Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery страница 14
Młodzi mężczyźni wciąż wodzili dookoła zaciekawionym wzrokiem, by ocenić sprawność i stopień zagrożenia ze strony przeciwników, gdy przed pawilon marszałkowie wytoczyli wielkie kowadło. Uderzenia młotem rozpoczynały poszczególne etapy bitwy. Była to wieloletnia tradycja, honorowana w Caer Dour od pokoleń. Gdy kowadło znalazło się na miejscu, marszałkowie przywołali do siebie wojowników, ci zaś zgromadzili się wokoło, by wysłuchać słów ich rzecznika.
– Mieszkańcy Caer Dour – zaczął – wszyscy znacie reguły bitwy.
– Nie ma żadnych! – zawył tłum jak na komendę. Był to powtarzany rokrocznie żart, na stałe zrośnięty z tradycją.
Marszałek uśmiechnął się pobłażliwie, a potem podjął:
– To otwarty turniej, w którym każdy walczy za siebie.
Z tłumu dobyły się okrzyki i wiwaty, jakby mężczyźni chcieli ukrócić nudną przemowę rzecznika.
– Bitwa jest podzielona na cztery rundy. Każda z nich rozpoczyna się uderzeniem w kowadło.
Wszyscy spojrzeli na potężną bryłę żelaza i na krzepkiego mężczyznę, który stał przy niej z młotem w rękach.
– Każdy, kto spędzi na ziemi więcej niż pięć sekund, zostanie wyeliminowany.
– Uuu! – zawołał z trybun niezadowolony tłum.
– Wyeliminowany zostanie także każdy, kto odniesie poważne rany.
– Uuu! – rozległo się wołanie po raz wtóry i nawet uczestnicy potyczki uśmiechnęli się, słysząc, jak bardzo widzowie złaknieni są krwi.
– I... – pociągnął marszałek, upewniając się, że ściągnie na siebie baczną uwagę wszystkich. – Każdy, kto po zakończeniu rundy będzie nosił srebrny ślad w okolicy żywotnych punktów ciała, również zostanie wyeliminowany.
– Uuu! – zahuczeli zebrani, lecz tym razem ucichły chichoty, a uśmiechy spełzły z ust uczestników. Marszałkowie zajęli pozycje na obrzeżach pola bitwy, gotowi obserwować potyczkę pod wszystkimi możliwymi kątami.
Falko poczuł przy sobie znajomą obecność.
– Teraz wszystko w rękach Malakiego – rzekł Symeon.
Falko pokiwał głową. Jego żołądek skręcał się z nerwów.
– Wygra – odpowiedział. – Nikt nie może się z nim równać.
Symeon potwierdził skinieniem. Nie tylko Falko wierzył w bojowe zdolności Malakiego.
Wreszcie bitwa miała się zacząć. Uczestnicy rozproszyli się w równych kilkujardowych odstępach po wyznaczonym obszarze. Ich pozycje były najzupełniej losowe i Falko nie bez ukłucia satysfakcji zauważył, że Jareg uplasował się po przeciwnej stronie pola względem Malakiego.
Nałożono hełmy, założono tarcze i uniesiono miecze, ale gdy ostatni wojownicy wybierali pozycje, Falka naszło przemożne uczucie, że coś jest nie tak. Kilku uczestników bitwy skupiło się zbyt ciasno wokół kowala. On sam najwidoczniej wybrał sobie jednego lub dwóch, których planował zaatakować, lecz inni, którzy tylko udawali, że wzięli na cel kogoś innego, zdecydowanie za często łypali w jego stronę. Falko skrzywił się, a szkło na jego tacy zadrżało złowróżbnie.
– Co się dzieje? – spytał Symeon.
– Odstępy – powiedział Falko, wskazując je ręką. – Nie tak to powinno wyglądać. Przysiągłbym, że oni zamierzają...
Słowa chłopaka zagłuszyło dzwonienie kowadła. Zaczęło się.
Na oczach Falka Malaki rzucił się naprzód, zablokował mieczem wyprowadzone od dołu uderzenie, a potem z impetem natarł tarczą na swój pierwszy cel. Zaatakowany biedak stracił równowagę, a Malaki kopnięciem wygarnął spod niego nogi, a potem „dobił” powalonego przeciwnika.
Wszystko to stało się niesamowicie szybko; Malaki już zwracał się ku drugiemu mężczyźnie, gdy raptem wybił go z rytmu niespodziewany atak. Zareagował jednak płynnie i prędko, sparował cios tarczą, okręcając się, by błyskawicznie wyprowadzić kontratak. Lecz gdy usiłował to zrobić, trzech pozostałych wojowników rzuciło się na niego jednocześnie. Odbił pierwszą klingę własnym mieczem, ale dwie pozostałe dosięgły celu. Jedna chlasnęła go mocno w tył uda, druga cięła nisko, bezbłędnie odnajdując szczelinę pancerza. Malaki odskoczył i zawirował, szukając okazji do uderzenia, ale „ranę” już odniósł. W dwóch krytycznych miejscach na jego ciele widniały srebrne ślady. Przeciwnicy wycofali się, szukając innych wojowników – tych, którzy wciąż jeszcze mieli szansę na zwycięstwo.
Malaki został wyeliminowany.
– Obskoczyli go jak wściekłe psy! – Falko nie wierzył własnym oczom. – Wszyscy czterej rzucili się na niego jednocześnie!
Chłopak poczuł, że ktoś bierze od niego tacę, której zawartość już dawno znalazła się na podłodze. Wlepiał wzrok w Malakiego – ten stał w osłupieniu pośród chaosu bitwy i przez chwilę jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. A potem dotarł do niego jeden z marszałków i wyprowadził go spomiędzy walczących ludzi. Oszołomiony Malaki pozwolił zaprowadzić się na bok, gdzie czekał na niego jego ojciec, Balthazak de Vane.
Serce podskoczyło Falkowi w piersi, gdy patrzył, jak stary kowal zdejmuje synowi hełm i zamyka chłopaka w niedźwiedzim uścisku. Gdzieś z oddali dobiegło go metaliczne dzwonienie. Był to sygnał obwieszczający zakończenie pierwszej rundy. Młot jeszcze trzy razy uderzał o kowadło, a Falko wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Jego wielki plan, jego wielki gest przyjaźni – wszystko spaliło na panewce. Malaki miał wygrać. Jak to się stało, że wszystko tak się popsuło?
– Przykro mi, Falko.
Chłopak poczuł na ramieniu dłoń Symeona. Z wolna zaczął otrząsać się z odrętwienia. Patrzył, jak marszałkowie prowadzą przed pawilon zwycięzcę bitwy.
Jarega.
Bellius wyszedł przed szereg i zaczął oklaskiwać syna, otoczonego stadkiem przyjaciół. Wszyscy celebrowali jego wygraną, ale i ryczeli ze śmiechu. Cóż takiego wydarzyło się na polu bitwy, co tak im się spodobało?
Jareg wyszedł z grupy przyjaciół, podniósł wzrok na ojca i wyciągnął palec, jakby karcił niesforne dziecko. Bellius przyłożył dłoń do piersi i uniósł niewinnie brwi, jakby mówił: „Kto, ja?”.
Falko zrozumiał, co się święci.
Bellius planował to od początku. Jakimś sposobem skłonił kilku zawodników, by „wybrali” Malakiego jako swój pierwszy cel w bitwie. Zanim stało się jasne, co się dzieje, było już za późno – Malaki został pokonany.
Chude dłonie Falka zacisnęły się w pięści, lecz