Sezonowa miłość. Gabriela Zapolska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sezonowa miłość - Gabriela Zapolska страница 12

Ona była jednak tak silna, że nie potrzebowała sięgać do owego szablonu, aby uczuć się wrażliwą w bolesny czy kojący sposób.
Szła twarda, kanciasta, ostra dźwigając na swych ramionach jakąś potęgę, która z niej tworzyła odrębną, specjalnie czującą istotę.
I przeszedłszy drogę zniknęła pnącą się ścieżynką wśród dużych złomów skalnych, po których rwał się bystro z grzechotem dziwny górski potok.
VI
Sala teatralna napełniała się powoli.
Tu i owdzie widać jednak było duże szczerby i puste krzesła świeciły białością dobrze zheblowanego drzewa.
Szczególnie dotyczyło to miejsc droższych. Kilka zaledwie pierwszorzędnych krzeseł zajęła publiczność dość strojna, ale jakaś cicha i jakby niezadowolona.
Cała doza krytycyzmu quand même[5], charakteryzująca widzów teatralnych, spływała ze stropu czystej salki, utrzymanej forsownie w „stylu”, lecz oświetlonej skąpo i trochę smutnej.
Od cukierni dolatywał gwar głosów i szczęk porcelany. Publiczność nie śpieszyła się z wejściem, siedziała przy stolikach lub stała w przejściach.
Wyprostowane, wystrojone jak lalki, w białych, szewiotowych sukniach, przemknęły do swych miejsc Tuśka i Pita. Ubrane były starannie, uczesane z całą sumienną elegancją, zrobiły doskonałe wrażenie.
Oglądano się za nimi. One obie prostowały się, przyjemnie podniecone tymi spojrzeniami, które za nimi pobiegły. Tuśkę jednak ukłuła ta myśl, iż to są najlepsze ich suknie.
– Opatrzą się – pomyślała zmartwiona.
Był to jej beau jour[6] i rzeczywiście wyglądała bardzo ładnie.
Troszkę pełne jej kształty opinał dość miękki szewiot bardzo szczęśliwie. Ogromny gipiurowy kołnierz, spadający z ramion, krył to, co mogło być poczytane za pewną zbyteczną obfitość. Natomiast twarzyczka była drobna, prawie porcelanowa. Szczególnie piękną była w linii i wyrazie broda Tuśki, ozdobiona ślicznym dołeczkiem. Młodzieńcza, świeża, jakaś ponętna i ciągnąca. Włosy gęste, złotawe, prześlicznie utrzymane, fryzowane w modne abażurowych kształtów sploty, odsłaniały kark równie młodzieńczy, pełny i biały. Oczy tylko pozostawiały dużo do życzenia. Były wprawdzie skośne, oryginalne, podobne do oczu Japonki i przybierały chwilami szczególny, niepokojący wyraz, lecz były małe i źle oprawne. W całości jednak Tuśka robiła dobre wrażenie wysokim wzrostem, ładnym chodem, ruchem nie pozbawionym dystynkcji. W białej sukni i dużym białym toku z kwiatów, przy wieczornym oświetleniu, zachwycić mogła nawet dość wybredne gusty.
Szczególnie jednak pięknie przedstawia się Pita. Cera jej, delikatna jak płatek kamelii, mieniła się bladą barwą róży i alabastru.
Chwilami zdawało się, że ktoś roznieca wewnątrz niej różowy płomień i że cudowne blaski przeświecają na wskroś jej twarzyczkę.
Prześliczne rysy, drobniuchne, ironiczne usteczka, włoski o popielatej barwie, spływające spokojnie do połowy pleców, aureola białego kapelusza, ocienionego puszystym, śnieżnym piórem, i ten nieuchwytny wdzięk rozanielenia się w samej sobie, jaki mają dziewczynki w wieku Pity, tworzył z niej całość prawie nieziemską, połączenie anioła Ghirlandaja z dziewczętami Burne-Jonesa. Było to czyste, idące ponad życiem, a przecież ziemskością na wskroś przesiąkłe, od maluchnych stopek, obutych w błękitne, dobrze wyciągnięte pończoszki i białe buciki, a skończywszy na tej parze niewidzialnych skrzydeł, które z lasu popielatych włosów wystrzelać jak lilie się zdały.
Gdy tak obie usiadły wśród pustych krzeseł, zabielało, zaśnieżyło się od nich w sali. Powiało jednak jakimś chłodem, sztucznością dobrze wysznurowanych dusz i klatek piersiowych. Obie jednakże uśmiechały się na „kredyt”, grzecznie i uprzejmie.
A przecież doznały niemałego zawodu.
Myślały, że w tym teatrze znajdą wiele osób, które podziwiać będą ich śnieżne szewioty i płaskie, anamickie kapelusze.
Obie jednak nie wydały się ani na chwilę z owym zawodem, ani przed sobą, ani przed tą nieliczną garstką widzów, która im się przyglądała.
Muzykanci w orkiestrze, przystrojeni po „zakopiańsku”, naziewawszy się i nakrzywiwszy dostatecznie, zaczęli rozwłóczyć swoją nudę tonami jakiejś niewyraźnej uwertury.
Kurtyna ciemna i posępna, wyobrażająca Morskie Oko, poruszała się tajemniczo.
Nie dochodziła do ziemi i co chwila jakaś para nóg, mniej lub więcej solidnie obutych, zjawiała się pod jej brzegiem.
Nogi te, kobiece, męskie, wyśpiewywały całą tajemnicę takiej wędrownej, przygodnej trupy stołecznych aktorów, którzy „dla odpoczynku i nabrania sił” przewłóczą się z kąpielowego miejsca na miejsce kąpielowe, aby przeżyć te kilka tygodni na świeżym powietrzu i kto wie, zarobić może parę guldenów na zapłacenie długów zaciągniętych w zimie.
Wreszcie kurtyna się podniosła.
Grano jakąś farsę francuską, pełną dwuznaczników i jednoznacznych sytuacji.
Od pierwszej sceny rosła i tłusta aktorka rozsiadła się na kolanach jednego z grających i nie miała zamiaru tak prędko ruszyć się z zajmowanego stanowiska.
Wymagała tego sytuacja sceniczna, jak również całej serii dowcipów, wyplutych przez znudzonych aktorów z jakąś brutalną złośliwością.
Tuśka ani drgnęła.
Ona, która z taką troskliwością osłaniała Pitę przed widokiem Józka, całującego Hankę w sieni góralskiej chaty, tu, na scenie, uznawała za zupełnie naturalne to, co córka jej miała przed oczyma.
Była w tym nieporównana konsekwencja większości kobiet, śmiesznych w swych odruchach źle pojętej ostrożności macierzyńskiej.
Akt pierwszy skończył się szybko i kurtyna zapadła z szumem i łoskotem. Nikt nie porwał się do brawa. Nuda spadała z wolna z jasnego sufitu i chwytała za kark garstkę zbłąkanych widzów, którzy, przyjrzawszy się sobie i oceniwszy wzajemnie, siedzieli kurcząc się, garbiąc i kwaśniejąc jak rydze octem nalane.
Nagle poza Pitą i Tuśką zrobiło się gwarniej i weselej:
Jakieś towarzystwo, złożone z kilku osób, siadło poza nimi roześmiane i rozszeptane.
Szeleściły jedwabne podszewki, dzwoniły breloki.
Wionęła trèfle incarnat, violettes de Niva – rozpyliła się welutina Raya, nieśmiertelna welutina!…
Tuśka i Pita poruszały nozdrzami.
Znalazły się w atmosferze pewnej światowej elegancji, uzewnętrzniającej się
5
6