Złota nić. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Złota nić - Louis de Wohl страница 6
Nadal się nie poruszyła. Wtedy zauważył, że jej oczy są puste, całkowicie pozbawione wyrazu, a jej twarz pobladła tak bardzo, że przypominała śnieg.
Przynajmniej nie protestowała, gdy ją łagodnie prowadził. Nie odepchnęła mu ręki, nie uciekła i nie schowała się, jak to często czyniły dziewczęta, gdy doświadczały takich potworności.
– Usiądź na chwilę.
Machinalnie wykonała polecenie, przez cały czas z otępiałym obliczem. Zaprowadził ją do stołu. Srebra znikły, rzecz jasna, napastnicy wypili większość wina, ale została odrobina trunku. Uli przetarł kieliszek obrusem, napełnił naczynie i podał dziewczynie. Siedziała bez ruchu, w takiej samej pozycji, w jakiej ją pozostawił.
– Weź. Wypij. Dobrze ci zrobi.
Musiał jednak przystawić kieliszek do jej ust – nie chciała lub nie mogła go trzymać samodzielnie.
– Już dobrze, mała damo – przemówił do niej cichym głosem. – Wiem, to było potworne, ale już się skończyło. Wino dobrze ci zrobi. Wystarczy jeden łyk. Dobrze. Spróbuj wypić jeszcze odrobinę.
Więcej nie mogła. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Kim była ta biedna dama? Twoją mamą? No, już, spróbuj powiedzieć. Kim ona była?
– Ciotką. To była ciotka Mercedes.
Przynajmniej nie matka.
Zaczął rozmyślać o Garroux i jego ludziach. Uznał, że z pewnością powrócą, gdy tylko zgromadzą posiłki. Garroux z pewnością o to zadba. Uli musiał uciekać. Na dodatek nie wolno mu było zostawić dziewczyny.
– Znasz sąsiadów? No już, weź się w garść. Tu nie jesteś bezpieczna. Spytałem, czy znasz sąsiadów. Jak mają na nazwisko?
– P... Padilla.
– Dobrze. Pójdziemy do nich. Zabierzesz ze sobą jakieś drobiazgi? Musisz się pospieszyć, ci ludzie pewnie wrócą.
Groźba powrotu łotrów poskutkowała. Juanita chwiejnie wstała.
– Oprzyj się na moim ramieniu. Dokąd chcesz iść? Do swojego pokoju?
Pokręciła przecząco głową.
– W porządku. Najwyżej wrócisz po swoje rzeczy, kiedy wojsko opuści miasto.
Podniósł włócznię wraz z przywiązanym do niej bagażem, a następnie wyprowadził dziewczynę przez frontowe drzwi. Na dworze rozejrzał się ostrożnie. Ulica była pusta. Kilka niewielkich, rdzawobrązowych plamek na bruku sprawiło, że Uli uśmiechnął się ponuro. Garroux bez trudu trafi tu z powrotem. Pozostawił po sobie szlak, niczym ślimak.
Musieli długo stukać do drzwi, zanim ktoś z rodziny Padilla postanowił się odezwać, a nawet wtedy nie otworzono przed nimi podwoi. Sąsiedzi najpierw obejrzeli dziewczynę i przekonali się, że to naprawdę Juanita.
Ostrożności nigdy za wiele. To dobrze. Przyjęli dziewczynę, gdy Uli wyjaśnił, co się zdarzyło w domu jej ciotki. Nie było czasu na zadawanie pytań. Co do dziewczyny... Cóż, Uli pomyślał, że wkrótce sami się przekonają, iż muszą zaczekać na jej wyjaśnienia. Juanita nie uczestniczyła w rozmowie, ale kiedy zaczął się zbierać do wyjścia, wyciągnęła ku niemu ręce i powiedziała coś niezrozumiale. Nie pojął jej słów. Uśmiechnął się szeroko, skinął głową i odszedł.
