Sprawiedliwie. Reymont Władysław Stanisław

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sprawiedliwie - Reymont Władysław Stanisław страница 6

Sprawiedliwie - Reymont Władysław Stanisław

Скачать книгу

i sercem dziękował Bogu, modlił się.

      Ale mimo to bał się w dzień przechodzić przez wieś albo i okrążać ją koło klasztoru, aby się dostać do matki. Musiał poczekać do wieczora, cofnął się do lasu, na łąki leśne, gdzie stały wielkie stogi siana, wkopał się w nie głęboko i tam się doczekał.

      Wypogodziło się zupełnie na zachód, brał lekki przymrozek, mgły zimne, szare, rzadkie obsiadały pola, a niebo po zachodzie pokryło się purpurową łuską i jakby zatokami pełnymi krwi, błoto szybko tężało i pod nogami uginało się jak pasy rzemienne. Ostry zapach mrozu mieszał się z surowym zapachem liści dębowych, gnijących w lesie, a czasem z zapachem dymów ciągnących z mgłami.

      Jasiek szedł ku wsi na przełaj, przez pola.

      Przystawał co chwila, przysiadał na miedzach, przyczajał się pod drzewami i szedł coraz wolniej, przyglądając się każdemu zagonowi.

      – Wojtkowa! – szeptał, nachylając się nad ziemią, i dotykał jej palcami.

      Nic już nie widział prócz tych pól, tych długich zagonów czarno-zielonych ozimin79, popstrzonych gdzieniegdzie bruzdami pełnymi śniegów.

      Krwawe zorze zachodu przygasały, ale jeszcze paliły się zamatowane w kałużach wody; ścierniska głuche, przemiękłe, wytarte leżały jak łachmany; podorówki80 jesienne sterczały skibami81, pokrywającymi się srebrnym szronem przymrozku; pólka koniczyn gdzieniegdzie podobne były do starych, zielonych, przegniłych chust kobiecych.

      Ale Jasiek witał to wszystko uniesieniem, skowytem radości.

      Był tak samo wyczerpany, jak te pola smutne, tak samo odarty, tak samo nędzny, tak samo smagany przez deszcze, a czuł się tysiąc razy bezbronniejszym, więc z jakąś dziką miłością przypadał do ziemi, dotykał się jej, jakby biorąc od niej sił, mocy, wytrwania… jakby się jej oddając w niewolę… Że mroczniej było, więc coraz niżej pochylał się nad zagonami.

      – Michałowe! Pszenica, cie! – mruknął zdumiony, rozpoznając źdźbła.

      Mrok zapadał prędko, zorze zbladły zupełnie i zsiniały, niebo pokrywało się już rosą gwiazd, powietrze było czyste, mgły zniknęły, bo mróz brał dobry – tylko lasy w tym czystym powietrzu wydawały się bliżej, otaczały całą dolinę czarną, wysoką ramą.

      Wieś była już o parę stajań82. Jasiek szedł teraz przez kapuśniska poprzerzynane głębokimi bruzdami pełnymi śniegów, przez bagniste łączki zalane wodą, pod którą był jeszcze twardy lód.

      Wieś już było słychać, owce beczały… to rozlegało się beczenie cieląt, konie gdzieś rżały, skrzypiały wierzeje. Poczuł w nozdrzach zapach dymów. Gdzieniegdzie wśród lasów, zabudowań i opłotków zamigotało światełko… piosenka zadźwięczała w powietrzu… ale ją zagłuszył turkot wozu, który galopem jechał przez wieś. Gęsi na jakimś podwórzu gęgały zawzięcie. Ktoś krzyczał na całe gardło:

      – Pietrek! Pietrek!…

      Ten głos uderzył go jak obuchem, aż się zachwiał.

      Szedł wzdłuż wsi, tyłami, dróżką, co biegła za stodołami.

      Matka mieszkała w drugim końcu, za rzeką, pod wzgórzem, na którym stał klasztor.

      – Poszycie dał nowe! – szepnął do siebie, przyglądając się jakiejś chałupie.

      – Wawrzon się spalił! – Przystawał chwilę i ze współczuciem patrzył na czarny komin, sterczący wśród spalonego sadu.

      – Cie! nową chałupę sołtys se postawił. Z cudzej krzywdy! – dodał po chwili, idąc dalej.

