Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery страница 15
Wreszcie Bellius wyszedł naprzód, by zwrócić się do tłumu. Był tak napuszony, że Falko mógłby przysiąc, że zaraz pęknie.
– Ludu Caer Dour – zaczął – oto nastał wielki dzień. Nie tylko jedenastu spośród naszych najlepszych wojowników zostało przyjętych do Akademii Sztuki Wojennej, lecz także wrócił ten, który opuścił nas, żeby odbyć szkolenie w jej szacownych murach.
Tłum zawył, gdy Darius podniósł się z miejsca.
– Minęło wiele lat, odkąd cień szaleństwa zszargał reputację naszego miasteczka.
Więcej niż tylko kilka osób spojrzało w tym momencie na Falka.
– Lecz dzisiaj ta hańba została zmazana. Dzisiaj witamy w domu naszego czempiona, najlepszego maga bitewnego, jakiego znało Caer Dour. Dariusa Voltaria!
Wyraz twarzy maga świadczył o tym, że czuje się zażenowany przesadzonymi pochwałami Belliusa, ale uniósł dłoń, by pozdrowić wyjący tłum.
– I nie mógł wybrać lepszej chwili, żeby do nas powrócić – ciągnął Bellius poważnym tonem, kiwając smętnie głową. – Nie sposób wątpić w to, że ręka losu pokierowała wydarzeniami. Albowiem w tej właśnie chwili ferocka armia ciągnie na nasze miasto, a wojskom Opętanych przewodzi demon.
Radosny entuzjazm tłumu wyparował, gdy szlachcic przypomniał ludziom o niebezpieczeństwie, które nieprzerwanie zbliżało się do ich domów.
– Tak, dobrzy ludzie, to wszystko prawda, lecz nie lękajcie się, oto bowiem los się do nas uśmiechnął. W toku prób wyłoniony został wojownik zdolny stawić czoła demonowi, który z wielką ochotą zawładnąłby naszymi duszami.
Bellius dopiero się rozkręcał, ale Falko nie słyszał ani słowa. Nie czuł nic poza gorzkim bólem rozczarowania i narastającą nienawiścią.
– Ferocka armia przełamała illicyjską linię obrony – piał dalej Bellius. – Ale nie złamie ducha Valencjan. I dziś przekonaliśmy się na własne oczy dlaczego. Wojownicy Valencji są najlepsi w całych Siedmiu Królestwach. Dziś walczyliśmy w duchu przyjaźni i zdrowego współzawodnictwa. Lecz jutro wielu z was ruszy do walki, w której stawką będzie nasze przetrwanie. Przeto ogłaszam ten dzień dniem szczególnie radosnym, świętem pośród wszystkich świąt, dniem tryumfu. Próby zaś uważam za oficjalnie zakoń...
– Stop!
To jedno słowo zabrzmiało głośno niczym grom i ludzie zaczęli rozglądać się za tym, kto je wykrzyczał. Obrzucili spojrzeniem sir Williama Chevaliera, potem Dariusa i Symeona. Ale nikt nie patrzył w kierunku Falka Dantégo.
Rozeźlony tym, że ktoś śmiał mu przerwać, Bellius otworzył usta, by podjąć tam, gdzie skończył.
– Stop! – powtórzył Falko i tym razem nikt już nie miał wątpliwości, kto się odezwał.
Ludzie gapili się na niego, nie dowierzając, ale Falko o nic już nie dbał.
– Próby jeszcze się nie zakończyły – wycedził, świdrując Belliusa wzrokiem. – Zgłaszam ostatnią konkurencję.
– Ty? – powiedział Bellius głosem nasyconym pogardą. – Ty zgłaszasz konkurencję?
– Tak.
Szlachcic był wściekły. Najwyraźniej uznał propozycję za absurdalną, ale każdy wiedział, że Falko – sługa czy nie – miał święte prawo zgłosić ostatnią próbę.
– Słuchamy więc. – Bellius uśmiechnął się szyderczo. – Kogo chcesz wyzwać na pojedynek?
– To nie ja wyzwę kogoś na pojedynek – skorygował Falko. – Zgłaszam w tym celu inną osobę.
– Kogo? – warknął Bellius, a jego ton nie pozostawiał wątpliwości, że jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
– Malakiego de Vane’a.
– Syna kowala? – prychnął Bellius, lecz teraz jego wredny uśmieszek zdawał się nieco mniej szczery. – Tego samego, który odpadł w pierwszych sekundach bitwy?
– Zgadza się.
– Cóż mogę rzec? – Bellius rozejrzał się po zebranych, jakby spodziewał się, że każdy z podobnym lekceważeniem odniesie się do roszczeń sieroty. – Żeby zgłosić próbę – podjął, gdy jednak nikt się nie odezwał – potrzebujesz dwóch wotów zaufania, jednego od wojownika, drugiego od szlachcica.
Jego uśmiech znowu się poszerzył. Był pewien, że nikt nie poprze chłopaka, i już miał odrzucić wniosek, gdy Symeon wyłuskał się z tłumu i stanął u boku swojego sługi.
– Głosuję za wyzwaniem dla Malakiego de Vane’a.
Pawilon wypełniły szepty i stłumione okrzyki zdumienia. Przyciszone mamrotanie rozlało się także po widowni, gdy dotarła do niej wieść o dodatkowej konkurencji.
Kątem oka Falko zobaczył, jak ojciec Malakiego prowadzi syna przed pawilon. Młodzieniec wciąż wyglądał na skrajnie przygnębionego. Spojrzenie, jakim obrzucił Falka, zdawało się sugerować, że nie ma ochoty zrobić z siebie durnia dwukrotnie w ciągu jednego dnia. Falko zignorował jego niewypowiedzianą prośbę.
– Dobrze, już dobrze! – warknął Bellius, który nie mógł uwierzyć, że ta farsa zaszła tak daleko. – Mamy jeden głos od wysoko urodzonego, teraz potrzebujesz...
– Nie zrozumiałeś mnie! – przerwał mu Symeon. – Nie udzielam swojego głosu jako szlachcic, lecz jako członek kasty wojowników.
– Ale twoja posiadłość? – sprzeciwił się Bellius. – Twoje bogactwo i ziemie?
– Podarunki – wyjaśnił Symeon. – Podarunki od dawno zmarłego przyjaciela.
Bellius roześmiał się, udając wesołość, której przeczyły zmrużone wrednie oczy.
– A więc dobrze, potrzeba nam teraz głosu szlachcica. – Rozejrzał się po wysoko urodzonych, a w jego oczach jaśniała cicha groźba. – Kto poprze to wyzwanie?
– Ja! – powiedział Falko.
Niedowierzanie odbiło się echem po pawilonie. Wszystkie spojrzenia ponownie skupiły się na wychudzonym chłopaku.
– Co? – zapowietrzył się Bellius. – Jesteś sługą!
Kilku szlachciców prychnęło z pogardą, jakby cała sprawa była tylko niesmacznym żartem, lecz wówczas głos zabrał Symeon.
– Znowu jesteś w błędzie, Belliusie – spokojny głos maga poniósł się po pawilonie. – Falko Danté nie jest sługą, lecz synem lorda. Służy mi z wyboru, nie z musu.
Ludzie