Urodzona bogini część 1. P.C. Cast
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Urodzona bogini część 1 - P.C. Cast страница 10
– Milady, po śladach można by powiedzieć, że w drzewo uderzył piorun – odparł Gillean. – Ale przecież nie było żadnej burzy, na niebie nie ma ani jednej chmurki.
To tyle, jeśli chodzi o niedopuszczanie do paniki. Bo w tym momencie po prostu już spanikowałam. Był to ten najokropniejszy rodzaj strachu, który ściska za gardło, dlatego wykrztuszenie kilku słów wymagało ode mnie nadludzkiego wręcz wysiłku.
Ale musiałam przecież o to spytać:
– A czy… czy z tego drzewa coś wyszło?
Pytanie niewątpliwie było zaskakujące, jednak strażnik nawet okiem nie mrugnął. Byliśmy przecież w Partholonie, gdzie magia jest rzeczywistością. Bogini też. Gdzie normą jest to, co według standardów mego dawnego świata jest co najmniej dziwne.
– Nie, milady. Z drzewa nic nie wyszło.
– Nie było w nim żadnych ciał? – Tak, o to też jakimś cudem udało mi się spytać, choć jednocześnie walczyłam z wyobraźnią, która oczywiście podsuwała mi koszmarny obraz rozkładającego się ciała Clinta.
– Nie, milady. Nie było żadnych ciał.
– Jesteś pewien? – spytał ostro ClanFintan. – Byłeś tam? Widziałeś na własne oczy?
– Całkowicie pewien, milordzie. Sam oglądałem drzewo. Kiedy wracałem po skończonej warcie na północnym krańcu ziem Świątyni, nagle usłyszałem jakiś trzask. Był nienormalnie głośny i na pewno dobiegał ze Świętego Zagajnika. Znajdowałem się w pobliżu, poza tym wiem, że Święty Zagajnik dla lady Rhiannon ma ogromne znaczenie, dlatego od razu poszedłem tam sprawdzić, co się dzieje. Kiedy wszedłem na polanę, z drzewa ulatywał jeszcze dym.
Spojrzałam na męża, po czym powiedziałam:
– Powinieneś sam sprawdzić.
ClanFintan skinął głową, po czym wydał polecenie strażnikowi:
– Znajdź Dougala i powiedz mu, że ma natychmiast iść do bramy północnej i tam czekać na mnie.
– Tak, milordzie. Milady… – Strażnik skłonił się przede mną i prawie biegiem wypadł z pokoju.
– Idę z tobą, ClanFintanie – powiedział Carolan z wyjątkowo posępną miną.
Skinął na żonę i poprowadził ją na drugi koniec pokoju. Wiadomo dlaczego. Żebym mogła pogadać z mężem w cztery oczy.
– ClanFintanie, jeśli ona tam jest, na pewno nie żyje. – Niby mówiłam spokojnie, ale cała w środku wciąż dygotałam.
– Też tak sądzę… Trzeba też koniecznie sprawdzić, czy wróciła do Partholonu sama. Z tym że jeśli ktoś jej towarzyszył, niewątpliwie też już nie żyje.
Pokiwałam głową i spojrzałam na słodką buzię śpiącej Myrny. W sercu zakłuło. Moje maleństwo, mój skarb. Jest dopiero u progu życia, a to życie tak często bywa okrutne. Czy dam radę obronić ciebie przed złem?
W tym momencie wcale nie byłam tego taka pewna. Nawet więcej, bo czułam się całkowicie bezradna i bezsilna. Takie nic, takie małe słabe byle co. Ja, która z natury jestem przecież człowiekiem czynu!
Ale cóż, to wszystko razem mogło człowieka zgnieść, dlatego właśnie tak się poczułam, co naturalnie ClanFintan od razu wyczuł.
– Nigdy nie pozwolę, Rheo, by ktoś skrzywdził ciebie albo Myrnę. – Powiedział to cicho, ale tym groźniej to zabrzmiało.
