawcy, bo już nie mieli możliwości brać towaru od Heńka ani też kupować go za jego plecami z tego źródła. A ten, który brali gdzie indziej, był znacznie gorszej jakości. To był słabszy spirytus i mniej było na niego chętnych.

      Na temat spirytusu, którym handlował „Dziad”, krążyły legendy. Ponoć nie było wówczas w Polsce lepszego. Było natomiast wielu chętnych, którzy chcieli nim handlować, bo schodził na pniu. Również ja otrzymałem propozycję, aby zająć się jego obrotem. W pewien majowy piątek 1994 roku zadzwonił do mnie jeden z ludzi „Dziada” i zaprosił na spotkanie do domu Henryka N. w Ząbkach. Wówczas wojna z „Pruszkowem” trwała na całego: wybuchały bomby, padały strzały, ginęli ludzie. Zanim „Dziad” opowiedział mi o swoich problemach z „Pruszkowem” i policją, rzucił propozycję biznesową, abym zajął się sprzedażą jego spirytusu.

      Do dziś nie wiem, czy żartował.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Скачать книгу