Urodzona bogini część 1. P.C. Cast

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Urodzona bogini część 1 - P.C. Cast страница 7

Urodzona bogini część 1 - P.C.  Cast

Скачать книгу

jak ja mogę myśleć o odpoczynku i ukojeniu, kiedy mojej córce zagraża wielkie niebezpieczeństwo! Nie mogę dopuścić, by poszła w moje ślady!

      – Zastanów się, Rhiannon. Dni twojej córki na tym świecie, jak każdego człowieka, to tylko jedna malusieńka fala na powierzchni jeziora wieczności. Czy naprawdę decydujesz się na taki właśnie los na całą wieczność, kiedy powodem twojej decyzji jest coś tak krótkotrwałego, przemijającego?

      – Ależ tak, Bogini! – Biały jak śnieg policzek Rhiannon przylgnął do miękkiej główki noworodka. – Oczywiście, że się decyduję. I o to Ciebie proszę!

      – A ja spełnię twoją prośbę, Umiłowana. Jestem szczęśliwa, że udało ci się zwalczyć w sobie egoizm i wreszcie poszłaś za głosem serca. – Bogini wyprostowała się i uniosła szeroko rozłożone ręce. – Pryderi, Bogu Ciemności i Kłamstwa! Ja, Epona, nigdy nie wyrzeknę się pieczy nad tą kapłanką! Jest moja! Żeby dostać jej duszę, musisz mnie pokonać!

      Z dłoni Bogini wtrysnęły snopy światła. Magiczna jasność przemknęła po polanie, błyskawicznie wyłapując czarną plamę czającą się na jej krańcu. Plama wydała z siebie koszmarny przeraźliwy pisk. I znikła.

      – W mojej duszy jest wreszcie jasno – szepnęła Rhiannon do córeczki. – Czuję to, czuję to światło.

      – Jesteś wolna, Rhiannon – powiedziała Bogini. – Zerwałam twoje więzy z ciemnością.

      – Dziękuję, Bogini. Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Bardzo żałuję, że zbłądziłam, zamiast zawsze podążać drogą światła.

      Na boskiej twarzy Epony znów pojawił się uśmiech pełen ciepła i życzliwości.

      – Na to nigdy nie jest za późno, Umiłowana.

      Rhiannon też się uśmiechnęła, bardzo jednak blado, i zamknęła oczy.

      – Epono, wiem, że to nie Partholon, a ja nie jestem już Twoją Pierwszą Wybranką. Ale pozwól mi mieć do Ciebie jeszcze jedną, ostatnią prośbę. Czy mogłabyś powitać na świecie moją córkę?

      – Ależ naturalnie, Umiłowana. – Spojrzenie Bogini spoczęło na maleńkiej istotce leżącej w kołysce ramion umierającej matki. – W imię mojej miłości do ciebie, Umiłowana, twoją córkę Morrigan, wnuczkę MacCallana, witam na tym świecie z największą radością! Morrigan, wnuczko MacCallana, zsyłam na ciebie moje błogosławieństwo…

      Słodki głos Bogini ucichł, a zaraz potem zaszeleściło. Rhiannon szybko otworzyła oczy. Bogini znikła, ale magiczne światło pozostało w postaci tysięcy robaczków świętojańskich wykonujących nad polaną jedyny w swym rodzaju powietrzny taniec. Leciały w górę, pikowały i krążyły nad Rhiannon i jej córeczką. Tysiące migotliwych światełek, jakby ktoś sypnął z nieba maleńkimi roztańczonymi gwiazdkami, by uświetnić narodziny córki Rhiannon.

      – Bogini wysłuchała twojej prośby – powiedział stary szaman. – Nie zapomniała o tobie. Będzie też pamiętać o twoim dziecku.

      Bardzo już słaba Rhiannon prawie niezauważalnie pokiwała głową, i wyszeptała:

      – Szamanie, ciebie też chciałam o coś prosić. Zawieź mnie do domu.

      – Do domu? Czyli dokąd? W Zaświaty? Nie mam takiej mocy, by przeprowadzić ciebie do innego świata, Rhiannon.