      Im był bliżej domu, tym wolniej szedł i ciężej, bo i bok zaczął go boleć, i ten gwar wsi go rozdrażniał, i radość go tak przejmowała, że każda kosteczka trzęsła mu się nerwowo. Byłby się rzucił na ziemię i całował ją z uniesieniem, byłby klękał przed każdą chałupą, przed każdym sadem, przed każdą stodołą i byłby się modlił do każdego kamienia, do tych topól, co stały nad domami, do tych świateł w oknach, do gwarów, do tej wsi całej, drogiej… kochanej… rodzonej… Ale już nie miał sił, to szczęście go wyczerpało do cna, wlókł się jak umierający, nieprzytomny, a tylko resztkami życia, resztkami sił, aby się ino dowlec do chaty… aby się ino dowlec do progu i choćby tam zaraz zamrzeć.

      – O Jezus! O Maria! – szeptał i już nie wiedział, jak, nie wiedział, kiedy, dowlókł się pod chałupę matki, nie mógł już drzwi otworzyć, tylko upadł przed progiem i wybuchnął strasznym płaczem…

      III

      Kiedy ranne wstają zorze —

      Tobie ziemia, Tobie morze,

      Tobie śpiewa żywioł wszelki:

      Bądź pochwalon, Boże Wielki!83

      Jasiek uniósł głowę na pościeli i słuchał uważnie, głos szedł z niedaleka, jakby zza drzwi. Obejrzał się, ale nic nie dojrzał, tylko przez szybkę maleńką, wsadzoną w ścianę, przeciskał się świt i rozkrążał słaby brzask. Opadł na łóżko; nie wiedział, gdzie jest, nic nie pamiętał.

      Tobie śpiewa żywioł wszelki:

      Bądź pochwalon, Boże Wielki!

      – Matulu! – szepnął, słuchając tego powtarzania, i leżał tak cicho bez oddechu, z oczami wlepionymi w ciemność, zasłuchany, powtarzał nie głosem, lecz ruchem warg ten śpiew i łzy wolno spływały mu po twarzy, łzy dziwnej błogości… Nie słyszał nawet, kiedy śpiew się skończył ani że drzwi skrzypnęły.

      – Lepiej ci, synu, co? – zaszemrał jakiś głos nad nim.

      – Matulu! Matulu! – wyszeptał, chwycił rękę głaszczącą go po twarzy i trwał tak w tej niemocy, pełnej łez szczęścia.

      Stara gładziła tylko z wielką miłością jego włosy spocone i twarz:

      – Cichoj, synu… cichoj, robaku84… cichoj…

      Nie mogła mówić więcej ze wzruszenia i skoro tylko Jasiek zasnął, okryła go troskliwie i powróciła do izby. Wyjrzała przez okno, wyszła przed dom popatrzeć na ciemną jeszcze drogę i powróciła, siadła na stołeczku przed ogniem i raz w raz85 dorzucała na komin suchego chrustu. Na trzonie86 obstawionym garnkami buzował się wielki ogień i rzucał złocisty blask na całą izbę, na wybielone czysto ściany, na których czerniały rzędy obrazów świętych, i na suchy, czarny szkielet warsztatu tkackiego, stojącego pod oknem od wschodu i obmotanego nićmi niby pajęczyną.

      Tekla, komornica87 Winciorkowej, siedziała na ziemi przed kominem i skrobała kartofle, mrucząc półgłosem pacierz, a łaciaty, duży pies leżał na środku izby i przez sen warczał

Скачать книгу


<p>79</p>

ozimina – zboże siane na jesieni. [przypis edytorski]

<p>80</p>

podorówka – pole płytko zaorane po jesiennych zbiorach i w ten sposób przygotowane do wiosennej orki. [przypis edytorski]

<p>81</p>

skiba – część ziemi odkrojona i odrzucona na bok przez pług. [przypis edytorski]

<p>82</p>

stajanie a. staje – daw. miara odległości, w różnych okresach i okolicach licząca od ok. 100 do ok. 1000 m. [przypis edytorski]

<p>83</p>

Kiedy ranne wstają zorze (…) – fragment Pieśni porannej, popularnej pieśni religijnej Franciszka Karpińskiego. [przypis edytorski]

<p>84</p>

robak (przestarz.) – maleństwo, małe dziecko. [przypis edytorski]

<p>85</p>

raz w raz – raz po raz, raz za razem. [przypis edytorski]

<p>86</p>

trzon – górna część pieca kuchennego, na której było gotowane jedzenie. [przypis edytorski]

<p>87</p>

komornica – chłopka nie mająca własnej chałupy ani ziemi, płacąca pracą za mieszkanie w komorze (daw.: izbie, pomieszczeniu) domu innego, bogatszego chłopa a. właściciela ziemskiego. [przypis edytorski]