Mag bitewny. Księga 1. Peter A. Flannery

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery страница 27

Mag bitewny. Księga 1 - Peter A. Flannery

Скачать книгу

Kawałek dalej, wciąż nieprzytomny, leżał w kałuży krwi okuty w zbroję Darius. Trzydzieści stóp nad martwym magiem stał na skalnej trybunie Morgan Saker, gromiący potwora wzrokiem, w którym płonęła nienawiść dorównująca tej jaśniejącej w ślepiach czarnej bestii.

      Stwór szedł w jego stronę z niespiesznym zdecydowaniem. Łypnął na emisariusza, który zastąpił mu drogę, a Falko zadumał się nad tym, jak bardzo trzeba być odważnym, by stanąć twarzą w twarz z pewną śmiercią.

      Nawet pomimo bólu, który zawładnął jego ciałem, Falko czuł, co dzieje się w smoczym umyśle. Bestia chciała zabić emisariusza, ale przede wszystkim zależało jej na tym, by dorwać maga stojącego na skałach. Morgan Saker ucieleśniał wszystko, czego nienawidził smok, wszystko, co doprowadzało go do szaleństwa. Bestia będzie pławiła się w śmierci maga, ale teraz na jej drodze stanął emisariusz.

      Falko patrzył, jak Chevalier unosi srebrny wisior na swojej szyi. Przyłożył go do ust, a potem ucałował lekko, nim pozwolił mu opaść. Następnie złapał mocniej miecz i zebrał się w sobie w obliczu końca. Smok runął naprzód z rozwartą paszczą i rozcapierzonymi pazurami, gotowy zmasakrować przeciwnika, a sir William ruszył mu na spotkanie. Zanim wrogowie zwarli się w boju, iskrzący grom energii strzelił nad ramieniem emisariusza i trafił smoka w pierś. Potwór ryknął z bólu, gdy moc zerwała mu ciało z żeber, zostawiając po sobie dymiącą, krwawą wyrwę.

      To nie była wątła magia czarodziejów, ale czar rzucony przez kogoś o wiele potężniejszego. Maga bitewnego.

      Czując, że zaraz zemdleje, Falko sięgnął wzrokiem ponad głową emisariusza, by zobaczyć, skąd nadszedł atak. Za Smoczym Kamieniem podnosił się Darius. Młody mag bitewny porzucił hełm, gdzieś przepadły jego tarcza i miecz, ale nigdy jeszcze nie wyglądał groźniej. Bok jego twarzy ociekał krwią i widać było, że dają mu się we znaki pogruchotane żebra, ale utykając przez poobijane kolano, parł niestrudzenie naprzód.

      Oprzytomniawszy po ataku, smok wrócił wzrokiem do przeciwnika, którego, jak sądził, już pokonał. Jego szał wzbił się na nowy poziom. Bestia otworzyła paszczę, by spalić Dariusa na wiór, lecz mag bitewny wyprostował obie ręce i wypuścił z palców kolejny potężny pocisk. Smok zachwiał się i odszedł w tył, zbliżając się coraz bardziej do urwiska, a Darius parł dalej naprzód. Uchylił się przed ciosem ogona, który otworzył nową ranę na jego policzku.

      Bestia była ciężko ranna, ale wciąż śmiertelnie groźna. Minąwszy emisariusza, Darius usiłował porazić wroga kolejnym atakiem, lecz potwór uskoczył przed pociskiem, a potem nabrał raptownie tchu i rzygnął płomieniem.

      Emisariusz rzucił się na bok, a Darius ponownie otoczył się tarczą, ale nie było trudno dostrzec, że mag bitewny słabnie. Otulił go obłok pary, gdy krew na jego twarzy zaczęła się gotować.

      Ale wciąż szedł naprzód.

      Gdy ogień zelżał, smok cofnął się jeszcze o krok, aż w końcu stanął na samym skraju Smoczego Kamienia. Darius znalazł się teraz na wprost przed nim. Bestia odwinęła się i zadała cios łapą, ale mag bitewny odbił uderzenie otwartą dłonią. Błysnęło światło i smok zawył, gdy trzasnęły kości w jego przedniej kończynie. Druga łapa wystrzeliła znikąd i smok pochwycił maga bitewnego, po czym zatopił pazury w jego szyi i ramieniu. Potwór usiłował go ukąsić, ale Darius złapał jego wielką głowę i utrzymał ją z dala od siebie na odległość ramienia. Ponieważ ranna bestia nie mogła dosięgnąć przeciwnika zębami, raz jeszcze rozwarła szczęki, by zionąć ogniem.

