Złota nić. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Złota nić - Louis de Wohl страница 8
Długa blizna na czole Ulego zaczęła się wybrzuszać.
– Moja kompania rusza! – wykrzyknął. – Proszę mi pozwolić iść z nimi. Możecie mnie powiesić po ataku, jeśli uważacie, że to koniecznie.
Jednak naczelny profos się spieszył. Machnął ręką na księdza, by ten robił, co do niego należy.
Uli rozglądał się desperacko w poszukiwaniu kapitana de Brissaca albo sierżanta Philipparta, ale jego kompania odeszła zbyt daleko, by zdołał kogokolwiek rozpoznać. Jego towarzysze zajmowali pozycje tuż obok oddziału wyposażonego w długie drabiny.
Ujrzał przed sobą smutne oblicze księdza. Podkomendni profosa cofnęli się machinalnie.
Tego dnia mały ksiądz spoglądał w oczy wielu ludzi, którzy szli na śmierć. Zaciągnęli go tu na plac tuż po odprawionej Mszy świętej, nawet nie miał czasu zjeść śniadania. Domyślał się, że pewnie przez cały dzień nie zdoła nic przegryźć, gdyż wkrótce zaczną umierać dziesiątki mężczyzn, choć w bitwie, nie na szubienicy. Myślał o tym, jakie to straszne, że zdarzy się tyle zbrodni między Mszą świętą a jego pierwszym posiłkiem, między posiłkiem duszy a posiłkiem ciała. Była to jednak ulotna myśl, zapomniał o niej w tej samej chwili, w której napotkał wzrok skazanego, rozbiegany i pełen rozpaczy, znacznie bardziej spragniony życia na ziemi, niż życia w niebiesiech. Ksiądz czuł się zbyt nieważny, zbyt niedopasowany, by pomieścić w sobie wielki strumień boskiego miłosierdzia. Miał spierzchnięte usta, głos mu się załamywał. Nie mógł się przebić przez piekielny gwar wokoło.
Choć wysoki szczupły mężczyzna w blizną nad okiem zdawał się rozumieć jego słowa, potrząsnął głową. Nie miał zamiaru wyspowiadać się ze swoich grzechów. Ksiądz wyprostował cienką szyję i usłyszał kilka słów skazańca:
– Nie ma potrzeby... niewinny...
Ksiądz westchnął. Aż trudno mu było uwierzyć, że w obliczu nieuchronnej śmierci człowiek może kłamać. Uniósł krucyfiks.
– Nie ty pierwszy umrzesz za niepopełnione przez siebie grzechy. On też tak umarł, czyż nie?
Skazaniec zrozumiał. Skinął głową, a na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Drobny ksiądz go pobłogosławił, a więzień przyklęknął na kolanie, jak to żołnierze. To wszystko wyglądało raczej jak wymiana uprzejmości niż akt skruchy, i ksiądz znowu westchnął, bo wiele razy widział ludzi, których z Bogiem łączyła jedynie pozorna bliskość. Niektórym zabrakło nawet tego.
Gdy tylko więzień wstał, dwaj podkomendni profosa złapali go pod pachy i zaczęli prowadzić do prymitywnego łuku triumfalnego na środku placu.
Za nimi szedł ksiądz, potem naczelny profos, a następnie tłumek, w którym byli sierżant Garroux i jego ludzie. Z uśmiechem trącali się w boki.
Pochód szedł jednak wolno.
Rozdział czwarty
Atak na cytadelę się rozpoczął. Dwa tysiące ludzi z piechoty Bajonny ruszyło na główną bramę i napotkało gwałtowny opór. Wytrawni, mądrze rozstawieni arkebuzerzy przerzedzili ich szeregi, nim piechota zlokalizowała pierwszą drabinę, a kiedy mimo strat przystąpiła do ataku, strumienie wrzątku skutecznie oczyściły z napastników nieliczne drabiny, które udało się oprzeć o mury.
