Stracone złudzenia. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stracone złudzenia - Оноре де Бальзак страница 23
– Cóż, bardzo się bawisz, Fifinko? – rzekła do sąsiadki sucha Lili, która oczekiwała, zdaje się, sztuk łamanych.
– Nie pytaj, duszko; kiedy słyszę czytanie, natychmiast oczy mi się kleją.
– Mam nadzieję, że Nais nie zechce nas zbyt często karmić wierszami wieczorem – rzekł Franio. – Kiedy słucham czytania po obiedzie, wytężenie uwagi, do jakiego jestem zmuszony, fatalnie wpływa na moje trawienie.
– Biedny kiciuś – rzekła po cichu Zefiryna – napij się wody z cukrem.
– Dobrze recytuje – rzekł Aleksander – ale i tak wolę wista.
Słysząc tę uwagę, którą przyjęto jako dowcip ze względu na angielskie znaczenie słowa197, zwolenniczki kart zauważyły, iż deklamator potrzebuje wypoczynku. Pod tym pretekstem jedna czy dwie pary wymknęły się do buduaru198. Lucjan, ubłagany przez Luizę, przez uroczą Laurę de Rastignac i biskupa, obudził uwagę słuchaczy dzięki werwie kontrrewolucyjnych Jambów, które wiele osób, porwanych gorącą deklamacją, oklaskiwało, nie rozumiejąc. Na tego rodzaju ludzi działa podniesiony głos, jak na grube podniebienia ostrość mocnego trunku. Podczas gdy podawano lody, Zefiryna posłała Frania, aby obejrzał tomik, i udzieliła sąsiadce swej, Amelii, wiadomości, że wiersze, które czytał Lucjan, są drukowane.
– Ależ – odparła Amelia z widoczną błogością – to bardzo proste, przecież pan de Rubempré pracuje u drukarza. To tak – rzekła spoglądając na Lolotę – jak gdyby ładna kobieta sama sobie szyła suknie.
– Sam wydrukował swoje poezje – obiegło szeptem wśród kobiet.
– Dlaczegóż nosi tedy nazwisko pana de Rubempré? – spytał Jakub. – Skoro szlachcic pracuje własnymi rękami, powinien wówczas zrzec się nazwiska.
– On też w istocie porzucił swoje, które było gminne – rzekła Zizyna – i przybrał nazwisko matki, szlachcianki z domu.
– Skoro jego wiersze – rzekł Astolf – są drukowane, możemy je przeczytać i sami.
Na tych niedorzecznościach utknęła rozmowa, aż wreszcie pan du Châtelet raczył objaśnić to zebranie nieuków, iż zapowiedź nie była osłonką retoryczną i że te piękne poezje są to utwory zmarłego rojalisty, brata republikanina Józefa Marii Chèniera. Zebranie angulemian, z wyjątkiem biskupa, pani de Rastignac i jej córek, którzy odczuli tę wielką poezję, uważało, iż padło ofiarą mistyfikacji, i wzięto ten podstęp za obrazę. Głuchy szmer podniósł się wkoło, ale Lucjan go nie słyszał. Odosobniony od tego wstrętnego świata upojeniem, jakie budziła w nim wewnętrzna melodia, silił się, aby ją oddać, i widział postacie jak gdyby przez chmurę. Odczytał posępną elegię o samobójstwie, ową w smaku starożytności oddychającą cudowną melancholią; później tę, która zawiera ów wiersz:
Słodkie są wiersze twoje, powtarzam je rada.
Wreszcie zakończył uroczą sielanką zatytułowaną Néère.
Zatopiona w rozkosznym marzeniu, z ręką w puklach włosów, które rozplotła, nie wiedząc o tym, z drugą ręką obwisłą bezwładnie, z oczyma roztargnionymi, sama w pośrodku salonu, pani de Bargeton czuła się po raz pierwszy w życiu przeniesiona w sferę, która jej odpowiadała. Osądźcie, jak niemile zbudziła ją Amelia, która podjęła się wyrazić jej życzenia całego zgromadzenia.
– Nais, przyszłyśmy tutaj, aby usłyszeć poezje pana Chardona, a ty nam dajesz wiersze drukowane. Mimo iż te kawałki są bardzo ładne, przez patriotyzm te panie wolałyby wino swojego chowu.
– Czy nie znajduje pan, że język francuski niezbyt nadaje się do poezji? – rzekł Astolf do dyrektora wymiaru podatków. – Proza Cycerona jest dla mnie tysiąc razy poetyczniejsza.
– Prawdziwa poezja francuska to poezja lekka, piosenka – odparł Châtelet.
– Piosenka dowodzi, że nasz język jest bardzo muzykalny – rzekł Adrian.
– Chciałabym bardzo poznać wierszyki, które doprowadziły Nais do zguby – rzekła Zefiryna – ale po sposobie, w jaki przyjęła prośbę Amelii, nie ma, zdaje się, ochoty uczęstować nas próbką.
– Winna jest samej sobie, aby kazać mu coś zadeklamować swojego – odparł Francis – geniusz bowiem tego jegomościa stanowi jej usprawiedliwienie.
– Pan, który byłeś w dyplomacji, uzyskaj to dla nas – rzekła Amelia do pana du Châtelet.
– Nic łatwiejszego – odparł baron.
Dawny sekretarz do poszczególnych poruczeń, przyzwyczajony do tych drobnych sztuczek, podszedł do biskupa i zręcznie wysunął go naprzód. Zagadnięta przez duchowną osobę, Nais zmuszona była poprosić Lucjana o jakiś utwór, który umie na pamięć. Szybki triumf barona w tej negocjacji zyskał mu powłóczyste spojrzenie Amelii.
– Stanowczo, ten baron jest bardzo sprytny – rzekła do Loloty.
Lolota pamiętała słodko-kwaśne uwagi Amelii o kobietach, które same robią suknie.
– Odkądże to uznajesz baronów Cesarstwa? – odparła z uśmiechem.
Lucjan próbował przebóstwić swoją ukochaną w odzie, którą poświęcił jej pod tytułem wynalezionym przez wszystkich młodych ludzi na wyjściu z kolegium. Oda ta, pieszczona z takim umiłowaniem, upiększona całą miłością, jaką odczuwał w sercu, wydała mu się jedynym dziełem zdolnym walczyć z poezją Chéniera. Rzucił spojrzenie dość zdobywcze w stronę pani de Bargeton, wymawiając tytuł: Do Niej! Następnie upozował się dumnie dla wygłoszenia tego ambitnego utworu, bowiem jego autorska miłość własna czuła się pewniejsza za spódniczką pani de Bargeton. W tej chwili Nais pozwoliła oczom kobiet podchwycić swój sekret. Mimo iż przyzwyczajona górować nad tym światem całą wysokością inteligencji, nie mogła się powstrzymać, aby nie drżeć za Lucjana. Zachowanie jej było niepewne, spojrzenia prosiły niejako o pobłażanie; następnie zmuszona była trwać z oczyma spuszczonymi i ukrywać zadowolenie, w miarę jak rozwijały się następujące strofy:
Z promiennych blasków fali lazurowej,
Kędy aniołów smętnych brać skrzydlata
Powtarza szeptem u tronu Jehowy
Skargi wszechświata,
Często cherubin, dziecię sfer podniebne,
Gasząc blask złoty, co mu stroi ciemię,
Zbywszy w błękitach
197
198