Ogniem i mieczem. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem - Henryk Sienkiewicz страница 37
— A samże waszmość nie możesz prochów robić?
— Od dwóch już miesięcy Zaporożcy saletry[839] mi nie puszczają, którą od Czarnego Morza przywozić trzeba. Wszystko jedno. Zginę!
— Uczyć się nam od was, starych żołnierzów[840]. A gdybyś sam waszmość po prochy ruszył?
— Mosanie, ja Kudaku nie zostawię i zostawić nie mogę; tu mi było życie, tu niech śmierć będzie. Waść nie myśl także, że na bankiety i wspaniałe recepcje jedziesz, jakimi gdzie indziej posłów witają, albo że cię tam godność poselska osłoni. Toż oni własnych atamanów mordują i od czasu, jak tu siedzę, nie pamiętam, by który sczezł[841] swoją śmiercią. Zginiesz i ty.
Skrzetuski milczał.
— Widzę, że duch w waćpanu gaśnie. To lepiej nie jedź.
— Mój mości komendancie — rzekł na to z gniewem namiestnik — wymyślże co lepszego, by mnie przestraszyć, bo to, co mi powiadasz, jużem słyszał z dziesięć razy, a kiedy mi radzisz nie jechać, to widzę, sam byś na moim miejscu nie jechał — zważ przeto, czy ci nie tylko prochów, ale i fantazji do obrony Kudaku[842] nie zbraknie.
Grodzicki, zamiast się rozgniewać, spojrzał jaśniej na namiestnika.
— Zubastaja szczuka[843]! — mruknął po rusińsku. — Przebacz mi waszmość. Z odpowiedzi twojej miarkuję, że potrafisz dignitatem[844] księcia i stanu szlacheckiego utrzymać. Dam ci tedy parę czajek, bo bajdakami[845] porohów[846] nie przejedziesz.
— O to też przybyłem prosić waszmości.
— Koło Nienasytca[847] każesz je lądem ciągnąć, bo choć woda duża, ale tam nigdy przejechać nie można. Ledwie się jakie małe czółenko przemknie. A gdy już będziesz na niskich wodach, tedy się pilnuj, by cię nie zaskoczono, i pamiętaj, że żelazo a ołów od słów wymowniejsze. Tam tylko śmiałych ludzi cenią. Czajki[848] będą na jutro gotowe, każę tylko drugie rudle[849] poprzyprawiać, bo jednego na porohach mało.
To rzekłszy Grodzicki wyprowadził z izby namiestnika, by mu zamek i jego porządki pokazać. Wszędy panował wzorowy ład i karność. Straże dniem i nocą gęsto czuwały na wałach, które jeńcy tatarscy musieli bez przestanku wzmacniać i poprawiać.
— Co rok na łokieć wyżej wału sypię — rzekł pan Grodzicki — toteż tak już urósł, że gdybym miał prochów dostatek i we sto tysięcy nic by mi nie zrobili; ale bez strzelby nie obronię, gdy przemoc przyjdzie.
Forteca była istotnie nie do zdobycia, bo prócz armat broniły jej dnieprowe przepaście i niedostępne skały pionowo zeskakujące w wodę; nie potrzebowała nawet wielkiej załogi. Toteż w zamku nie stało więcej nad sześćset ludzi, ale za to co najprzebrańszego żołnierza, uzbrojonego w muszkiety i samopały[850]. Dniepr, płynąc w tym miejscu ściśniętym korytem, tak był wąski, że rzucona z wałów strzała przelatywała daleko na drugi brzeg. Działa zamkowe panowały nad oboma brzegami i nad całą okolicą. Prócz tego o pół mili od zamku stała wysoka wieża, z której ośm mil wokoło widać było, a w niej stu żołnierzy, do których pan Grodzicki każdego dnia zaglądał. Ci, spostrzegłszy w okolicy lud jaki, dawali natychmiast znać do zamku, a wówczas bito w dzwony i cała załoga wnet stawała pod bronią.
— Prawie tygodnia nie ma — mówił pan Grodzicki — bez jakowegoś alarmu, bo Tatarzy jak wilki stadami często po kilka tysięcy tu się włóczą, których z dział strychujemy jak można, a częstokroć tabuny dzikich koni straże biorą za Tatarów.
— I nie przykrzy się waszmości siedzieć na takim bezludziu? — pytał pan Skrzetuski.
— Choćby mi też na pokojach królewskich miejsce dano, to bym tu wolał. Więcej ja stąd świata widzę niżeli król ze swego okna w Warszawie.
Jakoż istotnie z wałów widać było niezmierną przestrzeń stepów, które teraz wydawały się jednym morzem zieloności; na północ ujście Samary, a na południe cały bieg dnieprowy, skały, przepaście, lasy, aż do pian drugiego porohu, Surskiego.
