Złota nić. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Złota nić - Louis de Wohl страница 14
– Dziękuję, ekscelencjo.
– Załatwione. W stosownym czasie zamelduj się u Pitoux. Masz, weź... – Rzucił Ulemu skórzany woreczek, Szwajcar złapał go zręcznie. Woreczek był całkiem ciężki. – Dwadzieścia pięć dukatów – powiedział de Foix. – Nagroda za oficera, którego zranił twój strzał. Nawiasem mówiąc, powinieneś mu złożyć wyrazy szacunku. Przynajmniej tyle możesz zrobić, jeśli miażdżysz nogi człowieka kulą armatnią. Moi medycy usiłują utrzymać go przy życiu. Hola... – Nagle coś błysnęło w oczach de Foix, uśmiechnął się szerzej. – Zrobię dla ciebie coś jeszcze. – Wstał. – Oficer, którego postrzeliłeś, to baskijski szlachcic. Don Iñigo de Loyola y Licona. Dzielny człowiek. Chcę, by bezpiecznie dotarł do zamku swych przodków, gdy tylko będzie w stanie podróżować. Medycy twierdzą, że wkrótce okaże się to możliwe. Ty będziesz odpowiedzialny za transport rannego. To wielki zaszczyt, sierżancie. Właściwie powinienem zlecić to zadanie oficerowi, ale skoro to właśnie ty odpowiadasz za tę ranę, żeby sprawiedliwości stała się zadość, również i ty powinieneś się tym zająć. Ordynans, niech ktoś odprowadzi sierżanta do kwatery jeńca. Dopilnuj, by otrzymał niezbędne uposażenie na wydatki związane z podróżą. Sześciu ludzi i karetę bądź lektykę, jak tam zdecydują medycy. Wprowadź, proszę, tego zacnego przeora klasztoru dominikanów.
Uli wymamrotał podziękowania i został wyprowadzony. Dwadzieścia pięć dukatów stanowiło przyzwoitą nagrodę, do tego sierżant miał uposażenie pięciokrotnie wyższe niż zwykły żołnierz.
Stary Pitoux nie powinien stanowić przeszkody, a sztuka artyleryjska była znacznie bardziej interesująca niż inne zajęcia w armii. Jak dotąd, całkiem nieźle.
A co do pomysłu, by to właśnie on stanął na czele transportu rannego oficera...
Szwajcar wyszczerzył zęby. Sytuacja była oczywista. Zbyt wiele usłyszał, i choć Uli udawał durnia, naczelny dowódca postanowił nie ryzykować. Część oddziałów mogłaby się przerazić, gdyby żołnierze wiedzieli, że ich następnym zadaniem będzie inwazja Kastylii. Istniało również niebezpieczeństwo, że i wrogowie coś zwęszą, jeśli sprawa zbyt wcześnie wyjdzie na jaw. Lepiej było wysłać człowieka, który wiedział za dużo, z zadaniem tam, gdzie nie narobi szkód, przydzielić mu jakieś łatwe, ceremonialne zlecenie, jak eskorta rannego oficera do jego miejsca zamieszkania – nawet jeśli oznaczało to brak pierwszorzędnego artylerzysty podczas zbliżającego się oblężenia Logrono.
Ordynans poprowadził go przez podwórze do niewielkiego białego budynku, gdzie mieściła się kwatera pojmanych oficerów. Przedstawił Ulego naczelnemu dowódcy straży, ponurakowi w średnim wieku z imponującym wąsem. Mężczyzna zwał się Breveux. Następnie ordynans wyszedł.
– A więc zamierzasz pozbawić mnie jednego z tych hiszpańskich pyszałków – mruknął Breveux. – Szkoda, że nie możesz zabrać ze sobą wszystkich. Dowódca tak się o niego troszczy, jakby miał do czynienia z rodzonym synem cesarza. Przydzielił mu trzech medyków. Jeniec musi mieć to, musi mieć owo. Co w nim takiego wspaniałego?
Szli teraz przez wąski korytarz.
– Jest tu. – Breveux wskazał głową drzwi na jego końcu. – Zabieraj go sobie i udanej podróży.