Nic więcej nie mógł dla niej uczynić. Wiedział, że dziewczyna dojdzie do siebie. Tak, młode kobiety zawsze sobie dawały radę, a poza tym przybył z odsieczą na czas.
Tym razem uśmiechnął się do siebie. W ostatniej chwili uratował dziewczynę, ale teraz musiał pomyśleć o sobie. Jeśli nie zadba o siebie, sprawy mogą przybrać niekorzystny obrót. Wyczyny Garroux i jego ludzi były rzeczą normalną, kiedy miasto zdobywano siłą. O Pampelunę nie trzeba jednak było toczyć bojów. Pampelunę wyzwolono. Mężczyźni mogli sobie poużywać w oswobodzonym mieście, niemniej taka rozrywka miała pewne granice. Nie wdziera się do przyzwoitego domu, nie morduje się trzech osób – w tym dwóch kobiet – a potem nie usiłuje się zrekompensować straty, robiąc dziecko pozostałej przy życiu młódce. Nie tylko Garroux i jego ludzie tak postępowali. Monsignore z Couserans nie był specjalnie wybredny, dobierając żołnierzy do tej kampanii. Ludzie z Bajonny byli gorsi.
Jeśli generał dowie się o tym (a z pewnością tak się stanie, chyba że pampeluńczycy to najgorsze tchórze pod słońcem i nie odważą się choćby złożyć skargi), wówczas winnych nie ominie kara.
W takiej sytuacji żołnierz powinien powiadomić swojego sierżanta. Sierżant Philippart nie należał do osób, które przepuściłaby gwardia papieska lub cesarska straż przyboczna, ale można się było z nim dogadać, gdy nie leżał pijany w trupa. Czyli rzadko.
Problem polegał na tym, że Uli służył pod jego rozkazami od zaledwie dwóch miesięcy i dotąd nie miał okazji dowieść swojej wartości. Gdyby dał się poznać jako dobry żołnierz, poszedłby od razu do kapitana de Brissaca. Żaden dowódca nie chce tracić dobrego podkomendnego tylko z powodu drobnego nieporozumienia z jakimś sierżantem. Tyle że de Brissac uważał sierżanta Garroux za świetnego żołnierza, a o Długim Ulim nie wiedział prawie nic. Na domiar złego, wszyscy ludzie wokół Ulego byli Gaskończykami. On sam pochodził ze Szwajcarii.
Co robić. Może Garroux zdążył już sobie znaleźć dobrą posadę, knajpę, i upić się do nieprzytomności. Gdyby tak się stało, raczej nie miałby ochoty uganiać się za szwajcarskim awanturnikiem, który zranił go w rękę.
Ale nawet wówczas nie zapomniałby o tym, co mu się zdarzyło, zwłaszcza że uległ na oczach swoich ludzi. Nie był takim typem człowieka. Prędzej czy później zechce spłacić dług.
Uli nagle znieruchomiał.
Zza rogu wyłoniła się drużyna, złożona z około tuzina żołnierzy. Maszerowali ramię w ramię, a człowiek pośrodku wyglądał jak Garroux... To był Garroux. Mężczyźni po jego bokach nosili szkarłatne płaszcze – na ich widok jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uspokajali się najzuchwalsi uczestniczy bójek w posadach... Ludzie w szkarłacie byli podwładnymi profosa.
Zobaczyli go, Garroux wskazał go palcem i wszyscy rzucili się biegiem w jego kierunku.
Uli stał nieruchomo. Wśród biegnących dostrzegł jeszcze jednego człowieka, którego znał – brakowało mu dwóch palców.
Uśmiechnął się ze świadomością, co mu grozi. Nie zaskoczyły go krzyki Garroux.
– To ten! – wołał żołdak. – Przyłapaliśmy go na gorącym uczynku! Zamordował troje ludzi w tamtym domu, a potem zaatakował nas, gdy usiłowaliśmy go aresztować.
– Oddaj broń – warknął jeden z podwładnych profosa.
Uli pogodnie skinął głową.
– Łap – rzekł