Generał Andre de Foix jechał razem ze swoimi ludźmi, wśród których znalazł się monsignore de Gramont, biskup Couserans, i lord Elgobarraque, burmistrz Bajonny. Generał nigdy nie był przesadnie cierpliwy, a teraz niemal wychodził z siebie. Przez siedem godzin jego wysłannicy pertraktowali z dowódcą hiszpańskiego garnizonu i nagle, kiedy Herrera wydawał się gotów zaakceptować narzucone sobie warunki, idiotyczny incydent wszystko zniweczył.
Jakiś hiszpański młodszy oficer – posłowie nawet nie byli w stanie podać jego nazwiska – wygłosił krótką, płomienną mowę na temat tego, że Hiszpanie nigdy się nie poddają, nawet gdy nie ma się jak bronić, i dodał, że dowódca z pewnością nawet przez chwilę nie brał pod uwagę kapitulacji.
Herrera zastanawiał się przez siedem długich godzin, ale przemowa oficera najwyraźniej wywarła wrażenie na większość obecnych przy rokowaniach Hiszpanów, więc Herrera, który najpierw gotów był ustąpić wysłannikom, ustąpił własnym oficerom i znów stał się dumnym, nieprzejednanym dowódcą.
Co za dziecinada.
A teraz de Foulard doniósł, że atakujące kolumny na północy cytadeli nie poczyniły żadnego postępu, za to podczas pierwszego ataku straciły niemal sześćdziesięciu ludzi. Armaty znalazły się na swoich pozycjach, ale było ich zbyt niewiele – skarbnicy jak zwykle poskąpili grosza – a mury okazały się piekielnie grube.
Mury były solidne nawet tu, od południa, gdyż ludzie, którzy je budowali, wiedzieli, że nieprzyjaciel może oblegać Pampelunę, zanim zaatakuje jej twierdzę.
Dowódca skinął głową kapitanowi Labrosse.
– Każ im zrobić armatami dziurę w tym kretowisku. Jeśli to nic nie da, przynajmniej przegoni kilku obrońców z murów, kiedy stąd zaatakujemy.
Labrosse zawrócił konia, ale trudno mu było dotrzeć na skraj placu, gdzie artylerzyści zajmowali się swoimi trzema armatami.
– Co go zatrzymało? – spytał monseigneur de Gramont. – Wydaje mi się...
– Mordieux – zaklął dowódca. – Wieszają człowieka w samym środku mojej bitwy!
– W rzeczy samej, w rzeczy samej – przytaknął monseigneur de Gramont nerwowo. – Mam ich powstrzymać?
Andre de Foix się zawahał. Absurd tej sytuacji sprawił, że wybuchnął śmiechem.
– Nie, lordzie biskupie, niech robią swoje. Diabeł poczułby się rozczarowany.
Pochód naczelnego profosa dotarł wreszcie do stóp drzewa, z którego zwieszały się trupy. Drewniana konstrukcja stała nieco z boku, przez kilka minut pracowicie umocowywali ją na miejscu. Była to prowizorka, na platformę prowadziło zaledwie osiem schodków zamiast zwyczajowych trzynastu, ale najwyraźniej spełniła swoje zadanie w wypadku jedenastu mężczyzn, których dwadzieścia dwie nogi zwisały tuż nad głowami pracujących, tak że co chwila musieli je odpychać, by im nie przeszkadzały.
– Chętnie bym panom pomógł – odezwał się Uli uprzejmie. – Niestety jednak, mam związane ręce.
W tłumie dał się słyszeć cichy chichot. Ludzie dzielili uwagę między zbliżającą się egzekucję a obserwację fragmentu cytadeli widocznego z placu.
Niespełna dwieście metrów dalej klnący oficerowie usiłowali przegrupować mocno przerzedzonych po pierwszym ataku żołnierzy. A drobny ksiądz, który nie uczestniczył w stawianiu drewnianej szubienicy, spoglądał