Dream again. Mona Kasten
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dream again - Mona Kasten страница 11
Poszukiwanie pracy w Woodshill okazało się trudnym zadaniem. Powoli traciłam nadzieję, że wkrótce coś znajdę. W sobotnie popołudnie właśnie dlatego znowu zawędrowałam do kawiarenki na uniwersytecie, kupiłam karmelowe macchiato i sprzedałam dwie ostatnie torebki od znanych projektantów, które mi zostały. Dostałam za nie mniej niż połowę tego, ile naprawdę były warte, ale to i tak będzie zastrzyk gotówki, choć nadal nie wystarczy na wynajem własnego kąta.
Usiłowałam się rozerwać, poznając coraz lepiej Woodshill i okolice. Odpaliłam muzykę w słuchawkach i odpłynęłam, nawet nie zauważyłam, kiedy wylądowałam nad przepięknym jeziorem w dolinie pośród gór. Tam usiadłam na parkowej ławeczce i tak długo wpatrywałam się w nicość, aż zapadła ciemność, a ja przemarzłam na kość.
Nie mogłam już dłużej odwlekać powrotu do domu, zwłaszcza że żołądek nie dawał o sobie zapomnieć i głośno upominał się o jedzenie. Miałam szczerą nadzieję, że pozostali lokatorzy mieli plany na wieczór i wyszli z domu. Ledwie jednak otworzyłam drzwi od strony werandy, przekonałam się, że jest dokładnie przeciwnie. Nie dość, że z wnętrza domu dobiegała głośna muzyka, to jeszcze w moim pokoju siedziały trzy osoby, których nigdy w życiu nie widziałam.
– Eeee? Cześć? – Wpatrywałam się w nie z niedowierzaniem.
– Cześć – odezwała się dziewczyna przy biurku, ciągle wpatrzona w wyświetlacz swojego telefonu.
– Moglibyście zejść z mojego łóżka? – zwróciłam się do parki, która umościła się na mojej narzucie.
– Nie wiedziałem, że mieszka tu piąta osoba – stwierdził typ, który z rękami za głową opierał się o wezgłowie mojego łóżka.
A ja nie wiedziałam, że będzie tu dzisiaj impreza, pomyślałam. Najwyraźniej żadnemu z moich trzech współlokatorów nie przyszło na myśl, by mnie o tym poinformować.
– Dopiero od tego tygodnia, ale to właściwie nie ma nic do rzeczy – odparłam i ściągnęłam szalik z szyi. Zdjęłam kurtkę, podeszłam do drzwi i ostentacyjnie otworzyłam je na oścież.
– Chciałabym się przebrać, jeżeli nie macie nic przeciwko temu.
Nie obchodziło mnie, czy mają. Nie podobało mi się, że po długim dniu wracam do siebie i zastaję we własnym pokoju nieznajomych, i to po tygodniu przemykania się po domu jak przestępczyni. Przypomniał mi się dom w Los Angeles, w którym mieszkałam, i pokój przechodni, do którego każdy wchodził i wychodził, jak mu się podobało. Nie chciałam, żeby tutaj także tak było.
– Złość piękności szkodzi, kotku. Już nas nie ma.
Kotku..., skrzywiłam się z niesmakiem.
Typ wstał z łóżka, podał rękę towarzyszce i razem wyszli z pokoju. Dziewczyna z komórką ruszyła za nimi.
Sądząc po odgłosach w saloniku, w domu było o wiele więcej gości. Przez chwilę rozważałam, czy po prostu nie włożyć piżamy i nie uciec do łóżka. Nie miałam ochoty na towarzystwo, a co dopiero na imprezę. Ale potem mój żołądek zaprotestował kolejny raz i przypomniałam sobie, że od śniadania nie miałam w ustach nic poza karmelowym macchiato. Musiałam coś zjeść.
Wstałam z westchnieniem, spojrzałam na siebie krytycznie. Czy to, co miałam na sobie, choć trochę nadawało się na imprezę?
Mogło być gorzej. Jeansy boyfriendy z pęknięciem na kolanie, oversize’owa koszulka, zawiązana na supeł na biodrze. Przeczesałam włosy palcami w nadziei, że to nada im objętości, wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi pokoju.
Ledwie weszłam do saloniku, zrozumiałam, czemu chłopcy mieli w szafkach tyle alkoholu. W dawnych szkolnych czasach ciągle błagałam Ezrę i Blake’a, żeby zabrali mnie na imprezę sportowców, choć byłam na to stanowczo za młoda. Tamte imprezy odbywały się co weekend u kogoś innego, najczęściej panował tam koszmarny tłok i nie raz wzywano policję, zanim zabawa zaczęła się na dobre.
To, co teraz działo się w naszym domu, stanowiło rozbudowaną wersję tego samego: z głośników brzmiała muzyka, wszędzie tłoczyli się ludzie, tańczyli, żartowali, rozmawiali. Także z ogródka dobiegały głosy i śmiechy, a w kuchni stały niezliczone butelki alkoholu, które wcześniej widziałam poukrywane w szafkach, a obok przekąski i ogromne kartony po pizzy.
Rozglądałam się za Ezrą, ale nigdzie nie było go widać. Przeciskałam się więc przez tłum do kuchni, żeby wziąć sobie przynajmniej kawałek chleba i trochę wody, zanim ucieknę do siebie. Także tutaj panował tłok. Niektórzy beztrosko sięgali do lodówki. Może jednak powinnam się zastanowić, zanim zacznę dokładać się do domowego budżetu, skoro tu w kółko odbywają się takie imprezy.
Drzwi od lodówki zamknęły się i wtedy zobaczyłam dziewczynę o ciemnych włosach. Była równie zaskoczona jak ja.
– Jude?
Odetchnęłam z ulgą i serdecznie objęłam Everly.
– Co ty tu robisz? – zapytała.
Oderwałam się od niej.
– Mieszkam tu. To dom mojego brata.
Everly otwierała i zamykała usta.
– Który z nich to twój brat?
– Ezra.
Znowu ruszała ustami jak ryba. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– Ezra? Szorstki, małomówny Ezra? – dopytywała z niedowierzaniem.
– No chyba... Aż tak bardzo się od siebie nie różnimy.
Patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby widziała mnie po raz pierwszy.
– Masz rację. Ale jesteś taka... – Długo szukała właściwego słowa. – Taka miła.
Parsknęłam śmiechem i poczułam, że moje napięcie odrobinę zależało. Dzięki obecności Everly nie czułam się już jak niepożądany gość, wydawało mi się, że niejako zasłużyłam na miejsce na tej imprezie, bo miałam tu kogoś na kształt przyjaciółki.
– Ezra potrafi być bardzo miły, kiedy tego chce. – Bez przekonania stanęłam w obronie brata. Wiedziałam doskonale, jak odpychający potrafi być wobec nieznajomych. Tak było jeszcze w dzieciństwie. Ale co innego, kiedy ja tak o nim mówię, a zupełnie co innego usłyszeć to z ust obcej osoby.
– Cóż, wobec mnie najwyraźniej nie chce – odparła i upiła łyk soku pomarańczowego. – Napijesz się czegoś? Jezu, co ja gadam. Przecież ty tu mieszkasz. Czemu właściwie cię pytam?