Złota nić. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Złota nić - Louis de Wohl страница 4
Wszystko rozgrywało się jak w koszmarnym śnie, w którym odrażający potwór ścigał ją po bezkresnym korytarzu. Słyszała za plecami ciężkie odgłosy stąpania, do jej uszu docierał jego śmiech, szyderczy i chrapliwy, jak-by żołdak był pewien, że ofiara mu nie umknie.
Drzwi... Zamknęła je tylko na zasuwę. Gwałtownie odepchnęła sztabę, pchnęła drzwi i wypadła na ulicę. Słońce oślepiło ją swymi promieniami. Zatoczyła się i z pewnością by upadła, gdyby ktoś jej nie podtrzymał w ostatniej chwili.
– Mała dama w wielkim pośpiechu – zauważył niski głos, który zdawał się dobiegać z bardzo wysoka.
Zaczęła odzyskiwać wzrok. Jej oczom ukazała się szczupła, spalona słońcem twarz o pogodnych, błękitnych oczach. Gdyby dziewczyna była spokojniejsza, dostrzegłaby kurze łapki w kącikach nieznajomych oczu, a nad prawą brwią długą bliznę, sięgającą do ronda kapelusza. Rozgorączkowana Juanita nie zauważyła, że mężczyzna ma dwadzieścia kilka lat, nosi kamizelę z brązowej skóry oraz niespotykanie długi, dwuręczny miecz o głowni szerokości dłoni. Obcy trzymał także ciężką włócznię, na której swobodnie zwisało kilka przedmiotów, między innymi żelazny hełm oraz skórzany tobołek.
Zwróciła za to uwagę, że z twarzy mężczyzny przebija dobroć, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła, że ktoś ją chwyta i odciąga na bok.
– W tym mieście jest mnóstwo dziewczyn – wycharczał wrogi, pełen nienawiści głos. – Idź polować gdzie indziej, ty szwajcarski mule. Ta jest moja.
Cuchnący wojak uniósł ją bez trudu i ruszył do domu. Jedyne, co jej pozostało, to wyciągnąć rękę w bezsilnym geście i krzyknąć:
– Pomóż, w imię Panny Maryi, pomóż!
Chwilę później zamknęły się za nią drzwi.
Mężczyzna z blizną się zawahał.
Młoda dama najwyraźniej nie miała ochoty na to, co chciał jej zaoferować żołdak. Ale tak samo niechętne były liczne inne mieszkanki Pampeluny, a także cała armia dziewcząt ze wszystkich chrześcijańskich krajów. W tym czasie toczyło się kilkanaście pomniejszych wojenek i kilka średnich.
Mała dama wzywała Maryję, ale co z tego, skoro wszyscy przywoływali jej imię, kiedy sprawy przybierały niewłaściwy obrót, i zwykle tylko wtedy.
Nieznajoma dziewczyna była ładna, ale nie ładniejsza od wielu innych.
Dlaczego miałby pakować się dla niej w tarapaty?
Nie istniał żaden powód. Ani jeden.
Podszedł do tylnych drzwi. Były zamknięte. Ten fakt go zirytował i dodatkowo pogłębił jego fatalny humor. Samym swoim istnieniem dziewczyna sprawiała mu kłopoty.
Ulric von der Flue, zwany Długim, piechur w Wolnym Korpusie jego lordowskiej mości Charlesa de Gramont, biskupa Couserans, otworzył drzwi i ruszył przed siebie krętym korytarzem, by wkrótce dotrzeć do pandemonium.
Dwóch gaskońskich żołnierzy w pośpiechu pakowało kosztowności. Jakiś mężczyzna w podeszłym wieku skrzekliwie błagał o litość, na co trzeci Gaskończyk uderzył go w głowę. Starzec osunął się na nieruchome ciało bardzo starej kobiety w sukience służącej. Potężnie zbudowany mężczyzna, który złapał dziewczynę, przed momentem obalił ją na ziemię, i teraz przez ramię obserwował intruza.
