Drapieżca. Александр Конторович
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Drapieżca - Александр Конторович страница 13
Nie, to nie dla mnie. Nijak nie udaje mi się szybko obracać i kucać, a przecież na filmach nie takie wygibasy odstawiają! Zresztą, to przecież kino! Tam wszyscy strzelają, jak sławni snajperzy. A w swój talent do celnego strzelania to ja osobiście szczerze wątpię. Daj Boże, trafić z kilkunastu metrów w drzwi wejściowe!
Po amunicję trzeba będzie iść do handlarza – na pewno ma zapas! Musi jakoś zaopatrywać swoją ochronę. Albo wie, gdzie takie dobro zdobyć. Zatem, ruszam ponownie na poszukiwanie pustych butelek.
Znowu piwnica. Jednak trzeba by wymyślić coś innego! To źródło zarobku, choć pozwala mi nie umrzeć z głodu, wieczne nie będzie. Ile wody potrzebuje handlarz? A i te butelki też się wyczerpią prędzej czy później i co dalej? Na razie nie mam odpowiedzi.
Tym razem, wymacawszy pod ubraniem obrzyna, strażnik wcale się nie zdziwił.
– Wzbogaciłeś się?
– Trochę… – potwierdzam.
A co będę rżnąć głupa? Z tymi chłopakami lepiej się przyjaźnić.
– Tam. – Kiwa głową strażnik. – Widzisz skrzynkę? Tam włóż!
Za kratą człowiek z karabinem obrzucił mnie bacznym spojrzeniem. Nigdy nie wiadomo.
Sprzedawca (jak się okazuje, ma na imię Artemij) niedbale wrzuca wszystkie butelki do skrzynki.
– Co potrzeba?
– Amunicji. Dwunasty kaliber.
Zaciska usta i sceptycznie ogląda przyniesione przeze mnie butelki.
– No, dam parę paczek. Dwie kartaczy lub grubego śrutu, tego mogę dać trzy.
– A jeśli fifty-fifty?
– Czego?
– No, w sensie po połowie. Ile jest naboi w paczce?
Handlarz się uśmiecha.
– Matematyk… Dziesięć sztuk tam włazi. Paczkę kartaczy i… – chwilę się zastanawia – kilkanaście sztuk śrutu.
– Piętnaście!
Zeszliśmy się na czternastu.
Przy okazji dowiedziałem się, że gruby śrut – to kulki o średnicy około czterech-pięciu milimetrów. Biorąc pod uwagę znaczny kaliber strzelby, na krótki dystans wystarczy tego po dziurki w nosie. Pewnie na drugą stronę ulicy nie trafię, chyba żeby strzelać w słonia.
Przy wyjściu okazuje się, że prawie-obrzyn został rozładowany. Naboje ułożone obok.
– Na przyszłość – wyjaśnia strażnik – sam tak zrób. Z naładowaną bronią do nas nie wchodź, bo ułożymy.
– W jakim sensie?
– Zastrzelimy w chuj i koniec pieśni.
Tak, ludzie tu uprzejmi.
Chowam broń pod kurtkę i wychodzę na ulicę. Te bandziory, co napadli na mnie poprzednio, gdzieś tu w pobliżu mają punkt obserwacyjny. Tak, moim zdaniem, nazywają się podobne miejsca. Stamtąd widzą każdego, kto wchodzi lub wychodzi ze sklepu. Teraz stało się jasne, z jakiego to powodu niektóre przejścia nagle stały się nieco niewygodne – żeby ludzie chodzili po konkretnych trasach. Tam nagle drzewo się przewróciło, tu pojawiła się skądś kupa śmieci – kontenery wywaliły się w niewytłumaczalny sposób. Aha, w miejscu, gdzie ich nigdy nie bywało. Normalny człowiek w cuchnącą stertę nie wejdzie. I czołgać się po ziemi pod zwalonym drzewem nie będzie. Pójdzie tam, gdzie jest czyściej i wygodniej.