Spojrzałam mu prosto w oczy i odparłam:
– Wiem, ClanFintanie.
Niestety wiedziałam również i to, że w tym momencie oboje pomyśleliśmy o tym samym. O tym, co wydarzyło się przed kilkoma miesiącami, kiedy to właśnie drzewo wciągnęło mnie w siebie i zostałam przerzucona do Oklahomy. A razem ze mną do tamtego świata przedostało się zło, to samo zło, które uważaliśmy już za pokonane.
Tak się wydarzyło, a ClanFintan właśnie wtedy był kompletnie bezradny. Mógł tylko stać i patrzeć, jak znikam w tym drzewie. Na szczęście udało mi się wrócić do Partholonu, ale tylko dzięki poświęceniu Clinta Freemana, lustrzanego odbicia ClanFintana, i dzięki mocy starych drzew.
– Uważaj na siebie, ClanFintanie.
– Będę uważał, jak zawsze, Rheo. A ty teraz się prześpij, wypocznij, tak będzie najlepiej. A ja postaram się wrócić jak najprędzej. – Pocałował mnie, potem Myrnę i już był za drzwiami.
Carolan popędził za nim. Słyszałam, jak mąż wydaje rozkazy strażnikom. Każe podwoić straże zarówno u moich drzwi, jak i wokół świątyni. Teoretycznie więc powinnam poczuć się bezpieczna, ale tak wcale nie było. Mówiąc wprost, trzęsłam się ze strachu.
Po chwili malutka Myrna zaczęła wiercić się i popiskiwać, a kiedy zapłakała, zaczęłam szeptać te wszystkie znane matkom słowa, żeby uspokoić maleństwo.
Aż wreszcie Alanna otworzyła mi oczy, mówiąc:
– Rheo, ona najprawdopodobniej jest głodna!
– No przecież!
Alanna pomogła mi odpowiednio ułożyć malutką, pokazała, jak rozchylić koszulę nocną, a Myrna zaraz zaczęła ssać. I był to cudny moment, takie całkowite zespolenie z dzieckiem. Powinnam była cieszyć się chwilą i całkowicie się odprężyć, niestety w mojej głowie nadal było bardzo niespokojnie. Wiadomo przecież, że wszystkie myśli biegły jednym torem.
Wiedziałam dokładnie, kiedy Rhiannon zakończyła życie, przecież to wyczułam. Święte drzewo, jej więzienie, zostało zniszczone… A to, co mówiła Bogini… dlaczego w chwili tak radosnej podkreśliła, że miłość macierzyńska ma szczególną moc, że uzdrawia i chroni przed złem?
Wiedziałam też coś jeszcze, i było to nie tylko bardzo istotne, ale i makabryczne. Przecież Rhiannon, kiedy została uwięziona w tym drzewie, była w ciąży.
– Rheo, wszystko będzie dobrze – powiedziała cicho Alanna, sięgając po maleństwo, które z pełnym brzuszkiem spało już jak suseł.
Ostrożnie wyjęła mi je z rąk i ułożyła w kołysce ustawionej tuż obok łóżka, czyli wielkiego materaca zwanego pianką.
– Boję się, Alanno.
– Nie trzeba, Rheo. – Wzięła z toaletki dużą miękką szczotkę, przyklękła koło mnie i zaczęła szczotkować mi włosy. Robiła to bardzo powoli i bardzo delikatnie, przez cały czas przemawiając do mnie bardzo, bardzo łagodnie. – Epona nigdy nie dopuści, by coś złego przytrafiło się tobie albo Myrnie. Jesteś Jej Pierwszą Wybranką, Jej Umiłowaną, a wiemy wszyscy, że Bogini chroni swoich. Dlatego proszę, nie denerwuj się, Rheo, nie martw się. Tu, w samym środku Partholonu, na pewno jesteś bezpieczna. Kochamy cię, wszyscy i zawsze