Powrót bogini Część 2. P.C. Cast
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Powrót bogini Część 2 - P.C. Cast страница 14
Jeden szybki ruch rękoma i rzuciłam kulę tam, skąd wyczuwałam aurę Clinta. Wtedy wreszcie otworzyłam oczy i zobaczyłam srebrzysty snop światła, który wydobywał się z moich dłoni. Znałam tę srebrzystość, przecież była w połyskującej grzywie mojej Epi. Snop światła wydłużał się w srebrzysty promień, który stawał się coraz dłuższy, gdyż podążał do Clinta. Natomiast Clint oddalał się, szedł po lodzie do taty, który nadal szamotał się w czarnej wodzie.
Walczył o życie.
Clint stąpał zadziwiająco pewnie, a w miejscu, gdzie postawiał nogę, lód zaczynał jaśnieć nieziemskim blaskiem, który już nie znikał. Innymi słowy, Clint zostawiał za sobą ścieżkę jasności, w porównaniu z którą czerń w ciemnej wyrwie w lodzie wydawała się jeszcze bardziej oczywista, jeszcze bardziej złowroga.
Czerń, czarna maź zalała głowę taty. Zasyczało i tata znikł pod wodą.
Clint rzucił się do przodu, wołając do mnie:
– Więcej, Shannon! Więcej!
A ja poczułam się tak, jakby ktoś brutalnie szarpnął moją duszą, i to aż tak brutalnie, że od razu zrobiło się w niej kompletnie pusto. Zacisnęłam zęby, przywarłam jeszcze mocniej do grubej kory starego drzewa.
– Jestem Wybranką Bogini! Dajcie mi swoją siłę!
Tym razem nie był to żaden szept, tylko krzyknęłam, a reakcja była natychmiastowa. Z moich rąk wytrysnął już nie promień, a słup blasku, który błyskawicznie dotarł do Clinta. Srebrzystość zmieszała się z migoczącą szafirową aurą, dając oślepiające lśnienie.
Ale i tak moje oczy rejestrowały wszystko. Nad wodą widać już było tylko zakrwawioną dłoń taty. Clint złapał ją i z całej siły pociągnął. Jednocześnie zauważyłam, jak po ręku Clinta przemyka niebieski płomyczek. Zbiega do wody i w chwili, gdy Clint wyciągał już tatę na lód, woda stanęła w płomieniach. Zaraz potem gdzieś z głębi stawu dobiegł ogłuszający i pełen bólu wrzask.
W jednej sekundzie na powierzchni wody ukazał się cały tata, jakby ktoś go wypluł.
Clint wciągnął go na lód.
Ale tata był jak kłoda. Widziałam nieruchome ciało… tyle że otulone szafirową aurą.
Aurą Clinta.
Co zrozumiałe, jedyne, czego pragnęłam, to pobiec tam i pomóc przeciągnąć tatę na brzeg. Jednak to niesamowicie silne pragnienie wywołało zakłócenia w przekazywaniu energii, na co natychmiast zareagował Clint.
– Shannon, zostań tam! – krzyknął. – Skup się! Przekazuj mi siłę! Więcej siły! Zrób to, a ja zajmę się twoim ojcem!
A więc znów skupiłam się całkowicie na roli przekaźnika odwiecznej energii drzew, natomiast Clint wcale nie zajął się moim tatą, tylko położył się na lodzie i zaczął pełznąć do brzegu wielkiej dziury w lodzie. W pierwszej chwili chciałam krzyknąć, żeby tego nie robił, żeby się zatrzymał, jednak coś, jakaś siła nakazała mi nie otwierać ust.
Patrzyłam więc tylko w milczeniu, jak Clint wyciąga rękę nad złowrogą czernią. Pochyla głowę, zbiera się w sobie… I nagle zagrzmiało, jakby strzelił piorun. Jednocześnie z otwartej dłoni Clinta wytrysnął snop niebieskiego światła, który rozlał się po czerni aż po same brzegi, przykrywając ją szczelnie, jak przykrywka słoja zamykanego próżniowo.
Gdzieś tam, z głębi stawu, przebił się przez lód jeszcze jeden wrzask i bulgoczące słowa:
– To jeszcze nie koniec, samiczko. Nie koniec!
Aura Clinta zbladła, była to już tylko rzadka błękitnawa mgiełka. Clint podpełzł do taty, przewrócił go na brzuch i zaczął udzielać pierwszej pomocy. A ja patrzyłam, pobladła z przerażenia, zastanawiając się gorączkowo w duchu, jak długo tata był pod wodą. Nie aż tak długo, o Boże, na pewno nie aż tak długo…
Po moich policzkach płynęły strumienie łez, było ich tyle, że prawie nic nie widziałam. Ocierałam oczy, a łzy wciąż napływały.
Jak długo to trwało? Kilka minut, może nawet sekund, lecz dla mnie była to cała wieczność. Tak, cała wieczność, ale jednak minęła, bo tata zakaszlał, a woda wyciekła mu z ust. Kiedy tylko zaczął normalnie oddychać, Clint odwrócił go z powrotem na plecy i jednym płynnym ruchem, stosując chwyt strażacki, zarzucił bezwładne ciało na ramię i ruszył po lodzie w drogę powrotną. Ciężko przy tym dyszał, ale co się dziwić, skoro tata nie należał do ułomków.
Kiedy wychodził na brzeg, zawołał do mnie:
– Shannon, chodź tu! Trzeba jak najszybciej jechać do lekarza!
A ja szybciutko pogłaskałam chropowatą korę, szepcząc przy tym:
– Dzięki, dzięki, moje złote, kochane, że uratowałyście mi tatę.
– Zawsze powitamy ciebie z największą radością, Umiłowana Epony.
Cichutka, prawie bezgłośna odpowiedź przemknęła jak słabiutkie echo przez moją głowę już w chwili, gdy dochodziłam już do Clinta. Z wrażenia potknęłam się i omal na niego nie wpadłam, szybko się jednak pozbierałam i chwyciłam go za rękę, pragnąc przekazać mu jeszcze trochę siły, jeszcze trochę ciepła.
I przekazywałam tak dużo i tak szybko, że dłoń aż mnie paliła. Ale Clint, mimo że niewątpliwie wsparcie by mu się przydało, zaprotestował:
– Nie, Shannon, nie, lepiej przestań. Oszczędzaj siły, twój ojciec może ich potrzebować, a ja dam sobie radę.
Puściłam jego rękę i ruszyliśmy w drogę powrotną do szopy.
Trzy ocalałe psy, bardzo wylęknione, powitały nas ciszą. Clint, skrzywiony z bólu, ostrożnie ułożył tatę na sianie przy drzwiach.
– Shannon, daj szalik. – Błyskawicznie zdarłam go z szyi, a Clint owinął nim mocno prawą, strasznie zakrwawioną rękę taty, po czym wydał następne polecenie: – Przynieś derki z siodlarni.
Kiedy startowałam, sprawdzał tacie puls. Nim wróciłam z derkami, zdążył ściągnąć z niego mokrą kurtkę, a także sweter.
– Shannon, przykryj go porządnie, rozmawiaj z nim, a ja podjadę hummerem. – Na odchodnym rzucił jeszcze: – I przekaż mu uzdrawiającą energię drzew.
Kiwnęłam głową i zaczęłam owijać tatę derkami. Byłam przerażona, bo miał zamknięte oczy,