Pod wieczór zwiedzili jeszcze wieżę, gdyż Skrzetuski, pierwszy raz widząc tę zaginioną w stepach fortecę, wszystkiego był ciekawy. Tymczasem przygotowywano dla niego w Słobódce czajki[851], które opatrzone rudlami po obu końcach, stawały się zwrotniejsze. Nazajutrz rankiem miał wyruszyć. Ale przez noc nie kładł się prawie wcale spać rozmyślając, co mu czynić przystoi wobec niechybnej zguby, którą mu groziło posłowanie do straszliwej Siczy[852]. Życie uśmiechało mu się wprawdzie, bo był młody i kochał, i miał żyć obok ukochanej; wszelako od życia więcej honor i sławę kochał. Ale przyszło mu do głowy, że wojna bliska, że Helena czekając na niego w Rozłogach może być ogarnięta najokropniejszym pożarem, wystawiona na zapędy nie tylko Bohuna, ale rozpętanej i dzikiej czerni[853], więc duszę porywała mu trwoga o nią i ból. Stepy musiały już podeschnąć, można by już pewno do Łubniów[854] z Rozłogów jechać, a tymczasem on sam kazał Helenie i kniahini na swój powrót czekać, bo nie spodziewał się, by burza mogła wybuchnąć tak prędko, nie wiedział, czym grozi jazda do Siczy. Chodził więc teraz szybkimi kroki po zamkowej izbie, brodę targał i ręce łamał. Co miał począć? Jak postąpić? W myśli widział już Rozłogi w ogniu, otoczone wyjącą czernią, więcej do szatanów niż do ludzi podobną. Własne jego kroki odbijały się posępnym echem pod sklepieniem zamkowym, a jemu wydało się, że to już złe moce po Helenę idą. Na wałach trąbiono gaszenie świateł, a jemu zdawało się, że to odgłos Bohunowego rogu, i zębami zgrzytał, i za głownię szabli imał. Ach! czemuż to on naparł się tej ekspedycji i Bychowca jej pozbawił!
Zauważył tę alterację[855] pana Rzędzian śpiący w progu, więc wstał, oczy przetarł, objaśnił pochodnie palące się w żelaznych obręczach i począł kręcić się po komnacie, chcąc zwrócić uwagę pana.
Ale namiestnik utonął całkowicie w swoich bolesnych myślach i chodził dalej, budząc krokami uśpione echa.
— Jegomość! Hej, jegomość!... — rzekł Rzędzian.
Skrzetuski popatrzył na niego szklanym wzrokiem. Nagle zbudził się z zamyślenia.
— Rzędzian, boisz ty się śmierci? — spytał.
— Kogo? Jak to śmierci? Co jegomość mówi?
— Bo kto na Sicz[856]
839
saletra — azotan, skladnik materialow wybuchowych.
840
zolnierzow — dzis popr. forma D. lm: zolnierzy.
841
szczeznac — oslabnac, opasc z sil, zginac.
842
Kudak (nazwa z tur.) — twierdza nad brzegiem Dniepru, zbudowana w 1635 r. z inicjatywy hetmana Stanislawa Koniecpolskiego, nazywana „kluczem do Zaporoza”, dzis w granicach miasta Dniepropietrowska.
843
zubastaja szczuka (ukr.) — zebaty szczupak.
844
dignitas, dignitatis (lac. ) — godnosc; tu B. lp: dignitatem.
845
bajdak (ukr.) — duza rzeczna lodz zaglowo-wioslowa.
846
poroh (ukr.: prog) — naturalna zapora skalna na rzece, uniemozliwiajaca swobodna zegluge; kraina ponizej porohow Dniepru nazywala sie Nizem albo Zaporozem i byla zamieszkana przez spolecznosc Kozakow zaporoskich.
847
Nienasytec — piaty z dziewieciu porohow Dniepru, blisko prawego brzegu znajdowal sie na nim 7-metrowy wodospad.
848
czajka — wioslowo-zaglowa, pelnomorska lodz kozacka.
849
rudel (daw.) — ster a. wioslo sterowe.
850
samopal — prymitywna bron palna, uzywana przez Kozakow w XVI i XVII w.
851
czajka — wioslowo-zaglowa, pelnomorska lodz kozacka.
852
Sicz Zaporoska — wedrowna stolica Kozakow Zaporoskich, oboz warowny na jednej z wysp dolnego Dniepru.
853
czern — biedota kozacka.
854
Lubnie — miasto na Poltawszczyznie, na sr.-wsch. Ukrainie, rezydencja ksiazat Wisniowieckich.
855
alteracja (z lac.) — rozterka, niepewnosc.
856
Sicz Zaporoska — wedrowna stolica Kozakow Zaporoskich, oboz warowny na jednej z wysp dolnego Dniepru.