      Płomień otoczył Dariusa, ale ten nie przestawał szamotać się ze smokiem na skraju otchłani, z czasem jednak siły zaczęły go zawodzić. Płomień zaprószył się w jego włosach, skóra na twarzy pokryła się pęcherzami i zaczynała pękać. Mag bitewny płonął żywcem, jednak nawet na skraju śmierci zdołał jeszcze przyłożyć otwartą dłoń do smoczej piersi i ostatnim nadludzkim zrywem przebił mu serce wiązką energii.

      Płomienie rozproszyły się na wietrze jak spłoszone ptaki i na moment świat utonął w bezruchu, gdy dwaj śmiertelni wrogowie gapili się na siebie, niepewni dalszego toku pojedynku. Gdyby smok był innego koloru, walczyliby ramię w ramię, każdy gotów oddać życie za drugiego. Ale smok przywołany przez Dariusa Voltaria był czarny, a czarne smoki były wrogami rodzaju ludzkiego.

      Czarne smoki są szalone.

      Jeszcze przez sekundę bestia stała wyprostowana z pazurami wrytymi w skraj Smoczego Kamienia, a potem światło w jej oczach zgasło. Gdy się zachwiała, jej potężne skrzydła przesunęły się w przód i otoczyły Dariusa, zamykając go w ostatnim uścisku. A potem smok i mag bitewny runęli w przepaść i wkrótce zniknęli Falkowi z oczu.

      10

       Ani jedna dusza

      

      Falko ledwie zdołał pokonać milę, nim zmógł go ból i przygięła do ziemi nieznośna płytkość oddechu. Osunął się na trakt. Idący za nim emisariusz schylił się, by dźwignąć go na nogi. Wziąwszy go w ramiona, sir William zdumiał się, jak niewiele waży ten wychudzony chłopak, choć ma prawie sześć stóp wzrostu. No cóż, tym lepiej, bo od miasteczka wciąż dzieliło ich kilka mil, a Morgan Saker narzucił bezlitosne tempo.

      Mag kipiał ze złości. Nie zauważył nawet, że Falko upadł. Gdyby to zależało tylko od niego, zostawiłby szlochającego i majaczącego chłopaka w Wichrowej Twierdzy. Albo nawet własnoręcznie zrzuciłby Falka z urwiska.

      – Czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś? – ryknął Morgan, trzymając chłopaka za ubranie nad skrajem Smoczego Kamienia, tak że jego pięt nie podpierało nic poza powietrzem. – Nie po to ocaliłem cię przed płomieniami, żebyś teraz zgubił nas wszystkich!

      Tylko Falko wiedział, że mag mówi o jego dzieciństwie, a nie o smoczym ogniu, który zagrażał mu tej nocy. Morgan wpił palce w jego tunikę, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się przed posłaniem chłopaka w ślad za Dariusem. Falkiem targało tak druzgocące poczucie winy, że nie dbał o to, czy Saker to zrobi, czy też nie.

      – Ojcze! – zawołał Meredith. To było pierwsze słowo, jakie wypowiedział. – Ojcze – powtórzył, a żałobna nuta w jego głosie przebiła się do świadomości ogarniętego wściekłością Morgana.

      Mag warknął coś w odpowiedzi, szarpnął Falkiem i rzucił go na skałę. Następnie, nie zaszczyciwszy go już ani słowem, ruszył przed siebie, kierując się ku wyjściu z Wichrowej Twierdzy.

      – A co z nimi? – spytał jeden z magów.

      – Nie mamy czasu na umarłych. – Morgan nawet się nie odwrócił.

      Czarodzieje spojrzeli na emisariusza, ale wyraz jego twarzy był nie mniej zacięty i ponury.

      – Nie zdołamy im już pomóc – powiedział Chevalier. – Ale możemy jeszcze pomóc mieszkańcom Caer Dour.

      Z tymi słowy postawił Falka na nogi.

      –

Скачать книгу