Złota nić. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Złota nić - Louis de Wohl страница 12

Złota nić - Louis de  Wohl

Скачать книгу

to przyjazna dusza, pokój jest względnie czysty, jedzenie znośne, choć zbyt ostre, jak wszystko w tym kraju.

      Był przeraźliwie głodny i dlatego pochłonął dwie porcje pieczonego barana w sosie czosnkowym, z papryką i kaparami, po czym zjadł solidny kawał koziego sera, a następnie przepłukał wysuszone gardło tanim, lecz nadspodziewanie czystym czerwonym młodym winem.

      Przeciągnął się niczym wielki kot. Ten dziwny człowieczek, święty Franciszek z Asyżu, miał zwyczaj nazywać swoje ciało „Brat Osioł” i bezlitośnie je traktować – znacznie gorzej niż traktuje się prawdziwego osiołka. Ja odbieram to inaczej, pomyślał Uli. Moje ciało jest wdzięczne, wręcz szczęśliwe, że żyje. Jest mu ciepło, czuje zadowolenie i jest gotowe na wszystko. Ale cała reszta...

      Dotknął pręgi, która pozostała mu po zbiorowym wysiłku naczelnego profosa i jego podkomendnych.

      Jeszcze chwila, i straciłby przytomność. Jeszcze dwie, i już byłoby po nim.

      I co dalej?

      Wzruszył ramionami. Na jego ustach znowu pojawił się gorzki uśmieszek. Zawołał posadero, zapłacił mu, zarzucił włócznię na ramię i powędrował do „Infantki Kastylijskiej”.

      Kapitan de Brissac serdecznie go powitał.

      – Celny strzał, chłopcze. Śmiem twierdzić, że zaoszczędził nam sporo problemów. Rozmawiał z tobą sam dowódca, prawda?

      – Tak, panie kapitanie. Mam się zameldować jutro rano w siedzibie burmistrza.

      De Brissac zmarszczył brwi i wymamrotał coś na temat wielkiego zaszczytu.

      – Dlaczego chcieli cię powiesić? – zapytał znienacka.

      – Zostałem skazany za coś, co zrobili inni, panie kapitanie – odparł Uli cicho.

      De Brissac zaczął bębnić palcami o stół przed sobą.

      – Inni – powtórzył. – Z mojej kompani?.

      – Tak, panie kapitanie. Jeśli pan pozwoli...

      – Chwileczkę – przerwał mu de Brissac pospiesznie. – Nie powstrzymam cię od skargi, jeśli rzeczywiście pragniesz ją złożyć, ale już straciłem na tej przeklętej szubienicy trzech dobrych żołnierzy i postaram się, by bardziej nie przerzedzano moich szeregów. Ta wojna dopiero się rozpoczęła. Jeśli wymienisz nazwiska, będę musiał wezwać naczelnego profosa i rozpocząć stosowne procedury.

      – Rozumiem, panie kapitanie – odparł Uli nie bez goryczy w głosie.

      – A zatem żadnych nazwisk?

      – Żadnych nazwisk, panie kapitanie.

      – Dobrze. Doskonale. Naturalnie, dowódca może zapytać cię o to osobiście...

      – Wątpię, panie kapitanie.

      – Z nim nigdy nie wiadomo – prychnął. – A jeśli jednak zapyta?

      – Jeśli zapyta, myślę że jednak zdołam uniknąć wymieniania nazwisk – odparł Uli spokojnie.

      Jastrzębia twarz de Brissaca złagodniała.

      – Chyba jesteś naszym udanym nabytkiem. Wcześniej służyłeś w papieskiej gwardii, prawda?

      – Tak, panie kapitanie.

      – Dlaczego zatem odszedłeś? A może dlaczego musiałeś odejść?

      – Bo nie trzymałem języka za zębami, panie kapitanie.

      – Jak to?

      Uli wyraźnie się zawahał.

      – Byłem wtedy bardzo młody...

      – Teraz też nie jesteś stary. – Na twarzy de Brissaca pojawił się cień rozbawienia. – No, opowiedz, jak to było.

      Szwajcar uniósł brodę.

      – Sądziłem, że osoba, do której wszyscy zwracają się „Ojcze Święty”, naprawdę musi być świętym człowiekiem, panie kapitanie. Okazało się jednak, że Jego Świątobliwość papież Leon X nie był święty, ani nawet szczególnie dzielny, choć jego imię pochodzi od Lwa. Był raczej jak... jak domowy kot. Miękki, mruczący kot.

      Wąs de Brissaca drgnął.

      – Zaczynam rozumieć, dlaczego odszedłeś. Tak się nie mówi o papieżu, nawet jeśli... Nieważne. Tu ci lepiej, prawda?

      – Tak, panie kapitanie. I wiem, że muszę trzymać język za zębami.

      De Brissac pokiwał głową.

      – Prawdopodobnie i tak cię stracę – mruknął. – Zbyt dobrze poradziłeś sobie z tą armatą, na pewno przeniosą cię do jednej z tych potwornych machinerii. Tym bardziej mam powody, by nie przerzedzać własnych szeregów. Zrozumiałeś?

      – Zrozumiałem, panie kapitanie.

      – Doskonale.

      Uli zasalutował i wyszedł. Mordercy nie ponosili kary, kiedy byli potrzebni. Aż za dobrze wiedział, co by się wydarzyło, gdyby wbrew ostrzeżeniom de Brissaca oskarżył Garroux i jego ludzi. Słowo pięciu przeciwko jego słowu – a poza tym Garroux był w łaskach de Brissaca. Kapitan nieco się przejmował, co Uli powie następnego dnia naczelnemu dowódcy, ale nawet gdyby oskarżył tych pięciu łotrów, i tak ostateczny werdykt pozostawiałby wiele wątpliwości... Mimo że teraz Uli był faworytem wielkiej osobistości. To prawda, że powiesili na placu tuzin mężczyzn, ale zdarzyło się to jeszcze przed upadkiem cytadeli. Atak na oczach wrogich mieszkańców byłby niewskazany. Musieli zademonstrować, jacy są sprawiedliwi.

      Teraz, kiedy cytadela upadła, z pewnością sytuacja się zmieniła. Uli nie miał racji, gdy wspomniał profosowi o kolejnych egzekucjach. Z pewnością do nich nie dojdzie.

      Garroux i jego ludzie mogli obecnie przejmować się tylko jednym: drugim świadkiem ich zbrodni.

      Na ulicach Szwajcar widział grupki hiszpańskich jeńców, rozbrojonych i w eskorcie niewielkich oddziałów bajońskiej piechoty. Nie było wśród nich oficerów. Jeńcami zajmowali się żołnierze tej samej rangi, jak było w zwyczaju.

      Zapadał zmierzch. Rzeczywiście, rację miał ten, co powiedział, że cudownie jest widzieć, jak następnego ranka wstaje słońce. Życie miało jednak swoją wartość, mimo papieża Leona X, mimo niesprawiedliwości, szubienic i morderców. Mimo Małgorzaty...

      Nie mógł jednak dopuścić do tego, by dziewczyna wpadła w ich łapy. Nie zainteresowała go nawet w najmniejszym stopniu. Ot, ładna buzia, jak wiele innych. Bardzo młoda, zbyt młoda na takie widoki jak dzisiaj. Zbyt młoda na to, by zginąć z ręki Garroux, gdyż zagrażała jego bezpieczeństwu.

      Osobiście nie miał nic do Garroux. Pamiętał stare szwajcarskie przysłowie: „Nie oczekuj od niedźwiedzia niczego, do czego nie jest zdolny”. Na

Скачать книгу