Cherub. Przemysław Piotrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cherub - Przemysław Piotrowski страница 7

Жанр:
Серия:
Издательство:
Cherub - Przemysław Piotrowski

Скачать книгу

z ojcem dziewczyny, szanowanym biznesmenem z branży medialnej, który nie potrafił uwierzyć, że jego córka nie była taka święta, jak do tej pory sądził. Podobnych „kwiatków” było mnóstwo, ale Brudny nie należał do ludzi, którzy narzekają, gdy jest dużo pracy. Robił swoje, a ponieważ z racji ostatnich spektakularnych sukcesów i paskudnej kontuzji, której przy okazji wykonywania obowiązków się nabawił, awansował w hierarchii, miał do dyspozycji czterech ludzi, w tym byłą partnerkę i najlepszą przyjaciółkę Julię Zawadzką.

      Odchylił się na obrotowym krześle i zaczął rozmasowywać łydkę. Mimo że od akcji w Drzonkowie minęło już pół roku, wciąż kilka razy dziennie czuł w niej silne mrowienie. Lekarz twierdził, że doskwierająca dolegliwość wkrótce przejdzie, ale Brudny zaczynał w to powątpiewać, bo od jakiegoś czasu nie widział poprawy. Podciągnął nogawkę i przyjrzał się szerokiej, szarpanej bliźnie. Wciąż wyglądała na świeżą, a znaczny ubytek tkanki mięśniowej trudno było odbudować. I choć noga była już w miarę sprawna, to przy zmianie pogody rwała go niemiłosiernie.

      Wstał, aby ją trochę rozchodzić i pobudzić krążenie. Nastawił wodę na kawę i zrobił kilka rund od ściany do ściany. W końcu zatrzymał się przy oknie i spojrzał na majaczące w oddali wieżowce. Wpatrywał się bezmyślnie w błyszczące w świetle słonecznym szklane elewacje i ocknął się dopiero, gdy usłyszał kliknięcie elektrycznego czajnika.

      Nasypał do kubka kawy i zalał ją wrzątkiem. Spojrzał na stos dokumentów. Pomyślał, że to miasto zaczyna go przytłaczać. Kiedyś marzył o Warszawie, dziś wydawała mu się brudna, plugawa i zła do szpiku kości. Za dużo pieniędzy, kłamstw, polityki i powiązań wszystkich ze wszystkimi. Stolica zamieniła się w bagno i tonęli w nim wszyscy, którzy mieli w sobie choć odrobinę przyzwoitości i nie bali się jej pokazać światu. Najgorsze było to, że wszyscy wokół, poczynając od mieszkańców, a na sędziach kończąc, wiedzieli, kto powinien siedzieć, ale jeśli ktoś miał pieniądze albo kontakty z władzą, mógł spać spokojnie. Okropnie go to irytowało i myśl, że głównym podejrzanym w sprawie jest syn wiceministra spraw wewnętrznych Bożydara Czabańskiego, sprawiała, że coraz częściej chciał to wszystko rzucić w diabły i zniknąć z miasta. Raz jeszcze spojrzał na lśniące w oddali wieżowce. Wolał nie myśleć, jaki będzie finał tej sprawy. Sama niepewność wkurwiała go nie mniej niż przekonanie, że prędzej czy później ktoś ukręci sprawie łeb, a za kratki trafi niewinny człowiek.

      Postawił kubek z kawą przy laptopie i usiadł. Zajrzał do skrzynki. Jak zwykle zalewała ją fala spamu. Julka zawsze się z niego naśmiewała, że skoro przeważają oferty zachwalające suplementy na powiększenie penisa, to pewnie na jakiejś podstawie reklamy te zostały spersonalizowane. Nie protestował, bo nie należał do żartownisiów, a Julka akurat doskonale orientowała się w temacie.

      Tak jak go nauczyła, zaznaczał niechciane wiadomości i przerzucał je do odpowiedniego folderu, aby system zapamiętał, żeby je blokować. Wtedy usłyszał pukanie.

      – Otwarte – mruknął, nie przestając walczyć ze spamem.

      – Dzień dobry, komisarzu – przywitał się młody posterunkowy. Miał dobre metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ale był chudy jak szczapa. Brudny widział go już kilka razy, ale nigdy wcześniej nie rozmawiali. – List dla pana komisarza – dodał i położył na blacie pokaźną kopertę.

