Stracone złudzenia. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stracone złudzenia - Оноре де Бальзак страница 24
Z radosnym sercem na swej szali waży
Miłość i skruchę.
Jeden z tych posłów wśród nas tutaj bawi,
Litośnie dzieląc ziemskie nasze losy,
I patrzy okiem, co we łzach się pławi,
W jasne niebiosy.
Nie czoła jego zaduma wpółsenna
Boskości jego sekret mi zdradziła,
Ni głosu słodycz, ani ta płomienna
Ócz200 jego siła;
Lecz gdy niebacznie biedne serce moje
Na tyle czarów dłoń ściągnęło drżącą,
Spotkało straszną archanioła zbroję,
Chłodną i lśniącą…
Naucz mnie, naucz, cudny serafinie,
Magicznej pieśni ziemi, nieb i morza,
Ma jaźń niech z tobą na wieki popłynie
W modre przestworza!
Niech zespolone bratnie nasze duchy
Pośród szaleństwa nadobłocznej jazdy
Sieją ku ziemi marzeń swych okruchy,
Niknące gwiazdy…
– Czy rozumie pan tę szaradę? – rzekła Amelia do pana du Châtelet, zwracając się doń spojrzeniem pełnym zalotności.
– Phi! To wiersze, jakie fabrykowaliśmy mniej lub więcej wszyscy na wyjściu z kolegium – odparł baron z miną znudzoną, trzymając się w roli sędziego, któremu nic nie imponuje. – Dawniej błądziliśmy w mgłach osjanicznych: Malwiny, Fingale201, mgliste zjawiska, rycerze którzy wstawali z grobów z gwiazdami płonącymi nad czołem. Dzisiaj tę poetycką tandetę zastąpił Jehowa, sfery, anioły, pióra serafinów, cała rajska garderoba odświeżona i połatana za pomocą słów takich jak „nieskończoność”, „bezmiar”, „samotność”, „jaźń”. Mamy jeziora, słowa boże, rodzaj uchrystianizowanego panteizmu, wzbogaconego rymem rzadkim, a mozolnie szukanym, jak „szmaragd” i „katarakt”, „kirys” i „Irys” etc. Słowem, zmieniliśmy szerokość geograficzną: zamiast bawić na Północy, jesteśmy na Wschodzie, ale ciemności zostały równie gęste.
– Jeśli oda jest ciemna – rzekła Zefiryna – oświadczyny wydają mi się bardzo jasne.
– A zbroja archanioła jest suknią z muślinu bardzo lekką – rzekł Franio.
Mimo iż grzeczność wymagała ostentacyjnego wyrażenia zachwytów nad odą ze względu na panią de Bargeton, kobiety, wściekłe, iż nie mają na służbach poety, który by je nazywał aniołami, podniosły się jakby znudzone, szepcąc tonem lodowatym: „bardzo ładne, śliczne, doskonałe”.
– Jeśli mnie kochasz, nie będziesz komplementował ani autora, ani jego anielicy – rzekła do swego drogiego Adriana Lolota tonem despotycznym, którego nie ważył się nie usłuchać.
– Ostatecznie, to tylko frazesy – rzekła Zefiryna do Frania – miłość zaś jest to poezja w czynie.
– Wiesz, Zizynko, miałem na myśli zupełnie to samo, ale nie byłbym umiał tak ładnie tego wyrazić – odparł Stanisław, muskając się od stóp do głowy pieszczotliwym spojrzeniem.
– Nie wiem, co bym dała – rzekła Amelia do pana Châtelet – aby doczekać upokorzenia dumy Nais, która każe sobie świadczyć od archaniołów, jak gdyby była czymś lepszym od nas i zmusza nas do pospolitowania się z synem aptekarza i akuszerki, którego siostra jest gryzetką202, a który sam pracuje u drukarza.
– Wstępuje w ślady ojca, to bowiem, czym nas uczęstował, to istne ziółka – rzekł Stanisław, przybierając jedną ze swoich póz najbardziej wyzywających. – Dobre są czasem ziółka, ale ostatecznie wolałbym już co innego.
