Złota nić. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Złota nić - Louis de Wohl страница 5

Złota nić - Louis de  Wohl

Скачать книгу

z bólu: broń wypadła mu z dłoni nagle uboższej o dwa palce.

      – To jeden – oznajmił Uli. W starciu ucierpiała prawa ręka Cahorsa, zatem raczej nie należało oczekiwać, że lewą ciśnie nożem, który trzymał za pasem, zwłaszcza, że musiał potwornie cierpieć. – Kto następny?

      – Ty! – ryknął Garroux. Podniósł ciężkie krzesło i cisnął nim w Szwajcara, a następnie błyskawicznie dobył miecza i ruszył na wroga.

      Uli uchylił się przed krzesłem, które z wielką siłą uderzyło o ścianę, odbiło się od niej i rykoszetem trafiło go w plecy. Szwajcar zachwiał się pod wpływem ciosu, dwuręczny miecz zmienił kierunek i straszliwe ostrze wbiło się w drewniany stół. Uli musiał puścić rękojeść. Tylko szybki unik uchronił go przed agresywnym atakiem Garroux. Szwajcar skoczył prosto na Beauxregarda, powalił go na ziemię, lecz sam jednocześnie upadł u stóp Bernaca. Chwycił go za stopę i pociągnął z całej mocy. Bernac upadł z łoskotem, a Garroux, który ponownie szarżował, musiał skręcić, aby uniknąć zderzenia.

      Uli miał szczęście, że nie nosił zbroi. Jego ciężki pancerz był starannie poskładany w skórzanym tobołku i zawieszony na włóczni. Gdyby miał go na sobie, nie mógłby poruszać się z taką zwinnością i szybkością. Walczył instynktownie. W pewnej chwili wykorzystał całą energię do tego, by skoczyć w kierunku stołu, gdzie nadal tkwił miecz. Wydawało się, że potężna broń cały czas się pogrąża w drewnie, wyłącznie pod wpływem własnego ciężaru. Uli chciwie pochwycił rękojeść, szarpnął, oswobodził broń i zamachnął się nią wokół głowy, jakby pragnął wznieść magiczną barierę pomiędzy sobą a prześladowcami.

      Jego plan częściowo się powiódł, chociaż miecz zakreślił w powietrzu wyłącznie półkole i zatrzymał się na czymś niebywale twardym i ciężkim. Zderzenie okazało się tak gwałtowne, że Uli niemal ponownie zgubił Małego Hansa.

      Sierżant Garroux wykonał w powietrzu figurę taneczną, jakby zaproszony do tańca przez groźną broń przeciwnika. Zatoczywszy półkole upadł z łoskotem na podłogę, a wokół niego rozsypały się resztki pierwszorzędnej jakości naramiennika. Kawałki metalu zadźwięczały na ziemi i stopniowo znieruchomiały.

      – To dwa – oświadczył Uli zadyszany. – Kto następny?

      Następnego jednak nie było. Wiedział o tym dobrze. Chociaż czerwona mgła cały czas przyćmiewała mu wzrok, zauważył, jak cała czwórka łotrów skwapliwie umyka.

      Po zakończonej potyczce przede wszystkim przeprowadził uważną inspekcję Małego Hansa. Miecz nie był wyszczerbiony. Szwajcar przesunął kciukiem po całej długości głowni, najpierw z jednej strony, potem z drugiej. Nie musiał jej nawet ostrzyć. Wzniósł broń i popatrzył na ostrze, a na koniec postukał w nie zgiętym palcem i znieruchomiał, zasłuchany w dźwięk wibrującej stali. Z satysfakcją pokiwał głową. Mały Hans miewał się doskonale.

      Także Długi Uli był w dobrej formie, jeśli nie liczyć kilku siniaków.

      Poza tym jednak sytuacja wyglądała fatalnie.

      Zbliżył się do ciał dwojga starych ludzi.

      Byli martwi, tak jak podejrzewał.

      Wrócił do dziewczyny. Nie odzyskała przytomności, więc wsunął jej poduszkę pod głowę.

