Poufne. Mikołaj Grynberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Poufne - Mikołaj Grynberg страница 3
– Ja też bym wolał być Anglikiem.
Dziadek sięgnął po szklankę z herbatą, ale zdążyła już na tyle wystygnąć, że przestała go interesować. Wstał od stołu i poszedł się zdrzemnąć.
Ten facet był z typu psotnik. Kochał medycynę i kobiety, właśnie w tej kolejności. Jego zaś kochała połowa miasta. Ta, którą leczył. Druga połowa dzieliła się na tych, których wyprowadzał z równowagi, i na obojętnych. Rudy był i piegowaty, czyli temperamentny. W mordę potrafił znienacka strzelić, pół litra wypić i pójść dalej, jak gdyby nigdy nic.
Udało mu się dożyć drugiej połowy XX wieku, postanowił wykorzystać szansę i żyć, nie rezygnując z przyjemności. Przydział dramatów uznał za wyczerpany. Wychowaniem dziecka zajęła się żona, on angażował się, tylko gdy sytuacja wymagała lekarza. Uważał, że los ojca jest niewdzięczny, jak w tym dowcipie o synu niejadku. Cała rodzina się martwiła, że chudy, nic nie je. W końcu ojciec nie wytrzymał i zapytał, na co synek miałby największą ochotę. Mały po namyśle odpowiedział, że na gówno. Jak to na gówno? Normalnie, na gówno. Gówno na talerzu. Matka spojrzała na ojca, ojciec na matkę, po czym wstał i wyszedł do łazienki. Wrócił z gównem na talerzu. Postawił przed synem. Ten obejrzał i powiedział, że chce gówno smażone. Matka spojrzała na ojca, ojciec na matkę, po czym wstał i poszedł do kuchni. Wrócił, postawił przed synem. Syn obejrzał i powiedział, że chce, żeby tatuś spróbował. Matka na ojca, ojciec na matkę. Spróbował, powiedział, że wyborne, i zachęcił syna, by wreszcie zaczął jeść. Nie zjem, bo tata zjadł najlepszy kawałek.
Dom działał, syn rósł jak na drożdżach, a rudy doktor poznawał kolejne kobiety i spędzał z nimi rozkoszne chwile. Pytany przez znajomych, co u niego słychać, opowiadał dowcip o Żydzie, który przyszedł do księdza, żeby się wyspowiadać. Ksiądz pyta, czy penitent jest katolikiem. Nie jest. To dlaczego przychodzi? Bo bardzo mu zależy. Ksiądz wchodzi do konfesjonału, a Żyd zaczyna mu opowiadać o wszystkich kobietach, z którymi ostatnio spał. Że ta blondynka, tamta z kręconymi włosami, a jeszcze inna miała takie małe piersi… Dlaczego pan akurat mnie wybrał, żeby mi to opowiedzieć? – pyta ksiądz. Ja to wszystkim opowiadam.
Żona udawała, że nie słyszy. Po tym, co przeszli, wiedziała, że życie potrafi przynosić poważniejsze problemy. Czasami żaliła się przyjaciółce, a ta po powrocie do domu prosiła męża, by porozmawiał z doktorem. Umawiali się, szli na wódkę, przyjaciel domu delikatnie wyjawiał, z jaką misją go wysłano. Rudy spoglądał na niego i mówił, że właśnie w tej chwili przypomniał mu się dowcip o poborcy podatkowym, który przychodzi do gminy żydowskiej. Co robicie z woskiem z wytopionych świec? Zbieramy i robimy z niego nowe świece. Aha. A co robicie z okruszkami z macy? A z nich to my robimy pyszne kulki macowe. Aha. A gdy obrzezacie małych chłopców, to co robicie z tymi, no, wiecie? A, z tymi. Zbieramy, wysyłamy do urzędu podatkowego, a stamtąd przysyłają nam takich kutasów jak pan.
Przyjacielskie odruchy dusił w okamgnieniu. Gdy rozmówca był wytrwały, wołał kelnerkę i prosił, by otworzyła okno. Nie ma się czego bać, mówił, mój kolega nie jest orłem, nie wyfrunie.
Syn ożenił się z malutką brunetką, absolwentką akademii sztuk pięknych. Doktor miał co do niego wprawdzie inne plany, ale przyjął do wiadomości, przestał szukać idealnej partii.
