Poufne. Mikołaj Grynberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Poufne - Mikołaj Grynberg страница 4
Był pogodnym, pierwszym powojennym dzieckiem w swojej rodzinie. Czuł, że źle znoszą brak rzetelności. W naturalny sposób wykształcił modus operandi. Można by powiedzieć, że wzory czerpał z natury. Płynął jak strumień – tam, gdzie mniejszy opór, a nie tam, gdzie się go oczekuje. Zasada tyleż prosta, ileż źle widziana.
Otworzyły się drzwi, do sali kinowej wpadła smuga światła.
– Czy jest na sali? – Tu padło jego nazwisko.
Pomyślał, że się przesłyszał.
– Czy jest na sali?
Teraz już nie mieli wątpliwości. Ani on, ani – niestety – koleżanka, którą zaprosił do kina.
– Jego imię i nazwisko, proszę do wyjścia. Mama czeka przy kasie.
Miał trzynaście lat i sto czterdzieści pięć centymetrów wzrostu. Wcisnął się w kinowy fotel, ale już czuł, że w tym semestrze wywiadówkowy nastrój zawita do ich domu z dużym wyprzedzeniem. Nie śmiał spojrzeć na swoją pierwszą zaproszoną do kina dziewczynę.
– Jego imię i nazwisko, proszę wstać i przejść do wyjścia, inaczej zapalę światło.
Nie było szans na ucieczkę, w jednych drzwiach stał bileter, w drugich mama. A już tak dobrze mu szło z tą dziewczyną! Namówił ją na wspólną ucieczkę ze świetlicy, co nie było łatwe. Ukradł mamie pieniądze na bilety, co też wymagało odrobiny sprytu. Właśnie zaczynał rozważać powolne podniesienie ramienia i położenie go na oparciu tuż za plecami koleżanki. Wszystko toczyło się według planu, który rodził się na bieżąco w nastoletniej głowie. W połowie projekcji Podwodnej odysei poczuł, że dorośleje. Wraz z wrogim światłem z kinowego korytarza plany obróciły się wniwecz. Ogarnęła go wściekłość. Wstał, nachylił się do ucha dziewczyny i powiedział:
– Przepraszam, do zobaczenia jutro.
– Nie mogłaś mi dać obejrzeć do końca? – zaatakował.
Był jeszcze za młody, by wiedzieć, że ta strategia nie zadziała.
– A ty zapomniałeś, że miałam cię odebrać wcześniej? Jesteśmy umówieni do lekarza.
Nie pamiętał. Od kiedy koleżanka zgodziła się pójść z nim do kina, o niczym już nie pamiętał. Lekcje skończyły się godzinę wcześniej, a oni we dwójkę siedzieli w świetlicy i z obrzydzeniem przyglądali się pani świetliczance, która ściągnęła rajstopy i obcinała sobie paznokcie u nóg. Co jakiś czas to robiła. Potem wybierała jedną z dziewczynek, by zmiotła obrzynki z podłogi.
Teraz albo nigdy. Wstali z krzeseł i powoli podeszli do drzwi. Pani siedziała bokiem i dalej obcinała paznokcie. Nacisnął klamkę, uchylił drzwi, przepuścił koleżankę przodem i w absolutnej ciszy oboje wyszli.
Gdy biegli do kina odległego o przecznicę od szkoły, czuł, że frunie. Był początek roku szkolnego, życie nabierało rumieńców. Biegli obok siebie, jakby nadal trwały wakacje, a oni mieli już po osiemnaście lat. Uśmiechała się, warkocz unosił się jak ogon latawca, piersi rytmicznie podskakiwały.
– Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
– Najpierw chciałabym wiedzieć, skąd miałeś pieniądze na bilet.
– Na bilety.
– Z kim tam byłeś?
– Z kimś ważnym, wszystko mi zepsułaś.
Lekarz powiedział mamie, żeby się nie martwiła, syn jest teraz niski, ale ma wielkie stopy, co znaczy, że będzie z niego chłop na schwał.
Zaraz po powrocie do domu położył się do łóżka, głowę nakrył kołdrą.
– Wstawaj, tchórzu! – krzyknął ojciec, zapalając światło w pokoju.
Chłopak wiedział, co się stanie, tak było po każdej wywiadówce. Znał przebieg wieczoru, włącznie ze słowami młodszego brata, które padały, gdy po rozmowie z rodzicami wracał do wspólnego pokoju.
– Już nie będziesz tak robił, prawda? Zrozumiałeś, że kłamstwo zawsze ma krótkie nogi? – pytał brat słowami ojca.
Rozumiał, co nie oznaczało, że się zgadzał. Brat cenił sobie spokój, a jemu chwile wolności sprawiały radość nieporównywalną z przykrościami rodzicielskiej reprymendy.
Nazajutrz – nie bez obaw – poszedł do szkoły, koleżanki nie było. Nie przyszła też następnego dnia ani kolejnego. Wyjechała z rodzicami do Szwecji. A przecież powiedział jej: „Przepraszam, do zobaczenia jutro”. Czuł, że umknęło mu coś, czego jeszcze nie umiał nazwać.
Dwadzieścia lat później przeczytał opowiadanie szwedzkiej pisarki Podwodna odyseja. O dwójce zakochanych w sobie młodych ludzi chowających się przed światem w kinie. O najlepszej chwili w jej życiu.
Wyrosła w domach, które nie były domami. No, może z wyjątkiem pierwszego, ale tylko w porównaniu z tym, co życie przyniosło później. Przez pierwszy rok miała obydwoje rodziców, w drugim jeszcze żyli, co na tamte czasy było całkiem dobrym wynikiem.
Jako pierwsze dziecko w gronie znajomych swoich rodziców była otoczona miłością, uwagą i niepoprawną wiarą w przyszłość. W drugim roku przestała widywać tatę, co nie znaczy, że on przestał widywać ją. Mama woziła ją do paryskiego parku Buttes Chaumont, by ojciec mógł na nią popatrzeć. Siadała na ławce, wózek na brzegu ścieżki, przy samych krzewach. Obracała go tak, żeby dziecko patrzyło w stronę, gdzie ukryty był tata. Trwało to kilka miesięcy, aż krzaki opustoszały. Nie było już liści ani schowanego w nich ojca. Francuskie koleje państwowe odwiozły go tam, dokąd z całej Europy zwożono takich jak on. Wtedy nie wiedziała jeszcze, czym jest tęsknota za łysiejącą głową w okularach wystającą z miejskiej zieleni.
Gdy miała trzy lata, do mieszkania weszła konsjerżka i zabrała ją do siebie. Ucieszyła się, bo od wielu godzin czekała na mamę. Czekała dłużej niż zwykle, a w tamtych czasach był to znak znacznie gorszy niż dzisiaj.
Chwilę pomieszkała u dozorczyni, która bardzo się ucieszyła, gdy ktoś wreszcie zabrał dziewczynkę powtarzającą w kółko: „Où est ma maman?”.
Nowe miejsce pełne dzieci nie było tym, o czym marzyła. Nigdy nie chodziła do żłobka ani do przedszkola. Miała przedtem tylko jedną koleżankę, która też jeździła z mamą na spacery do parku Buttes Chaumont. Chciała przytulić się do swojej pięknej mamy i leżeć z nią w łóżku, nie przeszkadzałoby jej nawet, że mama mocno ją przyciska i płacze.
W domu dziecka spała sama, większość dzieci płakała całe noce, mamy nie było. W pierwszym spędziła akurat tyle czasu, by przestać płakać każdej