Powrót bogini Część 2. P.C. Cast
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Powrót bogini Część 2 - P.C. Cast страница 13
– Okej, wszystko w porządku – zapewniłam, wpatrując się ponad jego ramieniem na tatę, który już stał nad stawem, na zachodnim krańcu, gdzie brzeg był niski, porośnięty drzewami i krzewami. Tutaj przychodziły konie, żeby się napić, tutaj też uciekaliśmy przed palącym słońcem podczas lata w Oklahomie.
Tata wpatrywał się w biel przed sobą. Na nieskazitelnie gładkiej powierzchni widać było dwie wstążki śladów. Moje spojrzenie szybko przemknęło po nich i nagle poczułam, że serce na moment przestaje mi bić.
Ślady kończyły się na środku stawu, gdzie widać było złowrogą czarną plamę, w której szamotały się szczeniaki. Ich głowy ledwie wystawały z wody. Co kilka sekund któryś z nich wydawał przeraźliwy skowyt. Widziałam, jak srebrzysty szczeniak wyrzuca w górę łapę, rozpaczliwie próbując się o coś oprzeć. Opiera się o lód, który zaraz się łamie i pies z powrotem idzie pod lodowatą wodę.
Lód okalający czarną plamę zbryzgany był krwią.
– Boże! Clint, to straszne! – krzyknęłam i w tym momencie zauważyłam, że po lodzie na stawie ktoś pełznie.
Położył się na brzuchu i jak krab posuwał się do przodu, w stronę przerębli.
– Tata! – zawołałam rozpaczliwie, po czym razem z Clintem poderwaliśmy się do biegu.
– Zostańcie tam! – krzyknął tata i dalej konsekwentnie, centymetr po centymetrze przesuwał się do przodu.
– Tata, błagam, nie! – krzyknęłam rozdzierająco. – Tata, przecież lód może się pod tobą załamać i też wpadniesz!
Jednak nie posłuchał mnie, tylko pełzł po lodzie, cały czas przemawiając do szczeniaków:
– Już, już. Jeszcze chwila. Zaraz tam będę, zaraz wam pomogę. Nie bójcie się, pańcio idzie do was…
Nagle poczułam, że cała krew odpływa mi z twarzy. Bo co ja zobaczyłam! Czarna woda, teraz jeszcze bardziej czarna niż przed chwilą, zaczyna się marszczyć, poruszać swoim własnym złowrogim rytmem. Osacza pierwszego, brązowego szczeniaczka i z przerażającym bulgotem zamyka się nad jego głową.
– Fawn! Fawn! – krzyknął zrozpaczony tata.
A straszliwa czarna maź zaczęła gromadzić się wokół srebrzystego szczeniaka.
– To Nuada. Na pewno on.
Kiedy usłyszałam spokojny opanowany głos Clinta, odruchowo oderwałam oczy od makabrycznej sceny i spojrzałam na niego.
Otaczała go szafirowa aura o metalicznym połysku.
– Clint…
Nie dał mi jednak skończyć, wpadając w słowo:
– Shannon, podejdź do tamtych drzew. – Wskazał stare wierzby, których ośnieżone gałązki zwisały nad wodą jak włosy odpoczywającego giganta. – Przyłóż do nich ręce i przygotuj się psychicznie.
Na co? Nie, o nic już nie pytałam, tylko gorączkowo zaczęłam przekopywać się przez śnieg, podążając ku wierzbom. Szłam, nie oglądając się za siebie, świadoma, że nie wolno mi tracić energii na patrzenie, na przeżywanie tego, co działo się na stawie. Na cokolwiek innego poza tym, co nakazał mi Clint.
Co nakazał mi szaman.
Brnęłam przez śnieg, pracując całym ciałem, wpatrzona w drzewa, w mój cel, do którego chciałam dotrzeć jak najszybciej.
Byłam już prawie przy nich, kiedy usłyszałam rozpaczliwy krzyk taty:
– Murphy! Nie! Nie!
Zaraz potem powietrze przeciął złowieszczy trzask pękającego lodu. Potknęłam się, upadłam, przeleciałam przez kurtynę ośnieżonych gałęzi i zatrzymałam na chropowatej korze pnia wierzby. Natychmiast odwróciłam się i zdążyłam jeszcze zobaczyć, jak lód rozstępuje się pod tatą, a wśród bieli tworzy się coraz większa czerń. Nie był to czas na skojarzenia, a jednak skojarzyła mi się z gigantyczną mokrą pięścią. A ta czerń rosła pod tatą, który zanurzał się w lodowatej wodzie.
– Tata!!!
Mój przeraźliwy krzyk poniósł się daleko w ciszy, która zaległa nad pastwiskami.
Znów krzyknęłam… i umierając ze strachu, pełna otchłannej rozpaczy, patrzyłam bezradnie, jak tata, starając się pokonać ciężar wody i ubrania, desperacko próbuje uchwycić się obrzeża lodu. Ale ręka ślizga się, już tryska z niej krew.
A wokół szyi gromadziła się ta czarna ciecz, ohydna i tłusta jak ropa.
– Shannon! – krzyknął Clint.
Stał tuż nad stawem, na wysokim brzegu, naprzeciwko mnie. Ręce miał rozłożone niczym Chrystus na krzyżu. Jedna ręka wyciągnięta była ku tacie, druga ku mnie.
– Jestem! – odkrzyknęłam desperacko. – Co mam zrobić?!
– Dotknij drzewa! Weź od niego siłę! Przekaż mi! Zrób to, co w zagajniku! Pamiętasz! Zrób to!
Natychmiast całym ciałem przywarłam do pnia starej wierzby… i usłyszałam w głowie nieznany mi, bardzo cichy i łagodny głos:
– Witaj, Umiłowana Bogini.
– Błagam, pomóż mi, pomóż! – wykrztusiłam, zanosząc się od płaczu.
– Jesteśmy tu wszystkie, by ci pomóc. Musisz tylko znaleźć w sobie odwagę i siłę, by wezwać naszą moc.
My wszystkie… To znaczy kto? Obejrzałam się i zauważyłam, że gałęzie drzewa, przy którym stałam, splecione są z gałęziami drzewa sąsiedniego, którego gałęzie splatały się z kolei z gałęziami drzewa po jego drugiej stronie. Po prostu wokół stawu rósł nie tyle zagajnik, co łańcuch wierzb, niewątpliwie rewelacyjna autostrada dla wiewiórek. Otaczał cały staw, tylko na niskim brzegu, gdzie przychodziły konie do wodopoju, była przerwa.
– Shannon! Teraz! – krzyknął Clint.
W jego głosie była najwyższa desperacja, „teraz” znaczyło „teraz”, ani chwili później. Natychmiast zamknęłam oczy i skupiłam się.
Nie myśl o tacie, nie myśl o Nuadzie, tym draniu, ucieleśnieniu zła! – nakazałam sobie. Nie myśl o tym, co teraz się dzieje.
Myśl tylko o magicznym cieple, o tym, jak udało ci się nim pokierować w zagajniku, na dębowej polanie.
Nagle poczułam ciepło, które pulsowało wzdłuż karku. Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej i podobnie jak wtedy, przy strumieniu koło dębów błotnych, tym prześwicie między światami w różnych wymiarach, skupiłam się maksymalnie. Wtedy na ClanFintanie. Teraz na Clincie. Widziałam go pod zamkniętymi powiekami, widziałam, jak otacza go wspaniała pulsująca aura.
Mój