Golem. Meyrink Gustav
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Golem - Meyrink Gustav страница 16
Czułem, że te pojęcia, co dotychczas siedziały w moim mózgu jak na kotwicy, zerwały się i jak okręty bez steru pognały po bezbrzeżnym morzu.
Pełen spokoju Hillel mówił dalej:
– Kto jest przebudzony, ten nie może już umrzeć; sen i śmierć są dla niego tym samym.
– Już nie może umrzeć? – głuchy ból mną zaszarpał.
– Dwie ścieżki biegną w dal obok siebie: droga życia i droga śmierci. Otrzymałeś księgę Ibbur i czytałeś ją. Dusza twoja stała się ciężarna duchem żywota – słyszałem jego słowa.
– Hillelu, Hillelu, daj mi iść drogą, którą idą wszyscy ludzie: drogą śmierci! – Dziko we mnie krzyczało wszystko.
Twarz Szemajaha Hillela stała się nieruchoma z powagi:
– Ludzie nie kroczą żadną drogą, ani drogą życia, ani drogą śmierci. Pędzą jak plewy w wichrze. W Talmudzie176 stoi: „Zanim Bóg stworzył świat, postawił zwierciadło przed istotami. Istoty widziały w nim duchowe cierpienia bytu i rozkosze, jakie z nich wynikają. Więc jedni wzięli na się cierpienie. Ale inni wzbraniali się – i tych Bóg wykreślił z księgi żywota”. Ty idziesz pewną drogą – i wkroczyłeś na nią z wolnej woli – choć może sam teraz o tym już nie wiesz. Jesteś powołany sam przez siebie! Nie trap się: stopniowo, gdy przychodzi poznanie, przychodzi też wspomnienie.
Poznanie i wspomnienie – to jedno i to samo.
Przyjacielski, prawie miłościwy ton, który zabrzmiał w mowie Hillela, przywrócił mi spokój i czułem się bezpieczny jak chore dziecko, które wie, że ojciec przy nim siedzi.
Spojrzałem w górę i spostrzegłem, że naraz zjawiły się w izbie liczne postacie i otoczyły nas kołem: niektóre w białych koszulach śmiertelnych, jak to nosili starzy rabini177, inne w kapeluszu trójkątnym, w trzewikach ze srebrnymi sprzączkami – ale Hillel przesunął rękę przed moimi oczyma – i pokój znów stał się pusty.
Potem wyprowadził mnie na schody i dał mi zapaloną świecę, abym mógł sobie drogę oświetlić do swego pokoju.
––
Położyłem się do łóżka i chciałem zasnąć, ale sen nie przychodził – i zamiast tego wpadłem w szczególny stan, który nie był ani marzeniem, ani czuwaniem, ani snem.
Światło zgasiłem, ale pomimo to w izbie wszystko było tak wyraźne, że mogłem najdokładniej rozróżnić każdą pojedynczą formę. Przy tym czułem się doskonale błogo, wolny od pewnego męczącego niepokoju, co niejednemu sprawia katusze, gdy się znajdzie w podobnej sytuacji.
Nigdy przedtem w życiu swoim nie byłbym w stanie myśleć tak ściśle i wyraźnie, jak właśnie w tej chwili. Rytm zdrowia toczył się poprzez moje nerwy i porządkował moje myśli w szeregi, jak wojsko, które jeszcze czeka na rozkaz.
Dość mi było tylko zawołać, a przychodziły do mnie i wykonywały to, czegom pragnął.
Przypomniała mi się naraz178 gemma179, którą w ostatnich tygodniach próbowałem wyciąć z awenturynu180 – nie mogłem jednak dojść do żadnego wyniku, gdyż nie udawało mi się nigdy rozproszonych błysków minerału pokryć rysami twarzy, jaką sobie wyobraziłem – i oto w jednym mgnieniu ujrzałem rozwiązanie i wiedziałem dokładnie, jak mam prowadzić dłutko, by opanować strukturę masy.
Niegdyś niewolnik hordy fantastycznych wrażeń i sennych widziadeł, o których nie wiedziałem, czy to pojęcia, czy też uczucia: nagle uczułem się jako pan i król we własnym państwie.
Zadania z rachunku, które wprzódy181 stękając na papierze mogłem rozwiązać, wpadały mi naraz do głowy, niby w igraszce182 prowadząc do rezultatu. Wszystko przy pomocy jakiejś nowej, zbudzonej we mnie zdolności, żem widział i ustanawiał to właśnie, co mi było potrzebne: cyfry, formy, przedmioty, barwy.
A gdy chodziło o kwestię, które za pomocą tych środków – nie dawały się rozstrzygać – problematy183 filozoficzne itp. – miejsce wewnętrznego wzroku zajmował słuch, przy czym głos Szemajaha Hillela brał na siebie rolę mówiącego. Udzielone mi były uświadomienia najrzadszego rodzaju. —
Com tysiąc razy w życiu nieuważnie jako puste słowo puszczał mimo ucha, teraz w najgłębszych fibrach184 mej istoty tkwiło we mnie jako wartość; to, czegom nauczył się „powierzchownie”, w jednej błyskawicy „ujmowałem” jako swoją „własność” wewnętrzną. Budowy słów tajemnica, której nie przeczuwałem, obnażyła się przede mną.
„Wysokie” ideały ludzkości, które z dobroduszną radcowsko-handlową miną, zakleksano185 orderem na patetycznej piersi, z góry mi chciały się narzucić: pokornie teraz zdjęły z pyska maszkarę186 i tłumaczyły się przede mną: w istocie one są żebrakami, ale zawsze mają przy sobie ożogi187 – dla jeszcze gorszego oszustwa.
Czy ja nie śnię? Czy nie rozmawiałem z Hillelem?
Wyciągnąłem rękę do krzesła obok mego łóżka. Wszystko jak należy: tu leży świeca, którą mi dał Szemajah; szczęśliwy jak mały chłopiec w noc Bożego Narodzenia, który się przekonał, że jego ulubiony pajacyk rzeczywiście i żywo jest przy nim obecny – na nowo się wtuliłem w poduszki.
I jak wyżeł wciskałem się coraz głębiej w gęstwinę duchowych zagadek, które mnie otaczały dokoła.
Naprzód próbowałem dotrzeć do tego momentu mego życia, do którego najdalej sięga moja pamięć. Tylko z tego punktu – sądziłem – była dla mnie rzeczą możliwą spojrzeć w tę część mego bytu, która dla mnie, przez szczególny zbieg warunków mego losu, leży utajona w mroku.
Ale jakkolwiek dręczyłem się nad tym, nie mogłem iść dalej, jak po za to, żem się kiedyś znalazł w ponurym podwórzu naszego domu i przez łuk bramy oglądał tandeciarnię Arona Wassertruma: tak jak gdybym od stu lat jako snycerz188 kamei189 mieszkał w tym domu – zawsze jednakowo stary człowiek, który nigdy nie był dzieckiem.
Chciałem już dać temu pokój190
174
175
176
177
178
179
180
181
182
183
184
185
186
187
188
189
190