W jednej chwili całe towarzystwo jak gdyby się zmówiło, aby upokorzyć Lucjana jakimś słówkiem arystokratycznej ironii. Nabożna Lili dopatrywała się sposobności do chrześcijańskiego uczynku, mówiąc, iż czas oświecić Nais, bliską popełnienia szaleństwa. Franio, dyplomata, podjął się przeprowadzić głupi spisek, którym wszystkie te małe dusze zainteresowały się jak rozwiązaniem dramatu i w którym zaświtała im plotka do obnoszenia nazajutrz. Dawny konsul, nie mający wcale ochoty na pojedynek z młodym poetą, który na oczach ukochanej wpadłby w szał za pierwszym obelżywym słowem, zrozumiał, iż trzeba zamordować Lucjana poświęcanym żelazem, przeciw któremu zemsta byłaby niemożliwa. Poszedł za przykładem, jaki mu dał zręczny Châtelet, kiedy była mowa o tym, aby skłonić Lucjana do wygłoszenia wierszy. Podsunął się do biskupa, udając, iż podziela zachwyt, jakim oda Lucjana przejęła Jego Wielebność; następnie zmistyfikował go, objaśniając, iż matka Lucjana jest to kobieta wyższego umysłu, niezmiernie skromna, która dostarcza synowi tematu do wszystkich jego utworów. Największą radością dla Lucjana było, gdy widział, iż ktoś oddaje sprawiedliwość jego matce, którą ubóstwiał. Raz zaszczepiwszy tę myśl w biskupa, Franio zdał się na traf konwersacji, aby sprowadzić zabójcze słowo, które umyślił wymierzyć ustami Jego Wielebności. Kiedy Franio i biskup wrócili do koła, w środku którego znajdował się Lucjan, uwaga zaostrzyła się wśród osób, które mu już dawały pić cykutę małymi łykami. Zupełnie obcy salonowym manewrom, biedny poeta umiał tylko patrzeć na panią de Bargeton i odpowiadać niezdarnie na niezdarne pytania, jakie mu zadawano. Nie znał imion i tytułów większości obecnych osób, nie wiedział, jak odzywać się do kobiet prawiących brednie, za które mu było wstyd. Czuł się zresztą odepchnięty o tysiąc mil od tych angulemskich bożyszcz, słysząc, jak go nazywają to panem Chardonem, to panem de Rubempré, podczas gdy między sobą wołali się Lolotą, Adrianem, Astolfem, Lili, Fifiną. Pomieszanie jego doszło szczytu, kiedy wziąwszy „Lili” za imię męskie, nazwał „panem Lili” brutalnego pana de Senonches. Nemrod203 przerwał Lucjanowi „panem Lulu?”, które przyprawiło panią de Bargeton o rumieniec aż po same białka.
– Trzeba być bardzo zaślepioną, aby wpuszczać tutaj i przedstawiać nam tego smarkacza! – rzekł półgłosem.
– Pani margrabino – rzekła Zefiryna do pani de Pimentel po cichu, ale w ten sposób, aby ją słyszano – czy nie znajduje pani wielkiego podobieństwa między panem Chardonem a panem de Cante-Croix?
– Podobieństwo idealne – odparła z uśmiechem pani de Pimentel.
– Sława ma swoje uroki, do których wolno się przyznać – rzekła pani de Bargeton do margrabiny. – Są kobiety, które pociąga wielkość, tak jak inne małość – dodała, spoglądając na Frania.
Zefiryna nie zrozumiała, konsul bowiem zdawał się jej bardzo wielki; ale margrabina przeszła na stronę Nais, podkreślając śmiechem przycinek.
– Panie drogi, pan jesteś bardzo szczęśliwy – rzekł do Lucjana pan de Pimentel, który, nazwawszy go wprzódy panem Chardonem, poprawił się na „pan de Rubempré” – pan się musi nigdy nie nudzić.
– Czy pan szybko pracuje? – spytała Lolota takim tonem, jakim
200
201
202
203