– W dodatku sierżant – mruknął Ulric von der Flue z goryczą. – Ktoś taki powinien mieć więcej rozumu.
Nalane oblicze Garroux nabiegło krwią, gdy wstawał, prezentując swoją blisko dwumetrową sylwetkę w pełnej krasie. Głowa dziewczyny z głuchym łomotem opadła na posadzkę. Ulric przelotnie zerknął na nieznajomą i pomyślał, że pewnie straciła przytomność.
Garroux nie odrywał od niego swoich świńskich oczu. Ze zdumiewającą lekkością, jak na mężczyznę tej wagi, skoczył ku ciężkiemu fotelowi i chwycił oparty o niego, swój własny miecz.
Ulric uśmiechnął się szeroko. Ani jednym ruchem nie przeszkodził sierżantowi sięgnąć po broń.
– Powiedziałem ci, żebyś się trzymał z daleka – warknął Garroux chrapliwie.
– A jakże. Poza tym jesteś sierżantem, nie moim, chwała Bogu. Mój dowódca mnie nie wyzywa i nie ma potrzeby zmuszać kobiet do uległości, bo nie przypomina tępego wołu.
Z ust Garroux posypał się stek wyzwisk tak ohydnych, że wstrząsnęłyby nawet najbardziej wulgarną i kłótliwą jędzą.
– Cahors! Bernac! Varel! Beauxregard! – ryknął na koniec.
Ulric pokręcił głową.
– Jeśli chcesz się nauczyć przeklinania, powinieneś odwiedzić Węgry – zauważył. – Mieszkańcy tego kraju zapożyczyli część niezrównanych przekleństw od Turków. Czy to cała twoja armia? Ty i czterech mężczyzn?
– A niech mnie, jeśli to nie Długi Uli – oświadczył Varel z uśmiechem. Usta miał zapchane winogronami. – Czego on od ciebie chce, sierżancie? – Dokończył winogrona i wytarł dłoń o tylną część spodni. – Chyba nie szuka guza, co, sierżancie?
– On już jest trupem – orzekł Garroux. – Tylko jeszcze o tym nie wie.
Uli zmarszczył czoło.
– Posłuchajcie – zaczął. – Wiecie równie dobrze jak ja, że nie tak należy się zachowywać. Ten starzec nie żyje, staruszka pewnie też. Nie jesteśmy na terytorium wroga. Jeśli profos się o tym dowie...
– Profos ma teraz co innego na głowie – przerwał mu Garroux. – Nie zamierzałem zawracać mu głowy. Teraz jednak będę musiał, bo zacząłeś wtykać nos w cudze sprawy. Myślisz, że przywołałem swoich ludzi, żeby mi pomogli rozprawić się z tobą? Skąd, w pojedynkę poradziłbym sobie z trzema takimi jak ty. Potrzeba mi świadków. Czterech zacnych, wiarygodnych, odpowiedzialnych żołnierzy, którzy dadzą świadectwo prawdzie i potwierdzą, kto zakłócił spokój. Dobrze mówię, Bernac? Beauxregard? Varel? Cahors? Oddawaj miecz, szwajcarski mule. Do niczego ci się już nie przyda. Jesteś aresztowany.
Uli pokiwał głową. Zamierzali zrobić z niego kozła ofiarnego, obarczając go winą za to, co sami uczynili. Chcieli także wykończyć dziewczynę, aby nie świadczyła przeciwko nim. Właśnie takiego planu należało się spodziewać po Garroux, znanego z całkowitego braku skrupułów. Tylko niesłychana sprawność bojowa nie raz i nie dwa ocaliła go przed stryczkiem. Uli znowu pomyślał, że przez tę dziewczynę wpakował się w kłopoty.
Blizna nad jego lewym okiem pociemniała i zdawała się pulsować, ale jego głos zabrzmiał nieoczekiwanie łagodnie.
– Jeśli chcesz mieć Małego Hansa, to musisz podejść i go wziąć – oświadczył.
Upuścił włócznię, hełm