– Będę potrzebował karety albo lektyki – powiedział Uli. – Medycy zadecydują czym przewieźć rannego.
Breveux pokiwał głową.
– Obie nogi ma w kiepskim stanie. Nie narobi już zbyt wiele szkody w świecie. Hej, czy to nie ty wystrzeliłeś z działa? Tak myślałem. Trzeba było zadrzeć lufę o parę centymetrów, już byłoby po nim.
Uli nie widział potrzeby, by wyjaśniać temu nerwusowi, że strzał „kilka centymetrów wyżej” posłałby kulę w przestrzeń.
Uli wszedł do celi.
Breveux nie przesadził. W rzeczy samej, aż trzech medyków doglądało pacjenta, czy też raczej byli pogrążeni z nim w rozmowie. Jeniec był całkowicie przytomny. Siedział podparty poduszkami, a gruby koc okrywał jego ciało od pasa w dół.
Uli patrzył na niego z zaciekawieniem. Kiedy ten człowiek upadł, obrońcy cytadeli się poddali. Musiało być w nim coś niezwykłego.
Ujrzał pięknie wysklepioną czaszkę, jedynie czoło wydawało się zbyt wysokie, czyżby z powodu lekko rzedniejących włosów? Nie, przecież jeniec miał nie więcej niż trzydzieści lat. Ciemne oczy, nieco skośne, raczej ciężkie powieki, pokaźny, zgrabny nos i usta zaciśnięte tak mocno, jakby mężczyzna ten używał ich najwyżej raz w roku. Było oczywiste, że cierpi, był niemal równie blady, jak jego koszula. Musiał stracić naprawdę sporo krwi.
Jeden z medyków podszedł do Ulego.
– Przyszedłeś spytać o pacjenta? – chciał wiedzieć.
Uli skinął głową.
– Naczelny dowódca nakazał mi zająć się transportem jeńca – wyjaśnił. – Gdy tylko będzie zdolny do podróży, mam zabrać go do domu.
– O, można go przewozić – powiedział medyk pośpiesznie. – Moi uczeni koledzy i ja zrobiliśmy wszystko, co możliwe, a pacjent bez wątpienia szybciej wyzdrowieje w znajomym otoczeniu. Naturalnie pod warunkiem, że zostanie mu zapewniona niezbędna opieka medyczna, co zapewne jest wykonalne, choć medycy w tym kraju... – Wymownie wzruszył ramionami.
Uli patrzył na niego ze źle skrywaną pogardą. Żywił zdrową nienawiść wytrawnego żołnierza dla medyków. Większość z nich stanowili bezduszni, nieskuteczni ludzie, którzy ukrywali ignorancję za murem łacińskiej paplaniny. Nazywano ich „nieprzyjaciółmi na tyłach”.
Może chcieli pozbyć się pacjenta, bo doszli do wniosku, że umrze im na rękach i obawiali się gniewu dowódcy, który tak bardzo interesował się dobrym zdrowiem rannego.
Tak czy owak, Uli musiał im wierzyć.
– Powinniśmy wziąć karetę czy lektykę? – spytał uprzejmie.
Medyk zastanowił się nad tym.
– Doradzałbym lektykę – odparł, wydymając pulchne wargi. – Tutejsze drogi są w kiepskim stanie, a transport powinien przebiegać możliwie bez powikłań.
To przynajmniej brzmiało rozsądnie. Uli skinął głową i poszedł poinformować Breveux o ustaleniach.
– Lektyka, co? I jeszcze siedmiu ludzi, żeby jechał z pompą, jak hiszpańscy infanci. A niech ich wszystkich. Co jeszcze? Dobrze, dostanie lektykę. W domu burmistrza jest ich sporo.
Breveux oddalił się ciężkim krokiem i dokładnie w tej samej chwili zjawił się ordynans ze skórzaną torbą pełną pieniędzy na wydatki związane z podróżą.
Dowódca nie może narzekać na służbę, pomyślał Uli, gdy wrócił do kwatery jeńca. Przystanął w drzwiach.
Hiszpan siedział