Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery страница 18
Falko wzdrygnął się, pewny, że tym razem broń przyjaciela wyląduje na piasku, ale tak się nie stało – palce wciąż pewnie obejmowały rękojeść. Malakiemu udało się zamarkować zwód, a to zaskoczyło emisariusza, który musiał odchylić się w tył. Ale robiąc to, zdołał zacisnąć dłoń na wielkiej ręce przeciwnika.
Malaki znieruchomiał, gdy ostra stal spoczęła na pulsujących żyłach jego nadgarstka.
Z tłumu podniósł się krzyk zaskoczenia, gdy dwaj wirujący po arenie wojownicy raptem zastygli w bezruchu. Wówczas emisariusz, który wciąż trzymał brzeszczot przy uwydatnionych wysiłkiem żyłach chłopaka, przyciągnął go do siebie i powiedział mu na ucho:
– Nieźle walczyłeś, jak na kowala. – Znacząco poklepał jego nadgarstek ostrzem. – Ale to już koniec. Rzuć miecz!
Falko zacisnął pięści i zawarł szczęki. Mógł tylko patrzeć, jak ostrze Malakiego opada w kierunku ziemi, tak samo jak jego pochylona w geście rezygnacji głowa. Prawie zamknął oczy, zawiedziony jak nigdy w życiu, gdy tymczasem Malaki raptem zacisnął mocniej palce na rękojeści i przyładował emisariuszowi z byka prosto w twarz.
Tłum zawył w zdumieniu, gdy krew zbryzgała oblicze emisariusza, który zatoczył się w tył po potężnym ciosie. Miał złamany nos. Malaki zawirował, wykręcił się z uścisku przeciwnika i dał nura naprzód, gotowy do wznowienia walki. Jego niespodziewany atak głową wyraźnie wybił starszego mężczyznę z rytmu, a jednak gdy klinga Malakiego runęła z góry na spotkanie jego odsłoniętej głowy, jakimś cudem zdołał się zasłonić. Wciąż oddając kowalowi kolejne jardy areny, sparował następny atak, usiłując mruganiem pozbyć się spod powiek krwi i jaśniejących po uderzeniu gwiazd.
Malaki parł naprzód, zdecydowany, by wykorzystać przewagę, ale emisariusz nagle stanął w miejscu i płynnie przeszedł do ofensywy. Przyskoczył do kowala, ciął z góry, ostrza zakleszczyły się i dwaj mężczyźni zaczęli się siłować, stojąc pewnie na rozstawionych nogach. Gwałtownym ruchem Chevalier zaburzył równowagę Malakiego, a potem z rozpędu przygrzmocił mu łokciem w usta. Chłopak odtoczył się w tył na miękkich nogach, plując krwią. Ciosy emisariusza spadły na niego jak stalowy grad.
Falko nigdy jeszcze nie widział, by ktoś walczył tak szybko i tak nieustępliwie. Malaki zwiądł pod naporem uderzeń Chevaliera, ugiął się pod nimi jak pod niemożliwym do udźwignięcia ciężarem. Rozpaczliwie blokował uderzenia mocą samej chyba tylko desperacji. Pierwszy raz wydał się Falkowi słaby i przerażony. Emisariusz szedł za ciosem i nie przestał siec i rąbać, aż Malaki padł na kolana. Wreszcie Chevalier zatoczył mieczem szerokie koło i gdy zetknął go z klingą kowala, ta wyfrunęła z jego dłoni. Królewski wysłannik z zabójczą gracją sprowadził swoje ostrze w kierunku ziemi i zatrzymał jego czubek cal od szyi Malakiego.
Młodzieniec nie mógł zrobić nic, jak tylko uklęknąć w obliczu porażki. To koniec. Przegrał.
Falko wpatrywał się w niego wybałuszonymi oczami. Walka dobiegła końca, a tłum milczał. Żadnych wiwatów, żadnego aplauzu. Nikt nie wiedział, jak zareagować. Po prostu wszyscy chłonęli wzrokiem stojącego nad Malakim emisariusza, którego ostrze unosiło się nad ramieniem chłopaka, prawie dotykając jego szyi.
W tym momencie marszałek odchrząknął taktownie, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia.
– Wybacz, panie – powiedział – ale... hm...
