Cherub. Przemysław Piotrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cherub - Przemysław Piotrowski страница 22

Жанр:
Серия:
Издательство:
Cherub - Przemysław Piotrowski

Скачать книгу

zgasił papierosa w popielniczce. Nie podobał mu się kierunek, w którym zdążała ta rozmowa. Nigdy nie czuł się w towarzystwie tej kobiety komfortowo, a teraz miał wrażenie, że każde jej słowo czy gest mają jakieś drugie dno. Zdawała się go osaczać na każdym kroku. Taka właśnie była. I myliła się, mówiąc, że jej w ogóle nie zna. Może tylko częściowo, ale jednak. Wiedział już o niej całkiem dużo. I dlatego ta sprawa cuchnęła mu na kilometr.

      – Nosisz broń? – zapytał, gdy zamknął okno.

      – Nie.

      – To lepiej spraw sobie jakiegoś gnata. Ty też możesz znaleźć się na celowniku.

      – Nie sądzę, aby to było konieczne.

      – Zrobisz, jak uważasz. Do jutra.

      Winnicka odprowadziła komisarza wzrokiem. Nie miała zamiaru prosić się o towarzystwo. Gdy zatrzasnął za sobą drzwi, poczuła niepokój. Ta sprawa zaczynała robić się dla niej niebezpieczna.

      Zsunęła się ze stołu i sięgnęła do torebki po telefon. Przez moment wpatrywała się w wyświetlacz, zastanawiając się, czy powinna wybrać od dawna nieużywany numer. Zaklęła pod nosem. Niepotrzebnie wzięła tę sprawę. Ale czy mogła podejrzewać, że śledztwo przybierze taki obrót? Śmierć Kotelskiego sprawiła, że jej mały sekret znów stał się bezpieczny. Teraz nie mogła opędzić się od przeczucia, że jednak nie należy tylko do niej. I wrażenie to stawało się coraz intensywniejsze. Brudny był za bystry.

      Jeszcze przez kilkanaście sekund wpatrywała się w wyświetlacz. Wahała się. Chwilę później schowała telefon do torebki i wyszła z pomieszczenia.

      * * *

      – I jak poszło? – Zawadzka zgniotła puszkę po piwie i wyrzuciła ją do śmietnika. Otworzyła lodówkę i wyciągnęła jeszcze dwa, z których jedno wręczyła Brudnemu.

      – Dzięki. Nie było w butelce?

      – Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby – odparła z przekąsem. – Były, ale ciepłe, bo lodówka im nawaliła. W drugiej mieli puszki. Ale mów, co z tą pindą…

      Zawadzka rozsiadła się w fotelu i otworzyła piwo. Miała na sobie tylko krótkie sportowe spodenki i bawełniany T-shirt z grafiką rękawic bokserskich. Włosy spięła w tradycyjną kitkę, choć kilka niesfornych kosmyków jak zwykle lądowało jej na twarzy.

      Brudny otworzył swoje. W niewielkim pokoju panował gorąc i zimne piwo było jak znalazł. Wynajęli dwie jedynki tam gdzie zawsze, czyli w hotelu Pod Dębem znajdującym się w południowo-zachodniej części Zielonej Góry. Komisarz nie był sentymentalnym typem, a przynajmniej swoją decyzję tłumaczył względami czysto pragmatycznymi, bo hotel był tani, sąsiadował ze strzelnicą i znajdował się zaledwie kilka minut jazdy samochodem od komendy. To, że właśnie tu zaczynał nowe życie po wyjściu z sierocińca i że tu mieszkał podczas dwóch ostatnich śledztw, nie miało według niego żadnego znaczenia i podobne sugestie ze strony Julki zbywał milczeniem.

      Teraz też nie miał ochoty na rozmowę.

      – Powiesz coś czy jak zawsze mam cię ciągnąć za język? – zagadnęła Zawadzka.

      – Niby co, Julka?

      – Ja pierd… – Zawadzka przewróciła oczami. Tolerowała jego gburowaty sposób bycia, co nie znaczy, że nie działał jej na nerwy. – Coś chyba mówiła…

      – Nie była zadowolona i ta sprawa chyba trochę ją przeraża. Zgrywa twardą, ale moim zdaniem będzie jej ciężko.

      – Zasugerowałeś pomoc profilera?

      – Tak.

      – No i?

      – Powiedziała, że się zastanowi. A co u Anki?

      – Też się trochę przestraszyła. Laboratorium ma pracować całą noc. Do jutra do południa powinna mieć wyniki, ale ostrzega, żeby nie liczyć na zbyt wiele. Jeśli sprawca nie zostawił odcisków albo się z wrażenia nie zapluł, to ta kartka nic nam nie zdradzi.

      – A koperta?

      – Jest kilka paluchów, ale nie liczyłabym, że należą do mordercy. Jest na to zbyt bystry. Na bank działa w rękawiczkach.

      Przez dłuższą chwilę oboje siedzieli i sączyli piwo. Na ich ciałach skrzyły się kropelki potu.

      – Masz już jakieś pierwsze typy? – zagadnęła Zawadzka.

      – Przynajmniej dwieście.

      – Hmm…

      – Moim zdaniem to ktoś od hieronimek.

      – Ten krzyżyk może być tylko podpuchą.

      – Nie sądzę. Ten ktoś mnie zna.

      – Chcesz znów otwierać tamten rozdział?

      – „Chcę” to złe słowo. Muszę pogadać z Zimnym. Wiem, że przy poprzednim śledztwie pracował nad tożsamością i odszukaniem setek wychowanków. Jeśli dopisze nam szczęście, sporą część roboty będziemy mieli z głowy.

      – Była wąska grupa chłopaków, z którymi miałeś na pieńku, mam rację?

      – Od nich zacznę. Chociaż… – Brudny podrapał się po brodzie – …jakoś trudno mi sobie wyobrazić, aby któryś z tych półgłówków mógł wymyślić coś takiego.

      – Ty i… Kwiczoł też się tam wychowaliście. I nie wyrośliście na półgłówków…

      – Kwiczoł to co innego. Był wilkiem wśród owiec, nawet jeśli Gwidona ostatecznie go złamała.

      – Komu jeszcze podpadłeś?

      – Było ich wielu, ale nie chcę teraz o tym gadać. Interesuje mnie motyw.

      – Sam mówiłeś, że wielu wychowanków hieronimek trafiło potem na ulicę.

      – Przez jakiś czas starałem się śledzić ich losy. Rzeczywiście spora grupa szybko weszła w konflikt z prawem.

      – Zatem może to zwykła zemsta? Może Kotelski w jakiś sposób skrzywdził jednego z nich? Wsadził za kratki? Warto przyjrzeć się prowadzonym przez niego sprawom.

      – Zimny już pewnie wałkuje ten temat, ale mam przeczucie, że nie tędy droga. Sprawca zamordował Kotelskiego, ale głównym jego celem jestem ja. Tylko dlaczego akurat prokuratora okręgowego, skoro wystarczyło zabić byle kogo?

      – Chce rozgłosu?

      – Może. Nie wiem. Muszę się z tym przespać. Jestem padnięty.

      – I tak jestem pełna podziwu, że przetrwałeś ten dzień.

      – Już nie przesadzaj. Na razie.

      – Na razie.

      Brudny

Скачать книгу