Stracone złudzenia. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stracone złudzenia - Оноре де Бальзак страница 26
– Odmalujesz w nim duszę, która zachowała pamięć nieba – rzekł biskup. – Poemat taki musiał być niegdyś stworzony, skłonny jestem dopatrywać się jego fragmentu w Pieśni nad Pieśniami212.
– Niech pan to napisze – rzekła Laura de Rastignac, wyrażając naiwną wiarę w geniusz Lucjana.
– Brakuje Francji wielkiego świętego poematu – rzekł biskup. – Wierzaj mi, chwała i fortuna staną się udziałem człowieka z talentem, który zechce pracować dla religii…
– On to podejmie, Wasza Wielebność – rzekła pani de Bargeton z emfazą. – Czy Eminencja nie widzi idei poematu żarzącej się już niby blask jutrzenki w jego oczach?
– Nais poczyna sobie z nami dość szczególnie – rzekła Fifina. – Co ona robi?
– Nie słyszysz? Harcuje oklep na wielkich słowach, bez głowy i ogona.
Amelia, Fifina, Adrian i Franio ukazali się w drzwiach buduaru, towarzysząc pani de Rastignac, która szukała córki, gotując się do odjazdu.
– Nais – rzekły obie panie, zachwycone, iż mogą zakłócić aparté213 buduaru – byłabyś bardzo uprzejma, gdybyś nam chciała zagrać jaki kawałek.
– Moje drogie dziecko – odparła pani de Bargeton – pan de Rubempré powie nam swego Świętego Jana na Patmos, wspaniały poemat biblijny.
– Biblijny! – powtórzyła Fifina ze zdumieniem.
Amelia i Fifina wróciły do salonu, unosząc to słowo jako nowy żer dla drwinek. Lucjan wymówił się od deklamacji, tłumacząc się brakiem pamięci. Kiedy pojawił się znów w salonie, nie budził już żadnego zainteresowania. Każdy zajęty był rozmową lub grą. Poeta zbył się już wszystkich promieni; właściciele ziemscy nie widzieli w nim nic użytecznego; ludzie z pretensjami obawiali się go jako siły niebezpiecznej dla ich ignorancji; kobiety, zazdrosne o panią de Bargeton, Beatrycze214 tego nowego Dantego, wedle wyrażenia generalnego wikariusza, rzucały mu spojrzenia zimne i pogardliwe.
– Oto świat! – powtarzał sobie Lucjan, zstępując do Houmeau okrężnymi drogami; są bowiem chwile w życiu, iż chętnie obiera się drogę najdalszą, aby przedłużyć bieg myśli, w których się jest zatopionym i z których falą pragnie się płynąć.
Zamiast zniweczyć w nim odwagę, wściekłość odtrąconej ambicji dawała Lucjanowi nową energię. Jak wszyscy ludzie pociągnięci swoim instynktem w podniosłą sferę, w którą weszli, zanim mają siłę się w niej utrzymać, obiecywał sobie wszystko poświęcić, byle pozostać w wysokim towarzystwie. Idąc, rozbierał kolejno, jedną po drugiej, zatrute strzały, jakimi go ugodzono; rozmawiał głośno sam ze sobą, piorunował głupców, z którymi miał do czynienia; znajdował cięte odpowiedzi na głupie pytania, jakie mu zadawano, i wpadał we wściekłość, iż dowcip przychodzi mu tak poniewczasie. Skoro zbliżył się do drogi ku Bordeaux, wijącej się u stóp góry i ocierającej się o brzegi Charenty, zdało mu się, iż spostrzega w świetle księżyca Ewę i Dawida siedzących na pniu nad brzegiem rzeki, opodal fabryki, i zeszedł ku nim małą ścieżynką.