– Co? – spytał sir William, nie odejmując spojrzenia od Malakiego.
– Świeczka... Dwie minuty...
Klinga wysłannika ani drgnęła, lecz jego spojrzenie przeniosło się na marszałka.
– Rozbrojenie nastąpiło po czasie – wyjaśnił marszałek przepraszającym tonem. – Pojedynek zakończył się wygraną pana de Vane’a.
Tłum zamarł w dzwoniącej w uszach, pełnej wyczekiwania ciszy, jakimś sposobem jeszcze cichszej niż ta, która zapadła przed chwilą. Widzowie czekali na to, co teraz zrobi emisariusz. Może spodziewali się pokazu oburzenia, może wstydu. Z pewnością jednak nie byli gotowi na śmiech, miękki, głęboki i serdeczny.
Powoli sir William wyszedł z pozycji bojowej. Odjął miecz od szyi kowala i otarł rękawem zakrwawiony nos. A potem spojrzał na swojego przeciwnika i wyciągnął do niego rękę. Wciąż otumaniony pojedynkiem i trzęsący się z wysiłku Malaki przyjął uścisk, a emisariusz pomógł mu dźwignąć się na nogi. A później, ku wielkiej radości tłumu, ujął nadgarstek Malakiego i uniósł jego rękę wysoko w niebo.
Teraz widzowie mogli wreszcie wiwatować – i skwapliwie skorzystali z tego prawa.
Malaki rozglądał się wokoło cielęcym wzrokiem, lecz emisariusz okręcił go dookoła, tak by mógł przyjrzeć się wiwatującym na jego cześć tłumom. Wrzask długo nie ustawał, lecz gdy wreszcie ucichł, Chevalier wypuścił z palców nadgarstek chłopaka i cofnął się o krok, by na niego spojrzeć.
– Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Malaki de Vane – wyrzekł. – Ale jak na kogoś tak młodego, walczysz dobrze. Bardzo dobrze – powtórzył, unosząc rękę do złamanego nosa.
Malaki wpatrywał się w jego zakrwawioną twarz, przerażony tym, co zrobił, lecz również głęboko rozradowany pochwałą królewskiego wysłannika. Tłum najwidoczniej był zadowolony z takiego finału prób, lecz wyraz twarzy emisariusza świadczył o tym, że sir William zamierza coś jeszcze powiedzieć. Spoglądał na kurczącego się pod naporem pochwał i podziwu Malakiego, a potem złowił wzrokiem jego spojrzenie i przytrzymał je w miejscu.
– Królowa potrzebuje w swoich szeregach takich wojowników jak ty – zaczął.
Gula urosła Malakiemu w gardle, łzy pociekły mu z oczu. Wszyscy wiedzieli, jakie teraz padną słowa.
– Czy odrzucisz bogactwo i przywileje, żeby powrócić ze mną do stolicy?
Malaki przez kilka sekund nie mógł wydobyć słowa. Ani nie miał bogactw, ani nie cieszył się żadnymi przywilejami, lecz każdy wiedział przecież, że te słowa to formalność.
– Tak – wyskrzeczał, a widownia wybuchnęła gromkimi okrzykami.
Emisariusz skinął głową i wrócił do pawilonu, a tymczasem tłuszcza zacisnęła się wokół młodego kowala, bohatera, którego rzeczywiście mogli nazwać swoim. Malaki zachwiał się, gdy uderzyła w niego fala rozentuzjazmowanego tłumu. Śmiał się, gdy ojciec otoczył go niedźwiedzim uściskiem i podniósł jak małe dziecko. A potem, gdy już jego stopy na powrót zetknęły się z ziemią, sięgnął wzrokiem ponad roześmianymi głowami do zacienionego miejsca pod dachem pawilonu, skąd patrzyły na niego oczy przyjaciela.
Gwar jakby przycichł, gdy dwaj chłopcy odnaleźli się wzrokiem. Obaj wiedzieli, że wszystko się zmieni, że po tym dniu nic już nie będzie takie jak dawniej. Marzenia Malakiego właśnie się spełniły, co się zaś tyczy Falka – tracił jedynego prawdziwego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miał. Wiedzieli to obaj i obaj na to przystali. I choć nie padły między nimi żadne słowa, Falko zrozumiał to, co mówił mu wzrok Malakiego.