Журнал «Лиза» №52/2018. Отсутствует

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Журнал «Лиза» №52/2018 - Отсутствует страница 12

Журнал «Лиза» №52/2018 - Отсутствует Журнал «Лиза» 2018

Скачать книгу

dwunastu córkach i wnuczkach i beształa się w duchu. Dziecko to dziecko, żywe czy umarłe.

      – Jak mogliśmy tego nie zauważyć? – spytała takim głosem, że wszystkim zrobiło się wstyd.

      Odwracali oczy w ciemne kąty izby i próbowali przywołać w pamięci tę chwilę. Wyczarowywali we wspomnieniach rannego mężczyznę stojącego w drzwiach gospody. Przypominali sobie swój szok, zastanawiali się nad sprawami, których wtedy nie mieli czasu zauważyć. To było jak sen, myśleli, jak mara senna. Mężczyzna wyglądał niczym zjawa z ludowych podań, jak potwór albo upiór. A dziecko wzięli za lalkę lub kukiełkę.

      Otworzyły się drzwi, dokładnie tak jak poprzednio.

      Goście gospody wyrzucili z głów wspomnienie mężczyzny i zobaczyli Ritę.

      Stała w progu tak jak poprzednio nieznajomy przybysz.

      I trzymała w ramionach martwą dziewczynkę.

      Znowu? Czy to czas płata im figle? Czy upili się w trupa? Postradali zmysły? Za dużo rzeczy się wydarzyło i już nic nie chciało się zmieścić w głowach. Mogli jeno czekać, aż świat powróci na zwyczajne tory.

      Zwłoki otworzyły oczy!

      Martwa dziewczynka obróciła główkę, a jej spojrzenie posłało po izbie taką falę, że wstrząsnęło do głębi każdą żywą duszą.

      Czas płynął niezmierzony, aż w końcu martwą ciszę przerwała Rita.

      – Nie wiem – powiedziała.

      To była odpowiedź na pytanie, którego nikt nie zadał, ponieważ wszyscy byli zbyt wstrząśnięci; na pytanie, którego sama nie do końca potrafiła sformułować.

      Kiedy wreszcie przynajmniej część obecnych odkryła, że nadal ma w ustach języki i może się nimi posługiwać, odezwała się Margot:

      – Chodź, zawiniemy ją w chustę.

      Rita wyciągnęła ostrzegawczo dłoń.

      – Nie, nie rozgrzewajmy jej za szybko. Wytrzymała tak długo w zimnie, może lepiej, żeby się ogrzewała pomału.

      Położyły dziewczynkę na ławie pod oknem. Mała była śmiertelnie blada. Nie poruszała się, tylko jej oczy mrugały i patrzyły przed siebie.

      Barkarze i hodowcy rukwi, kopacze żwiru i parobkowie, starzy i młodzi, ludzie o twardych dłoniach i czerwonych palcach, o brudnych szyjach i szorstkich brodach, pochylili się na ławach i wpatrywali z tęsknotą w małą dziewczynkę.

      – Oczy jej się zamykają!

      – Czy aby znowu nie umiera?

      – Widzicie, czy pierś jej się unosi?

      – Tak, widzę! A teraz opada.

      – Zasypia.

      – Cicho!

      Rozmawiali szeptem.

      – Może lepiej, żeby nie zasypiała?

      – Posuń się, nie widzę, jak oddycha!

      – Teraz widzisz?

      – Nabiera powietrza.

      – I wypuszcza.

      – Nabiera.

      – Wypuszcza.

      Wspinali się na palce, wyciągali szyje, zaglądali jeden drugiemu przez ramię, mrużyli oczy, patrząc w krąg światła wokół świecy, którą Rita trzymała nad śpiącą dziewczynką. Śledzili każdy oddech i choć nie zdawali sobie z tego sprawy, ich własne oddechy dopasowały się do rytmu jej płuc, jakby razem mogli utworzyć ze swoich piersi jeden wielki miech, pompujący powietrze do małego ciałka. Cała izba rozszerzała się i kurczyła z każdym wdechem i wydechem dziecka.

      – To musi być przyjemne uczucie: mieć takie małe dzieciątko i móc o nie dbać – powiedział tęsknym półgłosem kościsty hodowca rukwi.

      – Nie ma nic cudowniejszego – zgodzili się z nim towarzysze.

      Jonathan nie odrywał oczu od dziewczynki. Podsuwał się kroczek po kroczku, aż w końcu stanął tuż obok niej. Niepewnie wyciągnął dłoń, a kiedy Rita skinęła głową, położył ją delikatnie na kosmyku włosów dziewczynki.

      – Jak pani to zrobiła? – spytał.

      – Niczego nie zrobiłam.

      – To jak to się stało, że ożyła?

      Kobieta pokręciła głową.

      – Czy to dlatego, że ją pocałowałem? Tak jak książę w bajce, żeby ją obudzić. – To mówiąc, zbliżył usta do jej włosów, żeby pokazać Ricie, jak to zrobił.

      – W prawdziwym świecie tak się nie dzieje.

      – Czy to cud?

      Rita zmarszczyła czoło. Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie.

      – Tylko nie zacznij teraz w kółko o tym myśleć – upomniała Jonathana matka. – Niektóre rzeczy wydają się niepojęte nocą, a stają się jasne, kiedy wzejdzie słońce. Maleństwo potrzebuje teraz snu, a nie tego, żebyś się koło niego kręcił. Chodź, mam dla ciebie zadanie.

      Otworzyła kredens i wyjęła następną butelkę, ustawiła na tacy kilkanaście maleńkich kieliszków i do każdego nalała trunku na wysokość cala.

      Jonathan rozdał wszystkim poczęstunek.

      – Ojcu też daj – powiedziała Margot, chociaż Joe zwykle nie pił alkoholu zimą ani kiedy dokuczały mu płuca. – A ty, Rito?

      – Ja również poproszę. Dziękuję.

      Wszyscy razem jak jeden mąż unieśli kieliszki do ust i wypili zawartość.

      Czy to naprawdę był cud? To tak, jakby się marzyło o garncu pełnym złota i po obudzeniu znalazło go na poduszce. Jakby opowiadali bajkę o zaczarowanej królewnie, a kiedy skończyli, ujrzeli ją słuchającą w kącie izby.

      Blisko godzinę siedzieli w milczeniu, obserwowali śpiące dziecko i nie mogli się nadziwić. Czy w całym kraju było teraz ciekawsze miejsce niż gospoda Pod Łabędziem w Radcot? A oni będą mogli powiedzieć: „I ja tam byłem”.

      W końcu Margot musiała wszystkich siłą wygonić do domów.

      – To był długi wieczór. Każdemu z nas dobrze zrobi, jak się wyśpi.

      Osuszono kufle i goście powoli zaczęli sięgać po okrycia i czapki. Wstawali niepewnie na nogi, pijani trunkami i magią wieczoru, i zataczali się w stronę wyjścia. Życzyli sobie nawzajem dobrej nocy, po czym otworzywszy drzwi, jeden

Скачать книгу