Podczas gdy Lucjan biegł po swoje udręczenia do pani de Bargeton, siostra włożyła suknię z różowego perkalu w drobne paseczki, słomkowy kapelusz, lekki szalik jedwabny: ubiór prosty, ale który robił wrażenie strojności, jak zdarza się u osób, u których naturalny wykwint podnosi najmniejsze przybory. Toteż kiedy porzucała ubiór robotnicy, Ewa onieśmielała nadzwyczajnie Dawida. Mimo iż drukarz zdecydowany był mówić o swojej sprawie, kiedy podał rękę pięknej Ewie, aby ją przeprowadzić przez Houmeau, nie był zdolny wykrztusić słowa. Miłość lubuje się w tych pełnych czci onieśmieleniach, podobnych uczuciu, jakie wspaniałość Boga budzi w wiernych. Młoda para kroczyła w milczeniu ku mostowi św. Anny, aby przedostać się na lewy brzeg Charenty. Ewa, którą milczenie to wprawiało w zakłopotanie, zatrzymała się w połowie mostu, aby popatrzeć na wodę. Od tego miejsca aż do okolicy, gdzie budowano prochownię, rzeka tworzy niby długą wyspę, na której zachodzące słońce kładło w tej chwili radosne smugi światła.
– Ładny wieczór! – rzekła, szukając tematu do rozmowy. – Powietrze ciepłe i świeże zarazem, kwiaty pachną, niebo wspaniałe.
– Wszystko przemawia do serca – odparł Dawid, próbując dopłynąć do swej miłości przez analogię. – Nieskończoną przyjemnością dla kochających ludzi jest odnajdywać w szczegółach krajobrazu, w przejrzystości powietrza, w zapachu ziemi poezję, którą mają w duszy. Natura mówi za nich.
– I rozwiązuje im także język – rzekła Ewa, śmiejąc się. – Był pan bardzo milczący, kiedyśmy szli przez Houmeau. Wie pan, że czułam się zakłopotana!…
– Zdawała mi się pani tak piękna, że oniemiałem z podziwu! – odparł naiwnie Dawid.
– Czyż więc jestem mniej piękna w tej chwili? – spytała.
– Nie, ale jestem tak szczęśliwy, iż przechadzam się we dwoje z panią, że…
Zatrzymał się zakłopotany, tocząc wzrok po wzgórzach, po których zbiega droga do Saintes.
– Jeżeli pan znajduje jakąś przyjemność w tej przechadzce, cieszy mnie to niezmiernie; czuję się bowiem w obowiązku odpłacić panu wieczór, który pan dla mnie poświęcił. Odmawiając pójścia do pani de Bargeton, był pan równie szlachetny, jak Lucjan, gdy narażał się na jej gniew swą prośbą.
– Nie szlachetny, ale rozsądny – odparł Dawid. – Skoro jesteśmy sami pod tym niebem, bez innych świadków prócz trzcin i krzaków okalających Charentę, pozwól mi, droga panno Ewo, abym zwierzył ci się z niepokoju, jaki budzi we mnie obecny kierunek życia Lucjana. Po tym, co mu powiedziałem, obawy moje wydadzą się pani z pewnością przeczuleniem przyjaźni. Ty, panno Ewo, i twoja matka, uczyniłyście wszystko, aby go wynieść powyżej jego stanu; ale podsycając tak jego ambicję, czyście go nie pchnęły nierozważnie na drogę wielkich cierpień? W jaki sposób zdoła utrzymać się w świecie, w który ciągną go upodobania? Znam go! Należy on do natur lubiących zbiory bez pracy. Obowiązki towarzyskie pochłoną mu czas, a czas jest jedynym kapitałem ludzi, którzy mają za cały majątek swą inteligencję; lubi błyszczeć, świat będzie drażnił jego pragnienia, których żadna suma nie zdoła zaspokoić, będzie wydawał pieniądze, zamiast zarabiać. Wreszcie, przyzwyczaiłyście go do wielkiego rozumienia o sobie; ale zanim świat uzna jakąkolwiek wyższość, żąda wprzódy świetnych rezultatów. Otóż sukcesy literackie zdobywa się jedynie w samotności i dzięki wytrwałej pracy. Co da pani de Bargeton twemu bratu w zamian za tyle dni spędzonych u jej stóp? Lucjan jest zbyt dumny, aby przyjąć jej pomoc, a my wiemy, że jest zbyt ubogi, aby nadal przebywać w otoczeniu, które jest dlań podwójnie rujnujące. Wcześniej czy później ta kobieta porzuci Lucjana, zatraciwszy w nim zamiłowanie pracy, rozwinąwszy upodobanie w zbytku, lekceważenie naszego skromnego życia, smak do rozrywek, skłonność do próżniactwa, tę rozpustę dusz poetycznych. Tak, drżę o to, aby ta wielka pani nie uczyniła sobie z Lucjana zabawki: albo kocha
212
213
214