Przy okazji, taki detal! Ich jest niedużo, nie mogą więc pilnować wszystkich dojść! Czyli muszą ułatwiać sobie życie. Gdzie czekali na mnie ostatnio? Pod tamtym domem. Jaki z tego wniosek? Zobaczyli, zebrali się – i popędzili skrótem. Od któregoś z nich lekko śmierdziało – wdepnął w kupę śmieci! To gdzie oni siedzą?
Ze swojego stanowiska muszą widzieć to mieszkanie, do którego kazali mi wchodzić, zwyczajnie, żeby nie biegać tu i tam bez potrzeby. Człowiek wszedł, więc wszystko w normie – klient zapłacił dziesięcinę. Można go nie tykać: to co się należy, jest na miejscu, wieczorem można zabrać. Nie wszedł – może uda się go przechwycić.
To musi być ten dom,oprócz niego żaden nie jest tak wygodnie usytuowany. Ogrodzenia przeszkadzają, a przebijanie w nich dziur jest nierozsądne: każdy będzie mógł skorzystać i chodzić po nieprzygotowanych wcześniej ścieżkach. Na to banda nie pójdzie!
Na kilka sekund zatrzymuję się w kącie, jaki tworzy ściana domu i wysunięty kontener na śmieci. Szybko wsuwam do magazynka cztery naboje, szarpię drewienkiem (nauczyłem się!) i doładowuję broń.
Pięć strzałów. Teoretycznie – pięć zgonów. Jeśli wystrzelę. A przecież inaczej się nie da, nie rozstaniemy się w zgodzie. A jeśli zobaczą u mnie broń – w ogóle przechlapane! Oni strzelb nie mają. Możliwe, że pistolety. Na pewno noże, którymi mnie, prawdopodobnie, potną, mszcząc się za swój strachu przed uzbrojonym człowiekiem. Czytałem o takich rzeczach. Mieliby gnata, na pewno nie raz pomachaliby mi nim przed nosem. Poglądowo, że tak powiem i dla wzmocnienia argumentacji. Daliby powąchać.
Napinam nieco pas strzelby, nałożywszy pętlę na okrągłą zaślepkę magazynka. Zawieszenie (przypomniałem sobie, jak to się nazywa – zawieszenie taktyczne!) jest stosunkowo nowe, z klamrami w plastikowej osłonce, a jego długość można szybko regulować. Jeśli tę samą pętlę zrzucić z zaślepki, to broń wyskoczy spod kurtki i zawiśnie na długim pasku. Wygodniej będzie ją podrzucić. Niestety, to też nie jest mój wynalazek, podejrzałem na jednym filmie. Tam, co prawda, powiesili w ten sposób karabin, ale co za różnica. Zbyt wiele czasu tak nie pochodzisz – niewygodnie. Ale też ja długo nie potrzebuję.
No to mamy tę klatkę schodową, gdzie polecono mi składać daninę samozwańczej kryszy. Cóż, miejsce wybrane całkiem sensownie, nie trzeba za bardzo nadkładać drogi.
Będąc już w środku, rozpinam kurtkę i ostrożnie przechodzę nad potykaczem – nadal tu jest. Po co przedwcześnie informować kogoś o swoim przybyciu. Tym bardziej, że idę z dołu, a alarm był przecież obliczony na tego właśnie, który przyjdzie z góry.
Mieszkanie okazało się puste, nikt na mnie specjalnie nie czekał. Niewykluczone, że banda wzięła pod uwagę możliwość, że do lokalu mogą przyjść nie tylko ludzie chcący zapłacić. W kuchni rzeczywiście stoi skrzynka, w obecnej chwili całkowicie pusta. Albo haracz już zabrali, albo nikt tu dziś nic nie wkładał. Nie wszyscy przecież klienci sklepu są tak bezbronni, żeby podporządkować się tym hucpiarzom – chciałbym zobaczyć, jak startują do tych uzbrojonych po zęby facetów! Widowisko