      – Dzięki. Jak masz na imię?

      – Posterunkowy Witek Leszek.

      – To Witek czy Leszek? – Brudny nie mógł się powstrzymać.

      – Witek, panie komisarzu. Leszek to…

      – Wiem. Kiepski żart.

      – Całkiem niezły, panie komisarzu.

      Brudny popatrzył na chłopaka pełnym politowania wzrokiem.

      – To teraz tego was uczą w szkole policyjnej?

      – Nie wiem, co ma pan na myśli, panie komisarzu.

      – Tak wam teraz każą gadać?

      Posterunkowy zmarszczył brwi, jakby nie do końca zrozumiał aluzję. Brudny pomyślał, że traci czas. Najwyraźniej chłopak dostał taką fuchę, na jaką zasługiwał.

      – Ja…

      – Dobrze, posterunkowy Witek. To znaczy Leszek. Możecie uznać, że dobrze wykonaliście swoją robotę. Możecie odejść.

      – Dziękuję, panie komisarzu. Miłego dnia.

      Brudny patrzył, jak młody policjant się odmeldowuje i znika na korytarzu. Przypomniał sobie swoje pierwsze dni w komisariacie. Zaśmiał się pod nosem na wspomnienie, gdy pewien nadęty sierżant chciał błysnąć przy kolegach i zmusić świeżaka do wyczyszczenia kibla, który wcześniej sam zapchał. Brudny potulnie poszedł z nim do toalety, a następnie wykręcił mu rękę, założył dźwignię i wepchnął głowę do muszli. Sierżant najadł się własnego gówna, a potem wstydu, bo do kibla wparowali jego kompani, którzy zamiast mu pomóc, wybuchnęli śmiechem. Ponieważ na kolegów się nie kapowało, sprawa nie nabrała oficjalnego trybu, ale jeszcze tego samego dnia o incydencie wiedzieli wszyscy w komisariacie. Brudny już na starcie stał się sławny, a sierżant kilka dni później poprosił o przeniesienie.

      Jedno przypadkowe spojrzenie na stos papierów przywróciło Brudnego do rzeczywistości. Sięgnął po list i obrócił go w dłoniach. Na bąbelkowej kopercie nie zauważył nadawcy, a jedynie odbiorcę: Igor Brudny, wydział zabójstw i dokładny adres komisariatu. Wyglądała co najmniej dziwnie, choć w dzisiejszych czasach każdy list bez administracyjnej pieczęci albo grafiki nadawcy wydawał się czymś osobliwym. Mimo to miał złe przeczucia. Kierowany instynktem odłożył kopertę i wyjął z szuflady lateksowe rękawiczki. Założył je i ponownie chwycił ją w dłonie. Wymacał palcami niewielką rzecz, ale przez bąbelki w kopercie nie mógł jednoznacznie ocenić, jaki ma kształt. Potrząsnął przy uchu. Efekt był równie mizerny. Wtedy otworzyły się drzwi do jego biura. Bez pukania wstęp miały tylko dwie osoby: komendant i Julka.

      – Co ty tu odpierdalasz? – zagadnął komendant Ryszard Beryl.

      – Otwieram kopertę – odparł Brudny.

      – Nie jestem ślepy, ale po co masz na rękach jednorazówki?

      – Bo dostałem podejrzany list i nie wiem, czy to czasem nie ucho albo palec ofiary seryjnego mordercy. Choćby dlatego.

      – Sodówka ci nie uderzyła do głowy od tej sławy? Igor, kurwa, słyszysz mnie, do jasnej cholery?

      Brudny odłożył kopertę i spojrzał na przełożonego. Beryl był modelowym przykładem od lat zasiedziałego, podstarzałego gliny. Nie był gruby, ale wydatny piwny brzuch omal nie wylewał się znad paska, a czerwony nos i wory pod oczami zdradzały, że wczorajszą noc spędził na jakiejś popijawie.

      – Widzę, że impreza była udana – rzucił kpiącym tonem.

      – Jeszcze ty mnie nie wkurwiaj. – Komendant oparł dłonie na biurku i wymownie spojrzał na stos dokumentów. – Kiedy popchniesz tę sprawę do przodu?

      – Mówiłem ci, kto jest głównym podejrzanym, ale nie chciałeś słuchać.

      – Mówiłem,

Скачать книгу