      – Nie, nie tam, szamanie. Chcę, żebyś zawiózł mnie do domu Richarda Parkera, lustrzanego odbicia mego ojca, MacCallana. – Który już nie żyje. MacCallan, jej ojciec… Tę wiadomość przekazała jej przecież Shannon, córka Richarda Parkera. Ale o tym Rhiannon wolała teraz nie myśleć. – Proszę, szamanie, zawieź mnie tam. To znaczy… moje ciało. I oddaj Morrigan Richardowi. Powiedz, że to jego wnuczka, powiedz, że ufam jego sercu i wiem, że zrobi to, co należy zrobić.

      – A ja zrobię, jak powiedziałaś, Rhiannon. Przyrzekam. Musisz mi tylko powiedzieć, gdzie znajdę Richarda Parkera?

      Zdołała jeszcze wyszeptać kilka słów:

      – Małe ranczo… koło Broken Arrow… trzeba jechać…

      Tyle wystarczyło. Stary szaman już wiedział.

      – Na pewno tam trafię, Rhiannon. O nic się nie martw. Będę modlił się za ciebie, za twoją duszę w Zaświatach, a ty będziesz patrzyła stamtąd na swoją córkę i czuwała nad nią.

      – Tak… – szepnęła jeszcze Rhiannon z największym trudem. – Moje dziecko… Morrigan MacCallan… została pobłogosławiona przez Eponę…

      Znów odezwały się stare bębny, wybijając odwieczny rytm, rytm serca. Tysiące migotliwych robaczków nadal przemykało nad polaną, kiedy Rhiannon, tuląc maleństwo do piersi, odchyliła głowę w tył, opierając ją o gruby, wystający z ziemi korzeń dębu.

      Powieki opadły, z rozchylonych warg uleciało ostatnie tchnienie.

      Rhiannon MacCallan, Wielka Kapłanka Bogini Epony, zakończyła życie.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Partholon

      – Czyli niestety to święta prawda. Ten cały poród wcale nie jest zabawny. Poród… No tak. Mówi się na to jeszcze inaczej. Rozwiązanie. Chyba bardziej adekwatnie. Bo jest to przecież ostateczne rozwiązanie pewnej sytuacji, bardzo zresztą istotnej. Ale narobi się przy tym człowiek, oj, narobi… – Bredziłam, jak to ja, jednocześnie wiercąc się po wielkim puchowym materacu ochrzczonym przeze mnie pianką, starając się znaleźć przynajmniej do pewnego stopnia wygodną pozycję dla zmaltretowanego ciała. Krzywiłam się przy tym niemiłosiernie, byłam przecież wykończona, poza tym wszystkie najintymniejsze części mego ciała (a było ich przecież niemało) bolały okropnie, po prostu okropnie.

      Poszukiwania wygodnej pozycji przeciągały się, w końcu doszłam do wniosku, że nie ma co się łudzić, i tak nie znajdę, lepiej więc przejść do następnej czynności. Popijania grzańca, który podała mi usłużna (jakżeby inaczej!) nimfetka.

      Popijanie naturalnie okraszone kontynuacją monologu:

      – A może, tak dla kamuflażu, wprowadzić tu jednak element zabawowy? Nazywać to imprezką. A tak gwoli wyjaśnienia dla osób, które nie ruszają się poza Partholon, imprezka to coś podobnego do uczty, z tym że wzbogaconej tańcami i najrozmaitszymi wygłupami… Tak… To byłby niezły pomysł… Rzucasz w przelocie otoczeniu: „Słuchajcie, kochani, lecę na fajną imprezkę. Wracam z dzidziusiem. Hurra!”. Nie, no bzdura. Jaka tam imprezka…

      Alanna spojrzała na mnie przez ramię, jej mąż Carolan, który odbierał moją córkę, również. Oboje śmiali się, tak samo kilka panien służących, pieszczotliwie zwanych przeze mnie, oczywiście w duchu, nimfetkami, co było aluzją do ich zwiewnych ruchów i skąpych strojów. Nimfetki jak zwykle były w ciągłym ruchu, coś tam przekładały, wycierały, przesuwały, czyli wykonywały normalne obowiązki panien służących. No i przede wszystkim robiły to, co lubiły najbardziej, to znaczy skakały koło mnie. Co z kolei

Скачать книгу