      Pomyślał, że przynajmniej dla niej nie przybył za późno. Następnie przystąpił do przeszukiwania innych pokoi.

      W pomieszczeniu obok zauważył osobę leżącą na łóżku, niską, tęgą kobietę, o twarzy potwornie wykrzywionej przez ból i strach. Nieznajoma patrzyła w przestrzeń oczyma, w których nie tliło się już życie. Całe łóżko było uwalane krwią, pokój przypominał pogrążoną w chaosie rzeźnię.

      Najwyraźniej kobieta nie uległa bez walki, po której jeden z ludzi Garroux, albo oni wszyscy, przetrząsnęli pomieszczenie, zapewne w poszukiwaniu klejnotów zamordowanej nieznajomej. Szafki były otwarte, a ich zawartość porozrzucana.

      Uli służył w armii od ośmiu lat i w tym czasie wielokrotnie już widywał martwe kobiety i zrujnowane domy. Ten widok już nim nie wstrząsał tak bardzo, jak dawniej. Postanowił przeszukać dom do końca – budynek był duży.

      Rozdział trzeci

      Juanita odzyskała przytomność. Wokoło panowała cisza. Martwa cisza.

      Przyśnił się jej koszmar. Przyśnił się jej koszmar, bo zapomniała odmówić modlitwy. Mama zawsze powtarzała...

      Nie była w łóżku. Leżała na podłodze. Bolały ją ręce, zupełnie jakby ktoś...

      Przez jej umysł przetoczyła się fala wspomnień. Dziewczyna jęknęła i gwałtownie usiadła. Ten mężczyzna... Ten odrażający mężczyzna... Na szczęście ktoś go od niej odciągnął. To ten drugi, z ogromnym mieczem, obronił ją przed napastnikiem.

      Gdzie był jej wybawiciel? Co się stało z ciotką Mercedes?

      Rozległ się cichy hałas, jakby ktoś ciągnął po podłodze jakiś ciężki przedmiot. Odwróciła głowę, jej oczy się rozszerzyły. Chciała wrzeszczeć, lecz ze ściśniętego gardła nie była w stanie wydobyć ani jednego dźwięku.

      Koszmar trwał. Napastnik nadal tu był, na podłodze. Przykucnął na czworakach, jak zwierzę. Z jego ręki ściekała krew, miał pokrwawioną twarz, ale się ruszał, cały czas się ruszał. Czyżby kierował się ku niej?

      Chciała wstać, jak najszybciej, i uciec. Nie mogła jednak się poruszyć. Czuła się tak, jakby była odlana z ołowiu, jak to zwykle bywa w koszmarach, gdy nadchodzi potwór gotowy do uczty.

      I wtedy monstrum ją ujrzało.

      Mężczyzna miał przekrwione oczy, zaślinione usta. Wcielony diabeł. Matko Boska, diabeł, ruszył ku niej, pełzał, centymetr po centymetrze, prosto w jej kierunku. Widziała na jego policzkach i nosie drobne, fioletowe żyłki, sztywne włoski, wyrastające z uszu. Przez cały czas obserwował ją małymi, czerwonymi od krwi, zapuchniętymi ślepiami. Wyciągnął rękę...

      Nie ku niej, chciał chwycić stół. Wsparł się na blacie i powoli podźwignął. Po chwili stał wyprostowany, niewiarygodnie wielki. Swoim cielskiem wypełniał całą przestrzeń...

      Już nie patrzył na dziewczynę. Może ani przez chwilę go nie interesowała. Chciał wstać i potrzebował do tego stołu. Teraz szedł, chwiejnie, posuwając nogami. Minął ją i znikł na korytarzu. Po chwili trzasnęły zamykane drzwi.

      Odszedł. Wreszcie.

      Juanita poczuła, jak do jej zmartwiałych kończyn wraca życie. Zerwała się na równe nogi i pognała przed siebie.

      – Ciociu Mercedes! Ciociu Mercedes...

      Znieruchomiała na progu drzwi do pokoju ciotki.

      Koszmar trwał.

      Tym razem

Скачать книгу