Złota nić. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Złota nić - Louis de Wohl страница 13
Najwyraźniej chcieli najpierw dopilnować więźniów, zanim wypuszczą swoich ludzi na ulicę. I bardzo dobrze. Przynajmniej dziś wieczorem Garroux i jego kompani nie będą węszyć. Chwilowo dziewczyna była bezpieczna.
Nagle poczuł się bardzo zmęczony. Poszedł do gospody, prosto do swojego pokoju i łóżka.
Takie łóżka były we wszystkich oberżach – zwykły siennik wypchany słomą i stare prześcieradło. Nawet kapitan de Brissac nie mógł liczyć na nic lepszego.
Była zbyt młoda, by zginąć. A poza tym wzywała Najświętszą Maryję Pannę. Maryja Panna zawsze go wzruszała. Matka wszystkich tych, którzy matki nie mieli. Pomyślał, że chyba powinien się pomodlić. Uratował się od stryczka, a nawet nie odmówił modlitwy. Ale to nie Bóg mnie uratował, to moja własna wola, dodał w duchu. I to, czego nauczyłem się pod starym Frundsbergiem. Niewłaściwe odchylenie. Głupcy. Armatę trzeba traktować jak kobietę, a nawet lepiej.
Uratowałem się sam. Bóg nie musiał się fatygować. Sam wszystko sobie zawdzięczam.
Biednemu drobnemu księdzu o smutnych oczach wcale by się to nie spodobało. Wyglądał na poczciwca. Jak niektórzy.
Celny strzał.
Cóż, Boże – jeszcze nie mogę zadać ci tego pytania. Pewnego dnia jednak...
I zasnął.
Rozdział szósty
– Znakomity początek, prawda, lordzie biskupie? – spytał Andre de Foix. Był w doskonałym humorze, chociaż uznał łóżko burmistrza za obmierzłe, a jego kwaterę zupełnie nieodpowiednią dla oficera. Trudno jednak było uniknąć takich niedogodności na wojnie. Przeciągnął się i dyskretnie ziewnął.
Biskup Couserans uśmiechnął się.
– Należało jednak zająć kwaterę w pałacu wicekróla.
– Niemożliwe. Pałac jest w opłakanym stanie. Został całkowicie złupiony przez naszą lojalną, jednak zachłanną lokalną społeczność. Nawet pies nie chciałby tam zamieszkać. Dla odmiany muszę powiesić kilku tutejszych. Szkoda mi starego Najery. Nie jest bogaczem, co, jak mi mówiono, świadczy o jego uczciwości. Rzadka zaleta.
– Zastanawiam się, gdzie jest teraz książę Najery. – Biskup lekko zmarszczył brwi.
– No właśnie, szkoda, że go nie dorwaliśmy, prawda? Szczwany lis. Zbiegł w samą porę. Herrera twierdzi, że wysłał jedno z tych heroicznych poleceń: brońcie cytadeli albo gińcie. Łatwo wydać taki rozkaz, gdy samemu jest się bezpiecznym. Właściwie to nawet lubię Herrerę. Jest bystry. Wie, ekscelencja, co powiedział? „Zrobiłem, co mi nakazano. Na szczęście książę dał mi alternatywę. Wolałem bronić cytadeli niż zginąć”. Teraz siedzi w jednej z komnat moich ordynansów i pisze list z wyjaśnieniami do cesarza. Heroiczna obrona Pampeluny. Święci Pańscy! Przecenialiśmy tych Hiszpanów.
– Chciałbym wiedzieć, gdzie jest książę – oświadczył monsignore Couserans. – Odwagi mu nie brakuje. Nie jest również zdrajcą. Herrera to nie Hiszpan. A gdyby ten młody oficer nie został wczoraj ranny...
– A tak. To on był odpowiedzialny za opór. Co mi przypomina...
Dowódca potrząsnął srebrnym dzwonkiem, natychmiast pojawił się ordynans.
– Kto czeka na zewnątrz, Martin?
– Burmistrz.
– A niech czeka. Kto jeszcze?
– Przeor zakonu świętego Dominika.
– Za chwilę się z nim spotkam. I?
– Szwajcarski żołnierz, który upiera się, że wasza wysokość kazał mu się zameldować.
– No właśnie. Przysłać go. – Ordynans wyszedł. – Nie wolno rozczarowywać człowieka, który oddał nam przysługę – dodał Foix. Następnym razem może jej nie oddać. Niemal tysiąc dziewięciuset więźniów. Tego ranka dostałem pełne listy. Myślę, że najpóźniej jutro król Henryk może bezpiecznie wkroczyć do swojej lojalnej stolicy. Do tego czasu pałac zapewne będzie w nieco lepszym stanie. I proszę się nie niepokoić księciem Najery. Chyba wiem, gdzie go znaleźć.
– Zapewne już nie w Nawarze, jak mniemam – powiedział biskup.
– W rzeczy samej. Zbiegł do Logrono. Lepsza forteca i mocniejszy garnizon niż w Pampelunie.
– To logiczne. – Biskup pokiwał głową. – I niebezpieczne. Wykorzysta Logrono jako punkt zbiorczy dla armii.
– Jeśli wasze kazania są równie rozsądne jak wasze rozumowanie, muszę pogratulować waszej diecezji, ekscelencjo. Najera jest w tarapatach. Pisał do cesarza list za listem i nie doczekał się odpowiedzi. Częściowo dlatego, że przejęliśmy listy, a częściowo, gdyż Karol jest zbyt zajęty sprawami cesarstwa, by zawracać sobie głowę tą wojenką – i dzięki za to wszystkim świętym. A zatem wykorzysta Logrono jako punkt zbiorczy i będzie usiłował zebrać armię. Dlatego musimy go uprzedzić.
– Chcesz go zaatakować w Logrono, panie? – spytał biskup z niedowierzaniem. – Ależ to oznacza atak na Kastylię, samo serce Hiszpanii. Karol będzie musiał na to zareagować.
– A zatem mam czekać, aż Najera zbierze armię dość dużą, by raz jeszcze usunąć nas z Nawary? Muszę go zmiażdżyć, póki nie jest na to gotowy. Za dwa tygodnie, góra za trzy, będziemy tu z powrotem. Wcale nie mam zamiaru podbijać całej Hiszpanii. Muszę jednak na czas pokonać Najerę.
Dopiero wtedy zorientowali się, że nie są już sami w pomieszczeniu.
Wrócił ordynans i nerwowo przestępował z nogi na nogę. Towarzyszył mu wysoki, szczupły żołnierz z włócznią niczym długi maszt i z oburęcznym mieczem, którym z pewnością nie pogardziłby sam Goliat.
Nie sposób było powiedzieć, ile tych dwóch słyszało z rozmowy – tym bardziej nie sposób było ich o to zapytać.
Uli doskonale się orientował, że jego przyjście wprawiło w zakłopotanie obu dowódców. Zbyt długo już służył w armii, by nie mieć świadomości, że zbyt rozległa wiedza jest niebezpieczna, i usiłował wyglądać na głąba.
De Foix uśmiechnął się bez przekonania.
– Ekscelencjo – zaczął. – Wypada, bym nagrodził tego zacnego człowieka w twej obecności. Zapewne należy do którejś z twoich jednostek, choć moim zdaniem nie wygląda na Gaskończyka. Skąd jesteś, dobry człowieku?
– Ze Szwajcarii, ekscelencjo.
– Mogłem się domyślić. Wy, Szwajcarzy, sprawiacie kłopoty już od czasów Juliusza