Żona rudego lekarza zaczęła chorować na szybko postępującego alzheimera. Doskonale się nią opiekował. Sprowadził do domu młodą dziewczynę z prowincji. Gotowała, zajmowała się chorą żoną, a i z doktorem dobrze jej się układało.
Dla wnuków stał się wspaniałym lekarzem, dziadkiem dziwnym, który miewał swoje wzloty. Raz w roku zabierał ich na zakupy. Ku zaskoczeniu wszystkich potrafił kupić stół bilardowy albo rower. Czasami brał ich do restauracji, a po złożeniu zamówienia szybko znikał. Doroślejące wnuki dopiero po latach zrozumiały, że głównym powodem wycieczek nie była bynajmniej chęć pobycia z nimi, tylko kelnerka w krótkiej spódniczce. Nie umiał być dziadkiem, był jednak dumny, że rodzina rośnie.
Rok po śmierci żony zaprosił starszego wnuka na obiad. Po wybraniu dań nie odszedł jak zwykle od stołu. W czasie gdy oczekiwali na jedzenie, dziadkowi przypomniał się dowcip o Rosenzweigu, który całą noc chodzi po domu. Około piątej rano wstaje wściekła żona i pyta go, co tak chodzi. Chodzę, bo nie mogę spać, odpowiada Rosenzweig. Dlaczego nie możesz spać? Bo jestem winny Hozenduftowi pieniądze. Dużo? Dużo. To zadzwoń i powiedz mu, że nie oddasz. Mąż chwilę myśli i dzwoni. Tu Rosenzweig. Tak, wiem, która jest godzina. Chciałem tylko powiedzieć, że nie oddam pieniędzy, dobranoc. I odkłada słuchawkę. I co teraz? – pyta żonę. Idź spać, teraz on nie śpi.
Wnuk, mimo że w sztuce dowcipu trenowany od dziecka, nie rozumie, dlaczego dziadek akurat teraz mu to opowiada. Zgrabna kelnerka przynosi jedzenie. Dziadek się do niej uśmiecha, ale zostaje przy stole.
– Słuchaj, jest takie żydowskie prawo, które mówi, że zdrowy mężczyzna nie powinien być sam. To prawo mówi też, że gdy żona umiera, mąż może się ożenić z jej siostrą. Siostra twojej babci zginęła wtedy, kiedy wszyscy.
Co teraz będzie? – myśli wnuk. Dziadek bierze głębszy oddech i oznajmia, że się żeni. Od razu dodaje, że jego syn nie będzie zadowolony z wyboru żony.
– Skąd wiesz? – pyta wnuk.
– Coś mi tak mówi. Rzadko się lubi swoje macochy. Moja przyrodnia siostra nie znosiła mojej matki.
– Miała powody? – pyta wnuk.
– O, miała same powody!
Wnuk martwi się, że został wydelegowany, by oznajmić ojcu tę dziwną nowinę. Czuje, że nie będzie ani łatwo, ani miło. Wybawienie przychodzi nieoczekiwanie.
– Ale na razie nic nie mówmy twojemu ojcu… – zarządza dziadek, po czym zawiesza głos. – Drugą żonę, taką na starość, wybiera się, nie myśląc o innych. Szuka się kogoś, kto cię zrozumie. Nawet jeśli wiesz, że mówi, zanim pomyśli, że jest trudna, że rani wszystkich wokół. Idziesz w to, bo chcesz zagłuszyć samotność. Myślisz, że niedopasowaniem zajmiesz się później.
Wnuk ma kilkanaście lat i czuje, że później może być za późno, ale przecież to są sprawy dorosłych. Wtedy jeszcze nie wie, że w jego rodzinie typ macochy okaże się dziedziczny.
Kłamstwo nie ma krótkich nóg. Ojciec zawsze mówił, że ma, ale sam nie wiedział, jak bardzo się myli. Ono wypływa na wierzch, kiedy poświęca się zbyt mało uwagi, żeby je ukryć.
Gdy miał kilka lat, nie kłamał – mówili, że pięknie wymyśla historie. Gdy został nastolatkiem, nazywali to już kłamstwem. Wiele nad tym nie rozmyślał, zarządzał życiem na swoją miarę.
System wartości wykuwał na potrzebę chwili.
Najważniejsza