Sezonowa miłość. Gabriela Zapolska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sezonowa miłość - Gabriela Zapolska страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Sezonowa miłość - Gabriela Zapolska

Скачать книгу

chciałbyś jej zobaczyć? – pyta bojaźliwie kobieta.

      – Ależ owszem, kiedyś chętnie przyjadę.

      – Och! mówisz już tak trzy lata.

      – No, to trudno, nie jestem panem swej woli. Nie trzeba było stąd wyjeżdżać.

      – Jakżeż nie miałam wyjechać? Musiałam!

      – E!…

      – Sam mnie namawiałeś. Przyrzekałeś, że przyjedziesz na sezon, na ślub…

      – Tylko, proszę cię, nie zaczynaj tej kwestii. Chyba chcesz, żebym zaraz uciekł…

      Głos kobiety nie mięknie, stawia się trochę hardo.

      – Tak, ja wiem… ty zaraz uciekasz. To najwygodniej.

      – Proszę cię, jestem zdenerwowany.

      – A ja!…

      – Ty? czym? wiedzie ci się dobrze, wyglądasz wybornie, utyłaś, podobno do dziecka masz guwernantkę francuską.

      – A ty się nie pytasz, skąd mam na to wszystko?

      – Co mnie do tego, moja droga. Znasz mnie i wiesz, że jestem dyskretny!

      Aż huczy od tej dyskrecji i wygodnej polityki naokoło płaczliwego głosu kobiety.

      – Dyskretny!…

      – Spodziewam się. Inny na moim miejscu nie mówiłby z tobą, odwrócił się, a ja zawsze przychodzę, ile razy mnie wezwiesz. Czy masz mi co do zarzucenia? No… powiedz!… no… no…

      Przez zęby zaciśnięte pada:

      – Dyskretny!…

      I zaraz uderzenie pięścią, drobną pięścią w stół i wyplute raczej niż wypowiedziane:

      – Podły!…

      – O! o!… nie wiem, kto z nas dwojga. Czy ty, która w tej chwili ciskasz się jak przekupka, czy ja, który mimo wszystko podaję ci jeszcze rękę i staram się nie zapominać, że jesteś matką naszego dziecka.

      Wypowiedziane to było wszystko równo, bez uniesienia, pomimo owego „zdenerwowania”, o którym była poprzednio mowa.

      Kobieta znów uparcie powtarza:

      – Dyskretny!…

      I wybuchła silnym, zawodzącym płaczem.

      W Tuśce budzi się przeogromna solidarność kobieca.

      W jednej chwili i ściśle kobiecą intuicją odgaduje całość i linię tej „historii”, ogromnie zwyczajnej i ogromnie przez to smutnej.

      Pomimo mieszczańskiej moralności, jaką jest opancerzona, czuje, że tamta, przez drzwi łkająca kobieta, jest w prawie roztaczać taką głośną rozpacz i manifestować wielkość swego bólu. Nie ma bowiem w tym jęku nic bezwstydnego ani narzucającego się, jest tylko łkanie człowieka, przed którym bezlitośnie objawiło się jego przeznaczenie, idące naprzeciw niego z narzędziami męki w wyciągniętych dłoniach.

      Lecz Tuśka nie odczuwa jeszcze, iż tak być musiało i że ta kobieta łka teraz i tarza w bolu swą głowę o twarde poduszki hotelowego łóżka, a duszę w całym polu cieni okwitłych krwią jej złudzeń, dlatego że jeden łańcuch faktów wziął zaczątek przed wiekami w tym kierunku i zajął ją w swe ogniwa, ją i jej łzy.

      Tuśka do tego punktu patrzenia na objawy życia przez zaczątki nie doszła, bierze sam objaw i w niego się wnurza gwałtownym impetem swej wiecznie trzymanej na uwięzi natury.

      – Dlaczego ona tylko płacze? – myśli wzburzona. – Dlaczego ona nie powie mu więcej, więcej nad to „podły”, bo przecież to „więcej” aż się samo na usta prosi?

      A może wyszedł, może uciekł, tak jak to bywa „najwygodniej”.

      Nie, jest. Chodzi teraz po pokoju, chodzi pewnym, równym krokiem. Nie mówi jednak nic. Zapewne ma minę zrezygnowaną i znosi ten płacz z cierpliwością i wspaniałością dyskretną.

      Tuśka nigdy nie stanęła tak bezwzględnie z objawami zwyczajnego życia.

      Prosto z domu rodziców weszła pod dach męża. Czytała wiele. Ale w książce to pewna ilość czarnych literek mówi „kobieta płakała” i to wszystko.

      W życiu taka gama szlochania to sam przez się cały poemat bolu, cała synteza odczucia, poszarpania życia i stoczenia się na dno przepastnej czerni, na którym już się nie klnie swej doli, nie gryzie rąk załamanych, nie targa się tak zwanego sumienia, aby z niego na pociechę wytrząsnąć choćby kilka kropli krwawej własnej winy…

      Teraz niemniej Tuśka wiedziała, że są takie bole. Nie czuła ich, nie rozumiała ich ogromu, ale o istnieniu ich miała zupełną świadomość. Nagle to widowisko przeczuwane znalazło się w pobliżu niej z całą potęgą i siłą. Nie wiedziała, jak je przyjąć i ile włożyć z siebie w to, co się dokoła niej rozsnuwać zaczęło.

      Rzuciła się cała nerwami i duszą w tę głąb, tracąc miarę i bezstronność widza.

      – Dlaczego mu nie powie, że go nienawidzi, że nim gardzi za tę dyskrecję, którą on się tak pyszni. Wszakże to jasne, że ktoś inny wychowuje i łoży na jego dziecko. I on to przyjmuje… bo choć nie bezpośrednio, ale zawsze przecież, skoro to jego dziecko…

      Nagle przystanął i dał się słyszeć jego głos:

      – A masz papierosy?…

      Tuśka wstrzymała oddech.

      – Co ona mu odpowie? Porwie się jak lwica, może mu do gardła skoczy, że on nie potrafi nawet uszanować tej jej bolesnej chwili, w której duch w łkaniach się rozłamuje i siatką nad ciałem się rozpina.

      Lecz cisza zupełna.

      Tylko po chwili – woń papierosa dobywa się przez szczeliny.

      Musiała mu gestem wskazać, gdzie były papierosy. Zapalił, a teraz chodzi znów lekko, skrzypiąc nowymi prawdopodobnie butami.

      Łkania kobiety przycichają z wolna.

      Tuśka siada, przytulona do rogu kanapy, i słucha.

      Równocześnie wyobraża sobie i ją, i jego, tak dawniej sobie bliskich, tak bardzo bliskich.

      A i to trzecie pomiędzy nimi, ta mała dziewczynka, pielęgnowana przez francuską guwernantkę i żywiona kosztem kogoś nieznanego…

      To dziwne być musi uczucie, straszne i pełne grozy, kazać żywić dziecko cudze…

      To musi być pełne grozy i wielkiego wstrętu do samej siebie w czasie takich bezsennych, długich nocy.

      Taki płacz wtedy musi chwytać za gardło, jak

Скачать книгу